Doda dla naTemat o zamieszaniu wokół "Dziewczyn z Dubaju": Nie wiem, na ile mi jeszcze starczy siły
Żaneta Gotowalska
08 października 2021, 09:59·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 08 października 2021, 09:59
– Gdyby własny małżonek i współproducent mnie nie blokował, pomyślałabym, że dzieje się to wszystko dlatego, że ten film jest niewygodny. Tymczasem przetrwaliśmy już wiele kryzysów podczas robienia filmu i na samym końcu Emil sam kanibalizuje i rzuca kłody. Szkoda! Mimo wszystko powinniśmy trzymać się razem – mówi Doda w rozmowie z naTemat, odnosząc się do zamieszania wokół filmu "Dziewczyny z Dubaju".
Reklama.
O filmie "Dziewczyny z Dubaju" i zamieszaniu z nim związanym z Dodą rozmawia Żaneta Gotowalska.
Czy w ostatnim czasie najczęściej wybieranym przez ciebie numerem jest ten do prawników?
Od pół roku na pewno. Trochę się to wszystko ciągnie i chciałabym, żeby się już zakończyło. Z całym szacunkiem do wspaniałej produkcji i ludzi, których poznałam, fajnego obrazu, który się udało zrobić. Nerwy są bardzo destrukcyjne dla artysty.
Czujesz większe wkurzenie czy rozczarowanie swoim byłym partnerem, Emilem Stępniem?
Nie czuję ani wkurzenia, ani rozczarowania. Bardziej bezsilność. Nie chodzi mi o jakieś wycieczki personalne. Nie mam wobec niego żadnych osobistych emocji. Przepracowałam to. W takiej materii dla mnie nie istnieje. Jestem ambitna, wszystko robię najlepiej, jak potrafię i z tego powodu czuję bezsilność. Chcę zrobić najlepszy film jaki jest tylko możliwy. Nie mogę spać, bo niewiele mnie od finalnego efektu dzieli, a na tym etapie dojście do celu jest mi uniemożliwiane. Nawet reżyserka nie jest do tego dopuszczana, mimo że to jest jej film i jej święte prawo oraz obowiązek wobec widzów.
W twoich relacjach na temat całej sprawy czuć bezsilność twórcy.
To zrozumie tylko drugi twórca. Ktoś, kto nie ma serca do tego, kto liczy tylko pieniądz, ma to w dupie. Macha ręką na takie detale, na jakie ja i Maria Sadowska zwracamy uwagę. Ale po to się zatrudnia reżysera, po to jest producent kreatywny, żeby ten obraz skończyć i powiedzieć: to jest to, pod czym się podpisujemy.
Na ten moment z Marią Sadowską macie nadal blokowany dostęp do przeprowadzenia tych końcowych zmian.
Tak, ale jest to blokowane bezpodstawnie. Przez chwilę zaczęłam myśleć, czy ja nie zostałam przez Emila Stępnia wypisana ze spółki, czy czegoś nie podpisałam. Prawnicy jednak sprowadzili mnie bardzo szybko na ziemię, że takie rzeczy robi się u notariusza, więc nie jest to możliwe. Jestem w tej spółce, mam 50 proc. udziałów i jestem w zarządzie. Tak więc i on, i ja mamy 50 proc. decyzyjności. On może mi zamykać drzwi, ja będę otwierać i odwrotnie. Tylko po co? My wszyscy mamy działać dla dobra filmu. To jego ograniczanie jest bez sensu i robione na złość.
Czy nie masz wrażenia, że druga strona ma ochotę na pewnego rodzaju zemstę?
Najbardziej się właśnie o to bałam. Najgorsza jest zemsta. Wtedy gubią się priorytety i emocje zasłaniają rzeczy najważniejsze. Daliśmy słowo przed ludźmi, którzy byli na planie. Świecę oczami przed mediami, fanami, inwestorami. Każdy z nich chce, by film trafił do dystrybucji, żeby był najlepszy, zarobił mnóstwo pieniędzy. Ludzie zainwestowali swoje prywatne środki i czas na planie. Dałam twarz temu projektowi. Jak ja mogę teraz, na koniec, zostawić film, być całkowicie odsunięta? To jest jawne wykorzystanie mnie.
Jak reaguje na to wszystko ekipa?
