Mógłbym trzymać ją pod kocem w garażu tylko po to, by wyjechać na weekend i po prostu cieszyć się życiem. Mazda MX-5 jest kultowym roadsterem, ale w moje ręce wpadła prawdziwa perełka – edycja specjalna "100th Anniversary".
Ludzie z Mazdy wiedzą, jak się robi niespodzianki. Mogli świętować setną rocznicę marki na różne sposoby, ale tym pomysłem narysowali swoim klientom… banana na twarzy. No bo czy mogło trafić się coś lepszego, niż jubileuszowa koncepcja modelu MX-5? Samochód, który przez lata dawał mnóstwo funu kierowcom na całym świecie, powrócił w wyjątkowej odsłonie z dopiskiem "100th Anniversary".
Ta specjalna wersja MX-5 miała być inspiracją prosto z modelu R360. Młodsi pewnie muszą wpisać w Google, o co chodzi. Starsi już pewnie mają przed oczami to maleństwo, które produkowano w latach 60. ubiegłego wieku. W każdym razie, zdecydowano się na powrót do korzeni. To tyle, jeśli chodzi o lekcję historii, bo czas się przyjrzeć MX-5 z zewnątrz. A tam naprawdę sporo się dzieje!
Przede wszystkim ten roadster jest jak wino – im starszy, tym lepszy. Kiedy większość marek chwali się faceliftingiem swoich kolejnych modeli, MX-5 zachowuje świeżość, mimo upływu lat. A pamiętajmy, że czwarta generacja pojawiła się na rynku w 2014 r. No dobrze, w międzyczasie też przeszła lifting, ale to była niezbędna kosmetyka.
W przypadku "100th Anniversary" mamy perłowy lakier nadwozia Snowflake White oraz miękki bordowy dach. Poza tym design kojarzy się z klasycznymi dla tego modelu proporcjami, czyli długą maską i krótkim tyłem. Auto ma niecałe cztery metry długości, i chociaż nie wygląda spektakularnie, to na pewno bardzo stylowo.
Jak na wersję specjalną przystało, na każdym kroku da nie też zauważyć "rocznicowe" dodatki. Zobaczcie choćby na felgi z logo marki i dopiskiem "100 Years 1920-2020". To nie jest pierwsza lepsza MX-5, którą możecie spotkać na drogach. Jeżdżąc tak oznaczonym modelem, czułem się trochę jak w unikalnym eksponacie.
Takich symbolicznych emblematów znajdziecie kilka również w środku, m.in. na dywanikach i fotelach. Tyle że wnętrze bardziej przykuwa uwagę bordowym wykończeniem i solidnością. Nie było żadnej rewolucji, raczej podrasowano to, co kierowcy Mazdy dobrze już znają. Mamy klasyczne zegary i niewielki cyfrowy ekran, system multimedialny obsługuje się pokrętłem. Tyle że dla mnie tym razem była to drugorzędna sprawa. Bardziej niż funkcjonalność wnętrza chciałem sprawdzić, na ile ten roadster może być… poprawiaczem humoru.
Jeśli ktoś wcześniej nie miał do czynienia z MX-5, pierwszy kontakt z tym autem może skończyć się klaustrofobią. Siedzi się nisko, wokół jest ciasno, ale pozycja za kierownicą jest dokładnie taka, jaka powinna być w tym aucie. Prawdziwe show zaczyna się w momencie rozkładania dachu. Co prawda trzeba to zrobić ręcznie, ale trwa dokładnie 5 sekund (naprawdę sprawdziłem). Składanie dachu jest równie proste, więc nie ma co marudzić, że wybrano manualne rozwiązanie.
Moment odpalenia silnika to jednocześnie chwila, kiedy zaznaczacie swoją obecność, gdziekolwiek jesteście. Tak, dwulitrowy wolnossący motor brzmi świetnie, nawet bez wkręcania go na wyższe obroty. Liczby nie wyglądają spektakularnie – ta jednostka generuje 184 KM i 205 Nm momentu obrotowego, ale kluczowa jest masa. Pamiętajcie, że MX-5 waży zaledwie 1025 kg.
