Andrzej Kuch ma za sobą najlepszy sezon w karierze. Mistrz Polski w skoku w dal chciałby skupić się tylko na sporcie.
Andrzej Kuch ma za sobą najlepszy sezon w karierze. Mistrz Polski w skoku w dal chciałby skupić się tylko na sporcie. Fot. Michał Laudy

Lekkoatletyka to "królowa sportu", która wyjątkowo lubi dostarczać Biało-Czerwonym medalowych radości. Jest też druga strona tego krążka. Gdzie aktualny mistrz Polski walczy o przetrwanie. – Chciałbym się poczuć jak sportowiec na pełen etat. To moje marzenie – mówi Andrzej Kuch, złoty w skoku w dal.

REKLAMA
Mirków to wieś w województwie łódzkim, która ma swojego mistrza. Nazywa się Andrzej Kuch i choć pozornie wydaje się być zwyczajnym człowiekiem, jednym z niecałego tysiąca mieszkańców, jest wyjątkowy.
Bo nie pozwolił umrzeć marzeniom. Choć wiatr w oczy wiał chwilami tak mocno, że aż... zerwał dach domu mistrza. Dosłownie.
– Tydzień przed początkiem roku akademickiego, gdzie dostałem się na AWF we Wrocławiu, byłem o krok od przekreślenia swoich sportowych marzeń. Zerwało dach w moim rodzinnym domu. Po śmierci taty moja mama została z dwójką dzieci i kredytem na budowę. A tu taki cios – wspomina Kuch wydarzenia sprzed dziesięciu lat.
Wichura przeniosła dach ponad sto metrów od domu. Ale Andrzej jednak poszedł na studia, za namową rodziny. A mieszkańcy z Mirkowa pomogli w odbudowie domu Kuchów.

Mógł zostać Małyszem

Mały Andrzej mając dziewięć lat zakochał się w sporcie. Wystarczyło obejrzeć igrzyska olimpijskie. Kuch urodził się w 1991 roku, więc można z dużą dozą prawdopodobieństwa postawić, że były to zmagania w Australii, w Sydney (2000).
– Upatrzyłem sobie konkurs skoków w dal. To było zauroczenie, które przekształciło się w coś poważniejszego. Zrobiłem sobie mając dziewięć lat tor do skakania. Wykopana piaskownica z rozbiegiem, prowizoryczna belka, a żeby nie było tak łatwo, to do tego przeszkoda z wodą. No i skakałem. Zamiast w niedzielę do kościoła, to ja do skoków. A na wakacje, jak już podrosłem, pożyczałem ze szkoły kolce, żeby móc poskakać w specjalnych butach – opowiada Kuch.
Skoro skoki, to tylko te w dal? Otóż nie, narciarskie również pasjonowały małego Andrzeja. Pierwszym sportowym idolem był Adam Małysz. Pomimo Małyszomanii na początku XXI wieku, Kuch pozostał przy letnim sporcie.
Powód był bardzo prozaiczny.
– Mieszkamy na nizinach i to przekreśliło moją karierę skoczka – uśmiecha się lekkoatleta, dodając: – Skakaliśmy z chłopakami z najwyższej górki w okolicy, no ale niestety, musiałbym się urodzić w górach, żeby zostać skoczkiem narciarskim.
Była też próba piłkarska. W tym wypadku również zadziałała chłodna kalkulacja. Warunki do kopania były, podobno z talentem też całkiem nieźle.
– Ale za bardzo kopali po nogach. Biegałem po skrzydle, bo do tego się nadawałem. Jak ktoś szybki był w drużynie rywala, dostałem za zadanie, żeby go ścigać. A jak to bywa w niższych ligach, jeśli ktoś szybko biega, to zbiera po kościach. Dałem sobie spokój z piłką ostatecznie po zawodach szkolnych w 2008 roku.
Piłka nożna w barwach WKS Prosna Wieruszów przegrała z talentem do skakania.
– Na zawodach szkolnych skoczyłem bez przygotowania, z krótkiego rozbiegu 6,63 metra. Byłem na początku nauki w technikum. Tym wynikiem zainteresował się jeden z nauczycieli i trafiłem do klubu sportowego w Sieradzu.
Po trzynastu latach Kuch dopiął swego. Bez klubu i trenera, sięgnął po mistrzostwo Polski w skoku w dal.

