Czytam w internecie, jak fani Śląska Wrocław oddają hołd żołnierzom wyklętym. Oglądam mecz Cracovii z Zagłębiem Lubin i widzę, że w sektorze dla gości również pojawia się odpowiedni transparent. Na trybunach polskich stadionów coraz częściej lansuje się obraz kibica-patrioty. Co roku pierwszego sierpnia fani odwołują się do pamięci ofiar Powstania Warszawskiego. A jednocześnie, na tych samych trybunach, od czasu do czasu nie odpuszczą sobie inicjatyw politycznych czy zakorzenionych w osobistych wartościach. Niekiedy zupełnie skrajnych...
Gdzieś daleko na marginesie toczy się cicha dyskusja – czy słusznie? Czy trybuny nie powinny być wolne od polityki, tej całej szeroko pojętej ideologii? I czy w tym środowisku w ogóle da się od niej odciąć?
Na całym świecie mamy przykłady klubów wprost utożsamianych z pewnymi wartościami. Kibiców Lazio Rzym, kojarzonych ze skrajną prawicą a nienawidzących komunistycznego Livorno. Albo fanów dwóch klubów w Glasgow, wyraźnie podzielonych na tle religijnym, na protestantów i katolików.
Ale w Polsce? Patriotyzm to jedno. Jednak nikt mi nie wmówi, że – przykładowo – ogół kibiców kieleckiej Korony to prawicowcy i zwolennicy „white clubu”. Podobnie, jak fani Lechii znani z tego, że „nie życzyli sobie Murzyna, bo Lechia to biała drużyna”. Na stadiony przychodzą ludzie o różnych poglądach i nie sądzę, by koniecznie należało podpinać ich wartości pod klubowe herby.
Niektórzy uważają, że tak być musi…
Cytat z portalu kibice.net
To co odróżnia nas od bandy życiowych frajerów to dalekowzroczność i trwałość. Wyróżnia nas stałość poglądów i ich nieprzemijalność. Mamy walkowerem oddać młodzież w ręce ideologii nihilistycznych i lewackich? Prawda, dobro, piękno, honor, Ojczyzna, tradycja, pamięć – wartości, które są ponadczasowe, wartości o które walczyć nie tyle wypada, co po prostu trzeba, nie mogą zginąć na trybunach w imię apolityczności!
Futbol to prosta gra. Dwudziestu dwóch facetów biega za piłką, a reszta dopinguje ich w imię konkretnej klubowej przynależności - przynajmniej tak sobie to wyobrażam. Dlatego nie trafiają do mnie te górnolotne hasełka. Zaraz usłyszę: „No dobrze, ale co ty wiesz o kibicowaniu? Ile ty masz wyjazdów?” A ja szczerze uważam, że czasem lepiej mieć ich pięćdziesiąt niż trzysta, by z boku trzeźwiej spojrzeć na sprawę.
Nie czuję się przewrażliwiony. Większość kibicowskich inicjatyw w ogóle mnie nie bulwersuje, a wręcz najbardziej drażni mnie przypisywanie wszystkiego, co złe właśnie kibicom. Irytuje mnie bezmyślna krucjata „Gazety Wyborczej” przeciw kibolom, te wszystkie przesadzone i pełne sztucznej, wyimaginowanej grozy medialne relacje.
Potrafię zrozumieć opór antyrządowy w sprawie zamykania stadionów czy zakazu używania na nich pirotechniki. Doceniam spryt i pomysłowość ludzi, którzy na fasadzie londyńskiego stadionu zdołali wywiesić transparent "Wembley zamknięte na wniosek Donalda Tuska". Słuszne czy nie, ale są to PROTESTY UZASADNIONE, bo bezpośrednio dotykające kibiców – ich praw i zakazów. Nie rozumiem jednak dziesiątek inicjatyw (marginalnych, ale jednak nieraz na trybunach obecnych), których – zaryzykuję – spora część kibiców nie chce, a duży procent „krzykaczy” nie rozumie.
Większość stadionowych fanatyków to bezmyślni „powtarzacze”, nagłaśniający to, o czym zadecydują "kumaci". Wąska grupka trzymających władzę.
Pięć tysięcy kibiców Wisły Kraków w czasie meczu ze Standardem Liege manifestuje hasło: „Kosovo je Srbija”, które intonuje gniazdowy – stadionowy wodzirej. Wykrzykuje antyfaszystowskie hasła wcześniej poparte transparentem „nie trzeba być faszystą, by kochać ziemię ojczystą”. I niestety, ale daję sobie uciąć rękę, że znaczny procent krzykaczy nie wie o czym i dlaczego pokrzykuje.
Jednego dnia kibice klubu X prezentują flagę „cześć i chwała bohaterom” nawiązującą do Powstania Warszawskiego, a kolejnego ci sami ludzie wieszają płótno z przekreśloną Gwiazdą Dawida. Rażą mnie przemycane od czasu do czasu przekreślone sierpy i młoty albo hasła typu „100% anty antifa”. I nie chodzi o to z czym się zgadzam, a co jest mi obce. Które z tych haseł uważam za słuszne, a które za skrajnie głupie, bo i tak wszystko sprowadzam do prostego wniosku – uważam, że stadiony powinny być od nich wolne.
Są świetnym miejscem wyrazu, ale nie uważam, by były odpowiednim placem do uprawiania często bezmyślnej pseudopolityki.