Po co komu OFE - zdawał się pytać minister finansów, ogłaszając możliwość kolejnych zmian w systemie emerytalnym. Oficjalnie chodzi o bezpieczeństwo emerytur tych pracowników, którym najbliżej do emerytury. Nieoficjalnie - rząd z naszych pieniędzy reperuje budżet.
Młodzi w OFE, starzy w ZUS – minister finansów Jacek Rostowski zapowiedział, że możliwe są kolejne zmiany w systemie emerytalnym. Chodzi o to, by składki ludzi młodych trafiały, tak jak teraz, do Otwartych Funduszy Emerytalnych, im bliżej emerytury, większa ich część zostawałaby jednak w państwowym Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych.
Przed zmianami w 2011 roku do OFE trafiało 7,3 proc. naszego wynagrodzenia
Po zmianach w OFE ląduje 2,3 proc. wynagrodzenia, pozostałe 5 proc. trafia do subkonta w ZUS
W zeszłym roku rząd wprowadził zmiany w emeryturach, pierwotnie 7,3 procenta naszej pensji trafiało do OFE, 19,52 procenta do ZUS. Po wejściu w życie nowych przepisów, do funduszy emerytalnych trafia 2,3 proc. wynagrodzenia – ta kwota będzie rosła, by w 2017 roku osiągnąć 3,5 proc. Powinienem raczej napisać, że składka miała rosnąć, bo wczoraj w sejmie minister Rostowski powiedział wyraźnie, że ogólne przelewy do OFE byłyby takie same – to ciekawa deklaracja, która jest jednak sprzeczna z zapisami ustawy, wprowadzonej w zeszłym roku.
Reszta składki zostaje w ZUS. Według wyliczeń rządu, dzięki zeszłorocznej ustawie, potrzeby pożyczkowe Polski spadną do 2020 roku o prawie 200 miliardów złotych. Dlaczego? Polski system emerytalny jest nierentowny. W budżecie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego wypłacane są emerytury i renty, w przyszłym roku zabraknie 50 – 65 miliardów złotych. Pracodawcy całą składkę (część dla ZUS i dla OFE) przekazują Zakładowi, który mniejszą część przekazuje OFE. Kasa, wpadająca do ZUS nie jest odkładana na naszych kontach, tylko wydawana na bieżące potrzeby. Na naszych kontach zalegają więc miliony złotych zapisów księgowych. By wypłacić emerytury i renty wszystkim zainteresowanym, rząd emituje obligacje – zadłuża się u różnych instytucji finansowych i rządów. I tu warto podkreślić rządową hipokryzję – z jednej strony słyszymy narzekania, że przez wysokie składki przekazywane OFE, rząd musi więcej pożyczać, z drugiej strony ten sam rząd każe funduszom kupować obligacje Skarbu Państwa, czyli kupować państwowy dług – nie pozwalając inwestować w papiery za granicą.
Krótko mówiąc, im mniej w OFE, tym mniej musimy (będąc rządem) pożyczyć na rynku. Deficyt mniejszy, dług publiczny powiększa się wolniej, wszyscy są zadowoleni. Wszyscy, prócz przyszłym emerytów, którym rząd pogrzebał w emeryturach. Co prawda stopy zwrotu, a więc to, o ile zwiększają się rocznie nasze oszczędności, w ZUSie i OFE są podobne (OFE ostatnio dużo straciły ze względu na krach na giełdach w lecie 2011 roku), prywatne Fundusze zarządzają naszymi pieniędzmi, one tam fizycznie są – większe, lub mniejsze, ale są. Fundusze Emerytalne nie podniosły się jeszcze po krachu, stąd gorsze wyniki. Warto jednak pamiętać, że straty nie są nieodwracalne – 42,5 proc. pieniędzy, OFE mogą lokować w akcje, reszta zainwestowana jest w obligacje. Jeżeli kursy spółek pójdą w górę, automatycznie zwiększy się kasa w portfelach funduszy emerytalnych.
Idziemy ewidentnie scenariuszem węgierskim – mówi NaTemat Wojciech Nagel, ekspert Business Centre Club i jeden z naszych blogerów. Jego zdaniem, opinie o rozmontowywaniu obecnego systemu pojawiały się już przed ostatnimi zmianami – Emerytury oparte na OFE mają sens, gdy składka im przekazywana jest nie mniejsza, niż 3,9 proc. wynagrodzenia. Wszystko, co poniżej, jest bez sensu, bo na siebie nie zarobi - Przed zeszłorocznymi zmianami osoba zarabiająca średnio 3500 zł, dzięki funduszom emerytalnym, mogła liczyć na emeryturę wyższą o 600 złotych miesięcznie. W tej chwili, zdaniem Nagela, jest to 200 złotych – a więc tyle, co nic. Jak zabiorą część składki od starszych pracowników, system w ogóle przestanie mieć sens.
Problem budżetowy wydaje się być większy, niż się nam wydaje i niż jest to nam komunikowane – poza podniesieniem składki rentowej, z czego do budżetu może wpaść maksymalnie 8 mld zł, rząd nie ma źródeł podwyższania swoich dochodów – mówił nam Nagel. Prawdopodobnie dlatego kilka miliardów chce, znów, wyciągnąć z funduszy emerytalnych.
Jeszcze w zeszłym roku, wprowadzając zmiany w OFE, rząd zapowiadał stworzenie wielu ustaw około-emerytalnych, by system funkcjonował lepiej i był bardziej wydajny, słowem – zarabiał. Fundusze miały na przykład móc stworzyć 4 subfundusze – od agresywnych i ryzykownych do bezpiecznych. W ich ramach lokowałoby się składki osób młodszych – do ryzykownych i starszych – do bezpiecznych funduszy. Wczorajsze zapowiedzi ministra Rostowskiego odwołują, zdaniem Wojciecha Nagela, te plany.
System emerytalny powinien być bezpieczny i skuteczny. OFE nie powinny pobierać zbyt wygórowanych opłat za prowadzenie naszych rachunków, ZUS powinien być gwarantem podstawy naszych emerytur. Rząd powinien dbać o bezpieczeństwo finansów publicznych przez zwiększanie dochodów i oszczędności. Politycy powinni rozumieć, że grzebanie w emeryturach nie wzbudzi protestów w tej chwili, ale wzbudzi je generalnie. System emerytalny należy reformować, ale nie oddawać wszystkich pieniędzy państwu. Jeżeli tak to ma wyglądać, może lepiej niech każdy sam inwestuje swoje składki. Przynajmniej będzie na kogo się wkurzyć, jak emerytura okaże się niższa, niż oczekiwaliśmy. Gospodarka jest dziedziną, w której pójście na skróty nie oznacza szybszego dojścia do celu.