Wszyscy mnie bardzo wspierają. Mam z nimi bardzo dobry kontakt. Nie są tak związani z Emilem, bo nie spędzali z nim czasu. Nie przebywał tak często na planie, siedział w biurze. Mieliśmy jasny podział ról. Ja za to siedziałam na planie dzień w dzień, potem w montażowni. Jesteśmy więc jak jedna wielka rodzina. Ekipa nie wypowiada się na ten temat, ma to zapisane w kontrakcie. Ale też nie chciałabym, żeby zabierała głos. Ja jestem ścianą, która bierze to wszystko na siebie, całe gówno. Moi aktorzy i moja ekipa ma się cieszyć, zbierać laury z pracy. To nie jest ich wina, że producent jest taki, jak jest, że kłóci się ze mną. Nie chcę ich w to wciągać.
Zapowiada się długa batalia.
Nie wiem, na ile mi jeszcze starczy siły.
Czytałam oświadczenie Emila Stępnia. Widać, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
Nie rozumiem tego oświadczenia. Przecież on też dostaje maile z postprodukcji. Widzi, że wszystko jest na etapie poprawek. To wszystko udawanie, nie wiem w jakim celu.
Na pierwszy plan wychodzi chęć uderzenia w ciebie, personalnie.
Może być jeszcze taka sytuacja, że on boi się przyznać przed inwestorami, że ten film nie jest jeszcze skończony. A może tak być, bo kazał mi przekazywać takie informacje na Instagramie, jeszcze kiedy mieliśmy etapy przedpremierowych pokazów. "Mów, że film jest skończony" – sugerował mi. Pytałam, po co więc robimy przedpremierowe pokazy, z których mamy dowiedzieć się, co zmienić? Uznałam, że dobra, mogę tak mówić, ale nie sądziłam, że to wszystko obróci się przeciwko mnie.
Masz jakieś wieści od inwestorów, jak oni na to wszystko reagują?
Nie znam ich, nie mam do nich numerów telefonów. Oni dopiero teraz się do mnie dobijają. Z jednym z nich mam spotkanie za tydzień, z drugim za parę dni. Emil przestał od nich odbierać telefony. Spotkam się z nimi z przyjemnością, bo nie chcę kwasów, negatywnych sytuacji. Tak samo chcę się spotkać z autorem książki, Piotrem Krysiakiem. Chcę to wszystko wyprostować. Emil jest skłócony z każdym. Pierwszy raz w życiu nie jestem z nikim skłócona, czuję się aż egzotycznie!
Piotr Krysiak powiedział, że bardzo dużo osób go ostrzegało przed współpracą z Emilem Stępniem, a on nikogo nie słuchał.
Ja robię to samo w związkach, znam ten ból. Wszyscy mnie ostrzegają, ja idę w swoje. Klasyk. A poważnie mówiąc – nie wiem, jaka jest z nim podpisana umowa, bo nie byłam przy tym. Widzę duże rozżalenie autora, być może nie jest ono bezpodstawne. Chcę się z nim spotkać i zrozumieć, o co chodzi.
Tematyka filmu, na bazie książki Krysiaka, jest bardzo delikatna. Te wszystkie problemy tylko szkodzą.
To nie są celowo tworzone problemy, to żaden zabieg marketingowy. One po prostu są. Ja nie jestem ze stali, nie jestem w stanie sama tego ogarnąć. Musiałam to wyrzucić z siebie, bo to trwało za długo. Takie przekomarzanie się ze mną, robienie mi na złość... Co ja bym powiedziała później? Sorry, nie wpuścili mnie do montażowni, film jest za długi, bo mi nie pozwolili skrócić?
Wszystko i tak najpewniej by na ciebie spadło, bo jesteś twarzą produkcji.
Dokładnie. A teraz przynajmniej ludzie będą wiedzieć, jak jest naprawdę. Nie mam siły brać wszystkiego na własne barki.
Czy dostawałaś od Emila Stępnia jakiekolwiek niepokojące sygnały przed rozpętaniem całego zamieszania?
Nie. Dostałam tylko informację, że jeśli cokolwiek będzie nie tak, to winni są źli ludzie, wrogowie, którzy nam źle życzą. Wszystko, co pojawi się w mediach to na pewno wykupione artykuły, bo jest na niego nagonka. Mówił mi, że sam też nie daje sobie rady, że ma mnóstwo nerwów, a jeszcze próbuje mnie chronić. Takie dostawałam informacje. Podkreślał, że kiedyś go docenię, zrozumiem, ile na siebie brał, że jestem niewdzięcznicą.
Twoja historia jest podobna do historii wielu dziewczyn tkwiących w toksycznych relacjach.
