Poprawność polityczna bywa największym wrogiem szczerości. Zachowanie się "tak, jak wypada" prowadzi niekiedy do absurdu. Okazuje, że maski poprawności zabieramy ze sobą nawet do teatru. Zamiast pokładać się ze śmiechu, chowamy się pod krzesła. Ze wstydu.
Miejsce osób niepełnosprawnych jest w specjalistycznych ośrodkach – taki sposób myślenia wyłania się bardzo często z naszych reakcji na tę część społeczeństwa. Coraz częściej jednak, nie tylko na świecie, ale i w Polsce, osoby niepełnosprawne wcielają się w coraz to nowe role. Również te teatralne.
Teatr jest dla niepełnosprawnych nie tylko terapią, ale również normalną pracą. O ile jednak oni są gotowi do ogrywania nowych ról, polski widz nie zawsze jest w stanie zareagować właściwie na to, co widzi. Najczęściej potrzebujemy trochę czasu, aby przełamać stereotypy i skoncentrować się na artystycznym przekazie widowiska.
Andrzej Suchcicki ze stowarzyszenia zrzeszających rodziny i opiekunów osób z zespołem Downa przypomina pewną teatralną scenę, która wiele mówi o naszym postrzeganiu osób niepełnosprawnych intelektualnie. – Widziałem kiedyś występ Jana Peszka. Wyszedł na scenę i przeczytał kilka przezabawnych tekstów, z których ludzie pokładali się na ziemię. Na końcu dowiedzieli się, że napisały je osoby niepełnosprawne umysłowe. Ludzie przestali pokładać się na ziemię, a zaczęli chować pod krzesła, ze wstydu – relacjonuje.
Mam się śmiać z niepełnosprawnego?
– Ludzie siedzą jak wryci. Są zszokowani i nie wierzą w to, co widzą – mówi Renata Jasińska, dyrektor Teatru Arka we Wrocławiu. Takie reakcje widowni na udział w przedstawieniu osób niepełnosprawnych intelektualnie to bardzo częsty widok we wrocławskim teatrze. – Czasem zdarza się, że po zakończeniu przedstawienia w teatrze panuje kompletna cisza. Nikt nie bije braw, ani nie komentuje. Czasem potrafi to trwać nawet do pięciu minut – wspomina dyrektor teatru.
Niepełnosprawni aktorzy wprawiają widza w osłupienie. Ludzie bywają tak mocno skupieni na tym, że obserwują sztukę odgrywaną przez osoby z zespołem Downa, że nie są w stanie skoncentrować się na przedstawieniu. Zastanawiają się, jak powinni się zachowywać. – Gdy osoba z zespołem Downa odgrywa zabawną scenę, to widownia patrzy, ale nie śmieje się, bo przecież nie wypada. Bo z czego mają się śmiać? Z niepełnosprawnego? – ironizuje Renata Jasińska.
Wrocławska publiczność jest już przyzwyczajona do niepełnosprawnych grających w teatrze. Aktorzy bardzo często występują jednak w innych miastach i problem stereotypów pojawia się na nowo. – Nasi aktorzy czasami grają w maskach przez całe przedstawienie. Gdy po jego zakończeniu publiczność widzi inną twarz, niż tą, której się spodziewała, to jest w szoku – zauważa dyrektor wrocławskiego teatru.
– Gdy przychodzimy do teatru, chcemy być uraczeni estetycznie – mówi Justyna Sobczyk, prowadząca warszawski Teatr 21. Coraz więcej twórców stara się nie spełniać tego oczekiwania. Autorzy spektaklu chcą zaangażować widza, aby ten nie siedział jedynie w wygodnym fotelu. Taki efekt zapewnia widok 12 aktorów z zespołem Downa na scenie.
– Śmiać mi się chce z tego, ale dopiero taki kontakt, jak z niepełnosprawnymi w teatrze, pozwala nam inaczej spojrzeć na tych ludzi. W polskich szkołach, w społeczeństwie powiedzenie "ty downie" jest codziennością. Oznacza po prostu, że ktoś jest głupi. Gdy widzowie zobaczą, co ci ludzie potrafią robić na scenie, są totalnie zszokowani – mówi Justyna Sobczyk.
Jak twierdzi pedagog warszawskiego teatru, w Polsce funkcjonuje stereotyp "maski Downa". – Wszystkich wrzuca się do jednego wora. Myślimy, że oni mają kiepską pamięć, nie są w stanie nauczyć się tekstu – mówi Sobczyk. Wielu ludzi jest tak zdziwionych, że zostają długo po przedstawieniu, by choć przez chwile porozmawiać z aktorami. – Jest też druga grupa widzów, która opuszcza teatr od razu po przedstawieniu. Czasem mamy występy również na ulicy. Wówczas obserwuję wzrok niektórych osób, taki oceniający – wspomina prowadząca Teatr 21.
Problem nie dotyczy dzieci
Prowadzący teatry, w których występują osoby z zespołem Downa zauważają, że zdecydowanie mniejszy problem z oswojeniem się mają dzieci. Nie zastanawiają się jak powinni się zachować, nie otwierają szufladek w głowie z napisem "traktowanie osób niepełnosprawnych". Gdy widzą zabawną scenę, to po prostu się śmieją.
– Osoby z zespołem Downa mają naprawdę niesamowite poczucie humoru. Na początku starałam się jednak nie dawać im ról komediowych. W naszym społeczeństwie i tak osoby z zespołem Downa są postrzegane jako śmieszne. Walczyłam, aby nie uwydatniać tej cechy u nich – mówi prowadząca Teatr 21. Aby osoby niepełnosprawne nie budziły w nas zdziwienia, a nawet swego rodzaju lęku, powinniśmy oswajać się wzajemnie już od dzieciństwa.
Jeśli coś jest śmieszne, to śmiejmy się
Blokady w głowach widzów nie rozumie Andrzej Suchcicki ze Stowarzyszenia "Bardziej Kochani". – Jeśli te osoby robią na scenie coś śmiesznego, to śmiejmy się. Śmiech to najwyższa forma akceptacji – zauważa.
Jest to jednak w dużej mierze sprzeczne z kanonami zachowań przyjętych w naszym kraju. – Nie dziwi mnie, że część osób ma problem w takiej sytuacji. Panuje u nas przeświadczenie, że nad osobą niepełnosprawną należy się pochylić, zatroskać i współczuć. To straszny standard naszych umysłów, że ci ludzie są gorsi i nieszczęśliwi. A oni wcale nie są nieszczęśliwi z powodu zespołu Downa – twierdzi Andrzej Suchcicki.
Stowarzyszenie "Bardziej Kochani" zrzesza rodziny i opiekunów osób z zespołem Downa. Reprezentujący ich Andrzej Suchcicki mówi nam szczerze, że upośledzeni umysłowo bywają śmieszni. – Jak są śmieszni, to są. I można się z nich śmiać. Taka walka ze swoimi emocjami to pseudo-dobroć wynikająca z poprawności politycznej. Ten efekt nie jest najszczęśliwszy – zapewnia.
Co kryje się pod hasłami: Down, autystyk? Jaki portret osób niepełnosprawnych intelektualnie nosimy w swoich głowach? Jak o nich myślimy, co o nich wiemy, jakie role im przypisujemy? CZYTAJ WIĘCEJ
Andrzej Suchcicki
Stowarzyszenie "Bardziej Kochani"
Jeśli te osoby robią na scenie coś śmiesznego, to śmiejmy się. Śmiech to najwyższa forma akceptacji.