29-letnia Kongijka opowiedziała OKO.press, jak polscy mundurowi złapali ją za ręce, nogi i przerzucili nad drutami granicznymi. Była w 2,5 miesiącu ciąży, dwa dni później poroniła. W lesie na granicy zaginął też jej mąż.
W naTemat pracuję od kwietnia 2021 roku jako dziennikarka newsowa i reporterka. W swoich tekstach poruszam tematy społeczne, polityczne, ekonomiczne, ale też związane z ekologią czy podróżami. Zawsze staram się moim rozmówcom dawać poczucie bezpieczeństwa i zaopiekowania się, a czytelnikom treści wysokiej jakości. Pasja do dziennikarstwa narodziła się we mnie z zamiłowania do pisania… i ludzi. Jestem absolwentką dziennikarstwa i medioznawstwa oraz politologii na Uniwersytecie Warszawskim.
– Żołnierze i polscy i białoruscy traktowali nas jak zwierzęta. To ludzie bez honoru. Bez serca. Nie pomagają tym, którzy potrzebują pomocy – powiedziała dziennikarzom kobieta.
Do sytuacji opisanej przez OKO.press doszło 7 lub 8 października na wysokości Bobrowników i Sokółki. Kongijka poroniła 10 października.
Z Kongo na polsko-białoruską granicę
29-letnia kobieta opowiada, że o możliwości przedostania się przez polsko-białoruską granicę dowiedziała się przez internet. Zdecydowała się na ten krok, bo chciała wesprzeć finansowo swoją rodzinę. W Kongo studiowała ekonomię. Na wyjazd zdecydowała się wraz z mężem, z którym teraz nie ma kontaktu.
Opowiada, że przylecieli samolotem do Moskwy, następnie autem dojechali do Mińska. Wówczas zajęli się nimi żołnierze białoruscy, którzy załadowali ich na ciężarówki i wywieźli na granicę.
Gdy dotarli na granicę, zaczął się prawdziwy koszmar. – Polscy pogranicznicy wielokrotnie wypychali nas przez granicę, na Białoruś. Mnie sześć razy. Krzyczeli: go back, go back – wspomina kobieta. Jeden ze światków sytuacji, powiedział, mundurowi przerzucili ją “jak worek śmieci”.
Zdaniem kobiety, w lesie spędziła trzy tygodnie, czasem maszerując po 30 km dziennie. - Bez jedzenia, czystej wody. Piliśmy brudną. Byłam potwornie zmęczona. Koszmar. Białorusini nas wypychali z powrotem, a Polacy z kolei wykręcali nam ręce, jeśli nas złapali - mówi.
Poronienie
Kobieta nie ma wątpliwości, że z powodu brutalnego obchodzenia się z nią pograniczników straciła dziecko. Przyczyniły się też do tego trudne warunki, ekstremalne wyrzeczenie organizmu. Opowiada, że otrzymała pomoc polskich wolontariuszy.
Kobieta miała szczęście, bo udało jej się dostać w końcu do Francji, jednak jej mąż zaginął w lesie na granicy.
Straż Graniczna a kobiety w ciąży
Dziennikarz OKO.press rozmawiali też z przedstawicielem Straży Granicznej, kpt. Krystyną Jakimik-Jarosz.
Jej zdaniem kobiety w ciąży, jeśli ubiegają się o ochronę w Polsce, to taką ochronę otrzymują. - Zgodnie z procedurami trafiają do nas na placówkę i później do strzeżonego ośrodka dla uchodźców. Ale muszą zadeklarować tę chęć ubiegania się o ochronę w Polsce bezpośrednio funkcjonariuszowi - mówi kpt. Jakimik-Jarosz.
– Jeśli więc ktoś twierdzi, że stosujemy push-backi wobec kobiet w ciąży, to nie ma to potwierdzenia, bo wręcz im pomagamy - dodaje.
Pytana o los brutalnie wypychanych imigrantów, w tym 29-letniej Kongijki, odpowiada, że w takich sytuacjach należy wysłać pismo do podlaskiego komendanta Straży Granicznej. Jednocześnie powiedziała, że opisana przez dziennikarza sprawa Kongijki "nie pozostanie to bez echa".
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut
Gdy wracaliśmy na Białoruś, to tamci żołnierze bili nas pałkami. Po nogach, po rękach, po plecach, brutalnie kopali. Ale raczej mężczyzn, nie kobiety. I w ten sposób zmuszali nas do ponownego przejścia do Polski.
Tuż po tym, gdy mną rzucili, znów byłam w Polsce i zaczęłam krwawić. Pojawili się wolontariusze, którzy mi pomogli. Osoba, która miała doświadczenie pielęgniarskie, podała mi jakieś leki. Zrobiła tyle, ile mogła. Jeden z aktywistów zaproponował, by mnie zabrać do domu w okolicy i tam wezwać lekarza, który mnie zbada. Ale okazało się, że w jego domu było dużo policji, coś się działo i nie mogłam tam pójść. Nie trafiłam wtedy do lekarza. Jakieś dwa dni później, 10 października poroniłam.