Dostaję wiele wiadomości od dziewczyn, które mówią, że moja sytuacja jest odbiciem lustrzanym ich sytuacji. Każdy patrzy na Dodę i myśli: uśmiechnięta, nadziana, a nie zdają sobie sprawy, jakie jest zaplecze. Że też mam swoje dramaty, że jestem ofiarą toksycznego związku, że przeżyłam terapię. Jest to dla tych dziewczyn rodzaj wsparcia, mogą się utożsamić. Jeśli taka Doda, osoba z ekranu, ma tak samo źle, jak one, to jest to paradoksalnie rodzaj motywacji i pokrzepienia.
Co teraz zamierzasz?
Nie zablokuję tego filmu. To tak jakbym przekreśliła dwa lata swojej pracy. Byłoby to destrukcyjne. Każdy ma ego, ambicje, ale nie mogę pozwolić, żeby przesłoniło to misję filmu, ale i zmarnowało czas i pracę, jaką włożyliśmy z ekipą. Ta sytuacja jest ciężka do rozwiązania, tylko dlatego, że jeden człowiek robi na złość. To nielogiczne.
Zamierzam skrócić film, ale nie będę się kopać z koniem. To kosmetyczne skróty, ale bardzo ważne dla Marii Sadowskiej i dla mnie. Inaczej jest, gdy ogląda się film na samym początku. Wtedy naprawdę trudno usunąć cokolwiek, bo z każdą sceną jest się związanym. Jednak im częściej oglądasz, zaczynasz patrzeć na produkcję jak widz. Myślisz sobie: to się ciągnie, to się dłuży. Masz wtedy większą łatwość z pożegnaniem się. Potrzebujemy dosłownie jednego dnia na dokończenie tego.
Brak możliwości wprowadzenia tych zmian działa na niekorzyść filmu.
Oczywiście! Specjalnie umówiłam się na final cut z Marią Sadowską i montażownią. Powiedziałam im, że zapłacę za to z własnej kieszeni. Jeśli Emil nie chce dać na to pieniędzy, sfinansuję to z prywatnych. Jeżeli będzie nadal uważał, że film jest skończony, to również sam na scenie na premierze będzie go zapowiadał. Beze mnie.
Spółka, w której jestem, podpisała umowę z Di-factory. Nie mogą mnie do niego nie dopuścić. To nielegalne. Nie będę brać odpowiedzialności za niezmontowany obraz.
To trochę jak gra na przetrzymanie, walka nerwów, kto dłużej wytrzyma.
Okropne, tak pracować się nie da. Dlatego to ostatni mój film z Emilem. Z całym szacunkiem, ale nigdy nie wejdę z nim na żaden plan. Nigdy. Na premierze również mnie nie będzie.
A marzy ci się jeszcze wejście w podobne produkcje?
Tak, bardzo! Cała ekipa na planie, aktorzy, drugi reżyser, wszyscy mówili mi, że producent kreatywny czy drugi reżyser to dla mnie super rola. Ale myślę, że wszystkim dopiero otworzą się oczy po premierze. To naprawdę kawał ciężkiej pracy.
Jak więc wyglądała praca nad filmem "Dziewczyny z Dubaju”?
Kiedy wyszła książka, odbiła się szerokim echem. Ludzie są pazerni na informacje, które demaskują twarze ludzi show-biznesu. Wtedy to się sprzedaje, bo każdy karmi się takimi negatywnymi emocjami.
Gdybym ja nie zrobiła tego filmu, zrobiłby to ktoś inny. Bardzo dużo osób chciało kupić ten tytuł. Mitja Okorn napisał scenariusz. Z całą ekipą z Los Angeles robił dwuletnie śledztwo. Spotykali się z tymi dziewczynami, robili wywiady środowiskowe. Wszystkie historie są na faktach.
Większość z tych dziewczyn, które tak pracują, znam z czerwonego dywanu. Trochę jestem w show-biznesie i doskonale się wie, kto jest eskortą, kto jeździł, kto nie jeździł. Z jednej strony to bez sensu, że dziewczyny, które zarabiają duże pieniądze na prostytucji, pchają się na czerwone dywany i są celebrytkami. To niebezpieczne. Prędzej czy później ktoś będzie chciał wyciągnąć na światło dzienne sekrety celebryty. Nikogo nie interesowałaby uczciwie pracująca prostytutka. Ale kiedy jest już tancerką, aktorką, prezenterką czy modelką, to już każdy chce w nią uderzyć. Jest to więc wszystko na własne życzenie.
