Dziś wchodzi do polskich kin najnowszy film Michaela Hanekego "Miłość", nagrodzony w tym roku Złotą Palmą na festiwalu w Cannes. Nie włączę się jednak do powszechnych zachwytów nad tym obrazem. Nie, nie dlatego, że to zły film. Dlatego, że od Hanekego oczekuje się więcej.
Po projekcji na tegorocznym festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że reżyser dostał nagrodę w Cannes wciąż za swoją poprzednią produkcję, arcydzieło "Biała wstążka" (Złota Palma w 2011 r.). Tamten czarno-biały film, w subtelny sposób pokazujący narodziny nazizmu, był wybitny, nowatorski, chwytający za gardło. Po wyjściu z kina nie mogłam się otrząsnąć przez kilka godzin. A "Miłość"? Pięknie nakręcony, wzruszający obraz, nie wnoszący jednak do światowej kinematografii niczego nowego i niczym widza nie zaskakujący.
Historia powolnego odchodzenia w chorobę i niepełnosprawność byłej nauczycielki muzyki i walczącego o to, aby tytułowa miłość pokonała wszelkie przeciwności męża nie mówi nic nowego ani o uczuciach, ani o śmierci. Tak, starość jest smutna, nieestetyczna i przerażająca. Tak, dwoje ludzi potrafi łączyć uczucie na całe życie. Tak, młode pokolenie jest oderwane od swoich rodziców i nie potrafi go zrozumieć. Tylko czy widz Hannekego naprawdę tego nie wie?
Przez cały film miałam wrażenie przykrego deja vu, niemalże scena po scenie. Rok wcześniej na festiwalu we Wrocławiu oglądałam bowiem mało znany islandzki film "Wulkan" w reżyserii Rúnara Rúnarssona. Opowiadał on o… miłości męża do żony, która sparaliżowana po wylewie nagle staje się uzależniona od jego opieki. On postanawia zająć się nią samodzielnie w domu, dzieci nie rozumieją jego decyzji, a całość zmierza do smutnego i nieuchronnego zakończenia. Identycznego jak w "Miłości". I chociaż film toczył się w mniej estetycznej scenerii niebogatego islandzkiego domu, a nie w przepięknym, paryskim apartamencie, to przez to chwilami był jakoś bardziej autentyczny.
Oczywiście, austriacki reżyser nie musi śledzić kinematografii skandynawskiej, chociaż "Wulkan" był pokazywany w Cannes w poprzednim roku. Ale od takiego mistrza jak Haneke wymaga się troszkę większej przenikliwości.