Są na Dolnym Śląsku zdecydowanie bardziej turystyczne miejsca niż Ziębice. Czy szkoda? Trochę tak, a trochę nie, ale jest to lokalizacja, którą z kilku powodów warto odwiedzić. Zwłaszcza jeśli stroni się od kurortów. I nie boicie się historii słynnego kanibala Karla Denke.
Korzenie Ziębic sięgają czasów średniowiecznych. Położoną w tym miejscu osadę o zbliżonej do dzisiejszej nazwy – Sambice – datuje się na rok 1234. Niewątpliwie jednak to nie ten okres sprawił, że miasto zdobyło lokalną popularność. Wszystko przez jednego człowieka, który rozsławił ówczesny Münsterberg. I myślę, że nie będzie to nadużyciem, jeśli powiem, że zrobił to w sposób najgorszy z możliwych.
Do dziś jego osoba przyćmiewa innych znanych ziębiczan, w tym piosenkarkę Edytę Górniak, hollywoodzkiego, oskarowego operatora Janusza Kamińskiego i boksera Mariana Kasprzyka. A mowa o żyjącym na przełomie XIX i XX wieku "Ojczulku", jak zwykli nazywać lokalni mieszkańcy Karla Denke. Dodajmy – kanibala Karla Denke.
Denke żył na dzisiejszym terenie Dolnego Śląska w latach 1860-1924. Do Ziębic przeprowadził się z pobliskich Kalinowic Górnych. Choć za dziecka uchodził za lekko opóźnionego, w Ziębicach dorobił się opinii dobrotliwego dziwaka. Grał na organach w kościele, a podczas pogrzebów nosił krzyż. Stronił od używek, nie zadawał się z kobietami, a pod swój dach przyjmował włóczęgów i potrzebujących. Miał wypatrywać ich na dworcu w Breslau, oferować im pomoc i dach nad głową. Tylko że nikt nie zauważył drobnego szczegółu – wszystkie te osoby nigdy nie opuszczały jego domu.
Ich los pewnie podzieliłby Vincent Olivier. 21 grudnia 1924 roku, bezrobotny czeladnik trafił na ulicę, by żebrać o jałmużnę, kiedy z ofertą wyszedł Karl Denke. Zaproponował, że zapłaci mężczyźnie za pomoc w napisaniu listu do brata. Kiedy siedział już w jego domu i pisał list, odwrócił się na moment, by uśmiechem skomentować zabawne zdanie, które mu podyktowano.
Wtedy zobaczył nad sobą Karla Denke z uniesionym nad głową, ostro zakończonym kilofem. Zfesztą kilof, wraz ze śladami krwi czeladnika, opisano w raporcie kryminologicznym.
W każdym razie to spojrzenie uratowało Olivierowi życie, bo choć morderca ranił go, nie zdołał go zabić. Zakrwawiony Olivier uciekł prosto na posterunek policji. Kiedy opowiedział swoją historię, policjanci nie chcieli mu uwierzyć. W końcu Denke cieszył się w Ziębicach wyjątkowo dobrą opinią. Mimo to, w związku z powagą zarzutu, aresztowano go.
Niespodziewanie następnego dnia Karl Denke powiesił się w celi, obwiązując wokół szyi chustkę do nosa i wplątując ją w kratę.
Samobójstwo dało policji do myślenia. W wigilię zdecydowano się przeszukać dom oskarżonego nieboszczyka, ale nikt nie spodziewał się tego, co zastano w domu podczas przeszukania. Po całym domu walały się ludzkie szczątki i kości.
Znaleziono wyroby z ludzkiej skóry takie jak paski, sznurowadła, szelki czy uplecione z włosów sznury. Do tego stosy zakrwawionych ubrań oraz dokumentów. Jak się okazało, Denke prowadził notatki, w których dokładnie opisywał dane swoich ofiar, a nawet ich wagę przed i po wypatroszeniu.
Ludzkie mięso przerabiał na przetwory i sprzedawał w hali targowej w oddalonym o ok. 60 km Breslau. Miał tam, co oficjalnie wiadomo, pozwolenie na handel mięsem, a dokładnie – "peklowaną wieprzowiną bez kości, w słoikach". A ponieważ były to czasy kryzysu gospodarczego, słowem – była bieda i mięso było towarem luksusowym, jego wyroby cieszyły się wyjątkowym zainteresowaniem klientów.
Kiedy zbrodnie wyszły na jaw, odnotowano znaczy spadek spożycia mięsa na terenie Dolnego Śląska, a o mały włos nie upadła także pobliska fabryka konserw. Poszła bowiem fama, że jej właściciel zaopatrywał się między innymi u Denkego. Jego działalność zaprowadziła także za kraty młodego rzeźnika Eduarda Trautmanna.