Kiedy powstał scenariusz, przyszedł moment na dobór reżysera?
Bardzo dobrym pomysłem było wyważenie tematu seksistowskiego i faceta, który napisał scenariusz, kobietą, która będzie to reżyserowała. Jest gruby ciężar, który zrównoważy kobieca feministyczna siła i delikatność. A trzeba też pokazać facetów, którzy nakręcają biznes. A tam też jest duża hipokryzja. To nie jest tak, że laski biorą się znikąd. Dziewczyny mają zamówienia od mężów, nie-mężów, ludzi polityki, świata show-biznesu, więc wielu osobom nie jest na rękę ten film. Tam jest sensacja, dramat, ale wszystko zbudowane na historiach, które wydarzyły się naprawdę. Główna postać to zbitek kilku różnych osób.
Gdyby własny małżonek i współproducent mnie nie blokował, pomyślałabym, że dzieje się to wszystko dlatego, że ten film jest niewygodny. Tymczasem przetrwaliśmy już wiele kryzysów podczas robienia filmu i na samym końcu Emil sam kanibalizuje i rzuca kłody. Szkoda! Mimo wszystko powinniśmy trzymać się razem.
Jak wyglądało poszukiwanie aktorów?
Utrudnieniem była pandemia, musieliśmy robić castingi online, ale wszystko się udało. Mamy zagraniczną obsadę. Wszyscy aktorzy to przepiękni Włosi, którzy grają szejków arabskich. Są sceny grane poza Polską, przepiękne ujęcia, które później trudno było usuwać. Na początku film trwał ponad 3 godziny.
Jesteś zadowolona?
Myślę, że osiągnęłyśmy z Marią efekt, który był dla mnie bardzo ważny. Jako kinomanka uwielbiam filmy, na których mogę płakać, śmiać się i mieć wstrząsające przemyślenia. Żebym wychodziła z kina z zaniemówieniem, żebym myślała o filmie jeszcze kilka dni. Obojętnie, czy to będzie wynikało z szoku, zgorszenia, wszystko jedno. Muszę być wstrząśnięta. A to nie jest łatwe w świecie, który jest przestymulowany, w którym już nic nie szokuje.
Były jakieś wyzwania?
Trudno było zrobić film, który będzie przestrogą dla nastolatków, ich rodziców. Ten film opowiada o sytuacjach sprzed dekady, kiedy nie było tak rozwiniętego Instagrama, Facebooka. Tego całego narzędzia, które promuje nastoletnią prostytucję.
Co piąta nieletnia dziewczynka świadczy takie usługi, wysyła gołe zdjęcia w mediach społecznościowych. Promowanie sex workingu? Super. Ale wśród pełnoletnich. To nie jest kolorowy świat. Prostytucja, każda myśląca prostytutka ci to powie, zostawia ogromny ślad. Leki psychotropowe, bezsenność, nieumiejętność nawiązywania relacji, cały czas cień strachu, czy ktoś się dowie. To straszna presja i lęk do końca życia.
To nie są fajne, miłe imprezki, gdzie jest książę z Dubaju. Są morderstwa, przyduszenia, rozcięte krocza, samobójstwa, gwałty, dramaty. Gloryfikowanie tego, bez pokazywania ciemnego tła, to duży błąd. Nie ma żadnego wyważenia tej kwestii. Nie mówię, żeby to był temat tabu, ale to wszystko czytają dzieciaki. Trzeba o tym pamiętać. A to kusi młodych, bo dziewczyny zarabiają za weekend nawet 70 tysięcy.
Film pokazuje więc też tło całego tego "biznesu".
Każdy po pierwszym zwiastunie myśli, że to taka delikatna historyjka. A ja specjalnie buduję napięcie, bo tak to wygląda w oczach takiej dziewczyny. Że najpierw jest idealny świat. Żadna dziewczyna nie weszłaby w to, gdyby wiedziała, że ktoś jej się wypróżnia na klatę albo zgwałci w 10 osób. W naszym filmie jest sytuacja, gdzie dziewczyny myślały, że jadą tam jako hostessy. Na miejscu dowiadywały się, że nie dostaną 300 euro za godzinę za stanie przy ścianie. Słyszały: klękaj i jazda. Tym bardziej zależy mi na tym,żeby ten film się ukazał, żeby pokazać ten świat od tej brudnej strony. I na tym, żeby film był zrobiony najlepiej jak to tylko możliwe.