Z pewnością inaczej wyobrażali sobie scenariusz weekendu polscy kibice żużla. Bartosz Zmarzlik w piątek zajął piąte miejsce podczas Grand Prix w Toruniu. Zwyciężył za to Artiom Łaguta, który jest o krok od zwycięstwa w całym cyklu. Czy Polak zdoła wyszarpać tytuł w ostatniej odsłonie IMŚ?
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Wydawało się, że skoro dwa ostatnie starty w cyklu Speedway Grand Prix odbędą się w Polsce, to będą idealne warunki do przypieczętowania trzeciego z rzędu tytułu mistrzowskiego dla Bartosza Zmarzlika. A tym samym dokonania czegoś, czego nie osiągnął żaden inny żużlowiec w historii.
Okazało się jednak, że w piątkowym finale pojechał Polak, ale nie był to Zmarzlik. Honoru gospodarzy bronił Maciej Janowski, który ostatecznie zajął drugie miejsce. Wygrał za to Artiom Łaguta, deklasując konkurencję właściwie już na pierwszym łuku.
Co ciekawe na podium stanęło trzech żużlowców... nowego mistrza Polski, Betardu Sparty Wrocław. Do Łaguty i Janowskiego dołączył bowiem Anglik Tai Woffinden.
(Nie)tylko zwycięstwo
Jeśli Zmarzlik ma apetyt na złoto, musi w sobotę spełnić dwa warunki. Po pierwsze, zwyciężyć w Toruniu. Pełna pula punktów utrzyma w grze o mistrzostwo Polaka.
Drugim warunkiem jest słabszy występ Łaguty. Rosjanin ma nad Zmarzlikiem dziewięć punktów przewagi. To duży kapitał, który trudno będzie roztrwonić. Zwłaszcza patrząc na formę młodszego z braci Łagutów w tegorocznym cyklu.
Lider klasyfikacji Speedway Grand Prix tylko w jednym turnieju nie znalazł się w finałowej czwórce. Było to w pierwszym starcie w cyklu. Co zatem musi się stać, żeby Rosjanin przegrał w sobotę z Polakiem? Łaguta musi zająć maksymalnie piąte miejsce, czyli wypaść poza finałową czwórkę.
Rosjanin wygrał trzy ostatnie turnieje, łącznie pięć w całym sezonie, ośmiokrotnie stając na podium. Ale nadal jest to sport, gdzie wszystko może się zdarzyć.
Trzy takie przypadki
W historii trzykrotnie zdarzało się, żeby w ostatnim turnieju doszło do zmiany na czele tabeli punktowej. W 1999 roku Tony Rickardsson rzutem na taśmę ograł będącego po groźnym upadku Tomasza Golloba. Szwed zgarnął złoto w duńskim Vojens (odrobił z nawiązką cztery punkty straty), za to kontuzjowanemu Polakowi nie udało się nawet awansować do półfinału.
W 2003 roku podobnej sztuki dokonał Nicki Pedersen. Tym razem prowadzenie w klasyfikacji na ostatniej prostej stracił Jason Crump. Ostatni turniej przypadł na norweski Hamar. Australijczyk nie wytrzymał presji, wyraźnie przegrywając z będącym w świetnej formie Duńczykiem.
Do tego był jeszcze przypadek zniwelowania straty do lidera przy innym systemie punktowania. Ponownie w Vojens, w sytuacji sprzed ćwierć wieku Billy Hamill ograł Hansa Nielsena.
Apetyt ciągle rośnie
Zmarzlik jest zakładnikiem swoich sukcesów. Ta najnowsza historia pokazuje, że jeśli lider prowadził, tylko powiększał swoją przewagę. W 2018 roku Zmarzlik trafił dziesięć punktów do Woffindena przed ostatnią rundą w Toruniu. Tai powiększył swoją przewagę.
Kiedy za to dwa tytuły zdobywał Zmarzlik, Polak miał siedem i osiem punktów zapasu. I nie wypuszczał szansy z rąk. Jeśli Łaguta wygra, zostanie pierwszym w historii rosyjskim, indywidualnym mistrzem świata na żużlu.
Zmarzlik to trzeci Polak, który ma w swoim dorobku złoto żużlowej Grand Prix. Pierwszym w 1973 roku był Jerzy Szczakiel. Wygrał wówczas mistrzostwo świata w formule jednego turnieju, rozegranego w Chorzowie.
W 2010 roku po sukces w liczącej jedenaście rund Grand Prix sięgnął Tomasz Gollob. Zmarzlik wygrywał w 2019 i 2020 roku. Już teraz jest jedynym Polakiem z dwoma tytułami. Może jednak stać się pierwszym żużlowcem w historii, która złoto zdobędzie trzy razy z rzędu. Do wielkiego wyniku potrzeba będzie jednak... wielkiego zakończenia cyklu.