Ten w procesie poszlakowym został skazany na 12 lat więzienia za zabicie Emmy Sander, w której się podkochiwał. Wyszedł na wolność, kiedy okazało się, że zabójcą jest ziębicki kanibal.
Oprócz Emmy znaleziono szczątki ok. 30 osób, ale według notatek miał zabić ich nawet 40. Ile ofiar faktycznie było, tego nikt nigdy się nie dowiedział. Powód? Sprawę starano się wyciszyć, bo był to wówczas trzeci przypadek kanibalizmu w kraju, a samobójstwo pomogło uniknąć procesu, który z pewnością odbiłby się echem.
Niewiele później na terenie Niemiec ujawniono także brutalnego mordercę o pseudonimie Wampir, który nie tylko zabijał, ale też wypijał krew swoich ofiar, a ustalenie to przyćmiło nieco odkrycie na terenie Münsterberga. Sprawę
amieciono pod dywan tak skutecznie, że rozgłos ponownie zyskała dopiero długo po wojnie. Jedynymi dowodami, które mówią o zbrodniarzu, są zdjęcia szczątków, które udokumentowano podczas przeszukania mieszkania, oraz raport, którego autorem jest Friedrich Pietrusky. Czytamy w nim między innymi, że szczątki znaleziono w domu, w szopie, w pobliskim stawie oraz lesie.
Co ciekawe, nigdy na potrzeby śledztwa, nie przekopano działki wokół domu, który z resztą stoi w Ziębicach do dziś. A stoi, jak stał, już grubo ponad 120 lat.
Uliczka jest niepozorna, na trasie prowadzącej od centrum w kierunku pobliskiego Henrykowa, słynącego z opactwa Cystersów. Dziś dokładny adres to ul. Stawowa 13, ale w czasach Münsterberga był to numer 10. Informację tę można z resztą znaleźć w Wikipedii.
Nie darowałabym sobie, gdybym przy okazji wizyty w Ziebicach nie wybrała się go zobaczyć. Chciałam też porozmawiać z mieszkańcami. Zachęcił mnie do tego także kolega – fotoreporter z poczytnego tabloidu – który kilkanaście lat temu sfotografował dom w środku. Powiedział, że ekipa została wpuszczona bez problemu przez bardzo miłą panią. Ale od tego czasu coś musiało się zmienić.
Na miejsce dotarłam z regionalistą Jerzym Organiściakiem, który oprowadzał mnie po Ziębicach. Postanowiliśmy kulturalnie zapytać właścicieli, czy możemy porozmawiać. Czarną robotę, po dżentelmeńsku, wykonał pan Jerzy, który zapukał do drzwi na Stawowej 13. Otworzył mu pan, który co prawda potwierdził, że to dom Denkego, ale jednocześnie na nas nakrzyczał i zabronił wchodzić na posesję.
Po chwili wyszła – najprawdopodobniej – wspomniana "bardzo miła pani" (na oko ta sama, co na zdjęciu w gazecie) i straszyła nas policją. Niestrudzenie rozmawialiśmy na ulicy przed posesją, kiedy oczom naszym ukazał się ponownie właściciel, tym razem trzymający w ręku... siekierę. Co prawda jedynie wymownie na nas spojrzał i poszedł w inną stronę, ale był to widok zdecydowanie dwuznaczny. Biorąc pod uwagę wyjątkowość tego miejsca.
Pan Jerzy co prawda pomstował, ale ja myślę, że nie byliśmy pierwsi, którzy zapukali do drzwi domu właścicieli. A ci, co zrozumiałe, mogą już mieć już takich wizyt serdecznie dosyć. Pod artykułami, które znalazłam na temat ziębickiego kryminalisty, znalazłam trzy komentarze o treści "byłem tam", a kilka lat temu teren wokół domu chcieli badać naukowcy z katedry kryminalistyki Uniwersytetu Wrocławskiego.
Ich próba jednak również raczej skończyła się fiaskiem, bo efektów tych badań, po siedmiu latach, nie doszukałam się nigdzie. A takich osób, organizacji, dziennikarzy i naukowców, pewnie przez Stawową 13 przewinęły się tabuny.
Jeśli więc koniecznie chce się zobaczyć posesję Karla Denke (swoją drogą nic oszałamiającego), proponuję robić to raczej dyskretnie, a już z pewnością nie polecam robić tam zdjęć czy zawracać głowy jej mieszkańcom. Wnętrze domu z resztą do dziś można obejrzeć w sieci, na przykład tutaj.
