
"Halloween zabija" głupotą. Dawno nie widziałam w filmie tak bezmyślnych bohaterów
Michael Myers znów morduje w Haddonfield i na ekranach kin. Chodząca maszyna do zabijania ma jednak teraz ułatwione zadanie – na jej drodze stanęli wyjątkowo pozbawieni instynktu samozachowawczego bohaterowie.

Reklama.
Film sprzed trzech lat jest sequelem slashera Carpentera. Jednocześnie, ignoruje wszystkie produkcje, które powstały później, więc w pewnym sensie jest też rebootem. "Halloween zabija" jest natomiast bezpośrednią kontynuacją filmu z 2018 roku – jego akcja rozgrywa się tej samej nocy, co poprzedni film Greena. W taki sam sposób "Halloween 2" z 1981 roku ciągnął wątki rozpoczęte w horrorze Carpentera.
W horrorze Carpentera nie pada ani jedna kropla krwi, co było świadomą decyzją jednego z producentów slashera. Irwin Yablans nalegał, by widzowie odczuwali grozę nie z powodu wyprutych flaków, a dzięki zabiegowi nazwanemu przez niego "teatrem umysłu". W kolejnych częściach krwi i scen gore jest już nieco więcej, ale w porównaniu z innymi slasherami z epoki, jest w zasadzie całkiem grzecznie.
"Halloween zabija" był z kolei reklamowany jako najbardziej krwawy film o zamaskowanym mordercy i chociaż już poprzedni horror Greena przewyższał brutalnością swoich poprzedników, w najnowszym filmie Michael rzeczywiście jest przeokrutnym zwyrolem.
Spektakl makabry to jednak niemal wszystko, co ma do zaoferowania najnowszy slasher Greena. Kolejne mordy towarzyszą bowiem chaotycznej i rozwleczonej na zbyt wiele wątków fabule.
Mieszkańcy Haddonfield dwoją się i troją, żeby dopaść potwora, jednak ich wysiłki z reguły kończą się jeszcze większą rzezią. Bohaterowie slasherów czy horrorów często nie są szczególnie rozgarnięci, ale czasami można przymknąć na to oko w imię charakterystycznej dla gatunku dramaturgii.
Nie da się jednak w ten sposób wytłumaczyć tego, co wyczyniają postacie napisane przez Greena w tej części. Rzucanie się na Michaela, gdy ten trzyma nóż na wysokości czyjegoś brzucha, podchodzenie z bronią tak blisko, by morderca wyrwał ją jednym szarpnięciem czy wołanie Myersa, kiedy trzeba brać nogi za pas – to tylko niektóre z idiotycznych wyczynów bohaterów.
Z tego powodu, a także w związku ze scenami, które ciężko traktować poważnie, podczas seansu nasuwa się pytanie: może "Halloween zabija" ma być pastiszem slashera?
Taka teoria rozbija się jednak o próby filozofowania reżysera na temat natury zła, które sugerują, że film jest jednak zrobiony śmiertelnie na poważnie. Green pokusił się o pokazanie, jak w obliczu zagrożenia ludzie zmieniają się w bezmyślne bestie, jednak dobrane do tego celu środku zamieniły jego diagnozę w parodię.
"Halloween" z 2018 roku w ogóle bardziej niż poprzednie części eksplorowało postać Laurie. Green wiarygodnie odmalował portret kobiety od 40 lat zmagającej się z traumą i całe życie podporządkowującej chwili, w której ponownie stanie oko w oko z morderczym braciszkiem.
Na tym się jednak nie skończyły manipulacje przy postaci Laurie. W "Halloween zabija" reżyser postanowił obedrzeć z mitologii jej relację z Michaelem – zgodnie z kanonem, to właśnie chęć zabicia siostry (a w następnych częściach jej potomków) napędzała mordercze zrywy Myersa.
W najnowszej części jednak okazuje się, że Laurie była tylko kolejną, przypadkową ofiarą na usianej trupami ścieżce swojego brata. Takie rozwiązanie tego wątku jest ciekawe, a zarazem ryzykowne – dla wielu fanów serii rozerwanie łączącej Michaela z siostrą chorej więzi to z pewnością gwałt na spuściźnie Carpentera.
"Halloween zabija" na pewno nie jest najgorszym filmem z serii (to miano według wielu osób piastuje "Halloween 6: Przekleństwo Michaela Myersa"), ale po świetnym rozpoczęciu nowej trylogii jest ogromnym rozczarowaniem, po którym większość widzów na kolejną część nie będzie już czekać z entuzjazmem, a raczej z lękiem przed kolejną porażką.
David Gordon Green w tej części za bardzo skupił się na dorzucaniu swoich trzech groszy do mitologii całej franczyzy, ale odpuścił sobie spójność i wartkość fabuły oraz stworzenie wiarygodnie zachowujących się postaci.
Pomimo, że w poprzedniej części manipulacje Greena wyszły filmowi na dobre, a postać Laurie Strode nabrała głębi, tym razem jako reżyser-innowator poniósł fiasko. Jak widać, majstrowanie przy legendzie nie zawsze się opłaca.
Czytaj także:Reklama.