Tą lekkość auta da się odczuć przy każdym wciśnięciu pedału gazu. Mazda startuje do setki w 6,5 sekundy i można to uznać za wynik zupełnie wystarczający. Sprint do 50 km/h zrobicie w mgnieniu oka, dlatego to auto świetnie czuje się w mieście, kiedy co chwilę startujecie spod świateł.
Nie pamiętam, który samochód ostatnio pozwolił mi tak bardzo wczuć się w drogowe doznania. Niedawno na torze byłem totalnie sponiewierany przez nowe Porsche 911 GT3, ale to inna półka, a także inny rodzaj emocji. W MX-5 chodzi o delektowanie się chwilą i czystą radość z jazdy. Japończycy zrobili samochód, w którym kierowca dosłownie czuje puls auta.
Na te przyjemności z jazdy składa się kilka rzeczy. To rewelacyjna praca 6-biegowej skrzyni biegów, dzięki której Mazda może być nadspodziewanie dynamiczna. Podobnie można zachwycać się układem kierowniczym i wspomnianym już pomrukiem silnika.
Co istotne, MX-5 nie jest też specjalnie paliwożerna. Tygodniową przygodę zakończyłem ze średnim zużyciem 7,9 litra, jednak to wskazanie jest mocno zawyżone. W trasie da się zejść w okolice 6 litrów, a "ósemkę" przekraczacie dopiero w momencie, kiedy rzeczywiście chcecie pojeździć szybciej i ostrzej. Mazda sama prowokuje do śmiałego korzystania z mocy, ale wybór należy do kierowcy. Na co dzień wyniki spalania mogą wyglądać bardzo przyzwoicie.
Na razie brzmi to jak opowieść o pięknej motoryzacyjnej przygodzie. Otwarty dach, niezłe osiągi, design, na którym ludzie zawieszają oko. Pytanie tylko, na ile wystarczy wam cierpliwości. MX-5 świetnie sprawdza się do rekreacyjnej jazdy po mieście w ciepły sierpniowy wieczór. Dłuższy pobyt za kierownicą zwykle kończy się jednak bólem pleców, co nie może dziwić, kiedy fotel jest tak nisko, że praktycznie szorujecie tyłkiem po asfalcie. Podobnie uciążliwy może być hałas przy większych prędkościach. Trzeba liczyć się z tym, że dłuższe trasy będą męczące tak samo dla was, jak i dla pasażera.
Zresztą trudno wyobrazić sobie wyjazd MX-5 gdzieś daleko, bo nawet nie zmieścicie się ze skromnym bagażem. Kufer ma zaledwie 130 litrów, co pozwoli wam zapakować najwyżej "kabinówkę" i jakiś plecak. O upychaniu rzeczy w środku zapomnijcie, nie ma tam nawet skrawka przestrzeni do wykorzystania. Uznałem to za największy minus tego auta, bo stwarza irytujące ograniczenia. Wyjazd w dwie osoby na weekend? Jak najbardziej, ale z bardzo skromnym pakunkiem.
Za taką jubileuszową Mazdę musicie zapłacić ponad 155 tys. zł, a koszty jeszcze idą w górę w przypadku wersji z automatem. Pewnie znajdą się tacy, którzy złapią się za głowę, ale MX-5 w swojej klasie de facto nie ma konkurencji. Poza tym, tutaj mamy do czynienia z wyjątkowym modelem, który jest prawdziwą perełką dla kolekcjonerów. Jeśli już ktoś wyłoży tę kwotę, raczej nie powinen żałować. Tym bardziej, że po tego roadstera sięgną zapewne tylko klienci z konkretnymi oczekiwaniami.
Świetnie się złożyło, że test MX-5 był dopiero drugą moją okazją w życiu do przejechania się tym autem. Nie miałem w głowie żadnych stereotypów i przez tydzień cieszyłem się tak, jakbym dopiero co odebrał prawo jazdy. Zwykle szuka się wtedy każdej okazji, by pojechać gdziekolwiek. Podobne zakusy wyzwalała u mnie ta mała Mazda.
Teraz już rozumiem, dlaczego wiele osób dostaje rumieńców, kiedy mówi się o MX-5. Tym bardziej wiem, co czują właściciele tych roadsterów. Pod względem prowadzenia i radości z jazdy, trudno oczekiwać czegoś bardziej wyrazistego z tej półki cenowej.