Karl Denke, choć nie żyje już blisko 100 lat, nadal niestety jest niechlubną wizytówką Ziębic. Prawdę mówiąc... po prostu nie ma się czym chwalić i trudno zrobić z niego lokalną atrakcję.
Nawet Frankenstein, który stał się "maskotką" pobliskich Ząbkowic Śląskich, jest tematem łatwiejszym do komercyjnego skonsumowania (w przypadku Denke to chyba jednak nietrafione określenie) niż co prawda wyjątkowo wyrafinowany, ale mimo wszystko – morderca i kanibal. Stąd nikt jakby nie stara się zrobić z Ziębic atrakcji turystycznej, mimo że jest wokół czego.
Rynek, jak na liczące 9 tysięcy mieszkańców miasto, jest ogromny, z sukiennicami po środku i kamienicami, wśród których znajdziemy prawdziwe perełki, jak te pod numerami 7 i 42, z pięknymi, barokowymi szczytami.
Tylko co z tego, skoro na rynku jest jeden wielki parking, a całość sprawia wrażenie, zwyczajnie zaniedbanego. Ale niewielu pamięta, że przecież po wrocławskim rynku też kiedyś można było jeździć autem, a nieopodal pomnika Fredry była stacja benzynowa. To jak wygląda dziś zdecydowanie odbiega od tego obrazu, więc i w przypadku Ziębic przecież wszystko może się zdarzyć.
Oprócz rynku, który ma potencjał, w Ziębicach jest jeszcze cały szereg atrakcji turystycznych, w tym muzeum sprzętu gospodarstwa domowego. To, jak twierdzi Jerzy Organiściak, jedyne takie miejsce na Dolnym Śląsku, a może nawet w Polsce, bo kolekcja jest niezwykle bogata i można wręcz przenieść się w czasie do XIX i XX-wiecznych domów.
Czy faktycznie? Niestety nie miałam okazji sprawdzić, bo, nie wiedzieć czemu, mimo że muzeum powinno być czynne, było przy sobocie zamknięte. Podobnie jak centrum informacji turystycznej, którego godziny pracy wywołują nieodparte wrażenie, że na turystów się w Ziębicach nie czeka.
Najbardziej imponująca budowla to jednak dwunawowa bazylika pw. Św Jerzego, której budowa zaczęła się już 1270 roku. Warto zwrócić uwagę na ołtarz, ponieważ jest to niewątpliwie arcydzieło sztuki sakralnej. Oczywiście, jeżeli komuś uda się je zobaczyć, bo w sobotnie przedpołudnie bazylika była, jak można się domyślić, również zamknięta. Można więc było podziwiać ją wyłącznie z zewnątrz oraz zza kraty, którą postawiono bezpośrednio za drzwiami do kościoła.
To jednak nie najsłynniejsza krata w Ziębicach. Do dziś w ratuszu, w którym za czasów Münsterberg mieścił się posterunek policji, można zobaczyć kratę, na której powiesił się Karl Denke.
Co ciekawe, to teraz pomieszczenie socjalne, w którym, jak powiedział w jednym z wywiadów dyrektor muzeum, pracownikom zdarza się jeść drugie śniadanie.
W Ziębicach mamy możliwość zobaczenia także imponującego parku miejskiego z liczącym 8 metrów wysokości pomnikiem Orła Białego oraz XV-wiecznej Bramy Paczkowskiej, jednej z pięciu ziębickich bram miejskich, spośród których ocalała tylko ta. Jest z resztą jedną z niewielu takich w Polsce.
Nieopodal niej możemy zobaczyć także zniszczoną synagogę. A ponieważ przed wojną na terenie Münsterberg żyła spora społeczność judaistyczna, w Ziębicach pojawiają się nieliczne, ale jednak, wycieczki Żydów, w tym głównie tych amerykańskich.
Czy jest zatem co oglądać oprócz domu Karla Denke? Zdecydowanie. Tylko że Ziębice to miasto, które sprawia wrażenie, jakby ktoś rzucił na nie jakąś klątwę. Ale kto wie, może któremuś z turystów kiedyś uda się ją zdjąć?
Zwiedzanie Ziębic można połączyć ze wycieczką do Henrykowa (w którym znajduje się między innymi Księga Henrykowska), a także dawnego Frankensteinu, czyli Ząbkowic Śląskich. Dojazd do Ziębic z Wrocławia, zarówno pociągiem jak i samochodem, zajmuje godzinę.