Kręta droga do sukcesu

Do złota w Poznaniu z 2021 roku Kucha doprowadził w głównej mierze upór i wsparcie bliskich. Trudno inaczej racjonalnie wyjaśnić łączenie zawodowego życia, pozasportowego, z "dodatkiem" sportowym.
– Kosztowało mnie to trzynaście lat treningu. Marzeń, wyrzeczeń, całej mojej rodziny i moich. W głównej mierze żony, która nie raz z bólem serca patrzyła, jak walczyłem o swoje marzenia. I choć wydawało się to zupełnie bezsensowne, wspierała mnie. Facet powinien móc utrzymać rodzinę, przynosić do domu jakieś pieniądze. A często to żona musiała brać na siebie ten ciężar na swoje barki. To mnie dodatkowo bardzo bolało – szczerze mówi Kuch.
Swoje złoto MP dedykuje rodzinie, w hołdzie dla nieżyjących rodziców.
– Chciałem, żeby na kartach historii zapisało się nazwisko Kuch. Nie dla jakiegoś tam Andrzeja, który skoczył powyżej ośmiu metrów, co w Polsce wcale nie jest takie częste w historii dyscypliny. Dla nieżyjących rodziców, Beaty i Pawła – mówi ze ściśniętym głosem mistrz kraju.
Dopowiadając, Kuch to 19. skoczek w historii dyscypliny w Polsce, który przekroczył barierę ośmiu metrów. W krajowym finale oddał skok na odległość 8,05 metra.
Złoto nie przyniosło jednak radykalnej zmiany w życiu mistrza. To siódmy medal MP (licząc też halowe zawody) w karierze Kucha, ale pierwszy tytuł. Za zwycięstwem nie stała jednak nagroda pieniężna, która pozwala na życiowy przewrót. Ale ludzie wiedzą swoje.
– Czasem kroi mi się serce, kiedy dochodzą do mnie i mojej żony głosy, że jest przekonanie o naszej świetnej kondycji finansowej. Bo skoro zdobyłem mistrzostwo kraju, to teraz żyje nam się, jak pączkom w maśle. A tak zupełnie nie jest, wręcz przeciwnie. Dostałem medal, koszulkę mistrza Polski i kwiaty. Te ostatnie dostała żona, trykot będzie w specjalnej gablocie, medal również – wyjaśnia cenę mistrzostwa Kuch.

Jaka pogoda, taki trening

– Obudziłem się następnego dnia po wygranej w MP i zamiast cieszyć się sezonem, zapytałem siebie: Co dalej? Tak szczerze, uświadomiłem sobie, że jestem w czarnej d…e. Chcesz iść do przodu, robisz to dobrze, ale nie możesz przeskoczyć pewnego poziomu. I tak dalej się nie da. Chciałbym się poczuć, jak sportowiec na pełen etat. To moje marzenie – mówi niezrzeszony złoty medalista.
Po studiach Kuch zaczął pracować fizycznie. Miesięcznie wyrabiał ponad 200 godzin. Nie zapominał jednak o sporcie. Choć takowy zaniedbywał swoim trybem życia, czego ma świadomość po "lekkim" przystopowaniu w kwestii częstotliwości zajęć.
– To moja najlżejsza praca od pięciu lat, odkąd skończyłem studia. Kiedy wyrabiałem ponad 200 godzin w miesiącu, mój grafik był szalony. Od piątej rano byłem na nogach, powrót do domu to 19-20 i dopiero jadłem „późny obiad”. Zaniedbywałem wiele rzeczy. To wykluczało jakikolwiek dobry wynik w sporcie – wyjaśnia.
Teraz Kuch jest animatorem na orliku w Galewicach, niedaleko domu. Dba o porządek na terenie obiektu, harmonogram użytkowania, prowadzi też zajęcia sportowe. I zarabia na chleb, bo Polski Związek Lekkiej Atletyki nie pomaga. O stypendium może pomarzyć.
Dodatkowo Kuch to tzw. niezrzeszony zawodnik, niewspółpracujący z żadnym klubem sportowym. O rozstaniu z miejscowym UMLKS Startem Wieruszów nie chce za dużo mówić.
– Nie czułem chęci wsparcia mnie w dalszym rozwoju. Zainteresowanie było chwilami zerowe, to przykre, ale taka prawda. Niestety, robiono mi również problemy z odejściem do innego klubu. Bo jednak nazwisko było potrzebne, wynik również. Ale człowiek na co dzień z problemami, już niekoniecznie – kwituje.
Mistrz Polski jest sam dla siebie: trenerem, dietetykiem, menadżerem, trochę też fizjoterapeutą. Trenuje tylko na zewnątrz, bez dostępu do hali sportowej.
– Najbliższą mam 120 kilometrów od domu, w Łodzi. Czyli gdybym miał jeździć i robić to absolutne minimum, dwa-trzy razy w tygodniu, to wychodzi 240 kilometrów w obie strony na jedną jednostkę. Do tego wynajęcie hali, trzeba coś zjeść… Czasowo licząc niecałe trzy godziny treningu, dojazdy, trzeba by poświęcić jakieś sześć godzin. Nie do zrealizowania – rozkłada ręce.
W maju tego roku skakał przy temperaturze oscylującej wokół zera stopni. Ciepło w Polsce zaczęło się bowiem robić na dobre dopiero w okolicach czerwca.
– Sam nie zmierzę sobie czasu. Dodatkowo inaczej działa kwestia nagrań na treningach. Robię to, ale obejrzeć mogę to kilka godzin po jednostce. Na bieżąco podczas treningu, który jest bardzo techniczny, nie wprowadzę niezbędnych korekt. Próbowałem to robić. Trening przedłużał się jednak o ponad połowę, to było bezsensowne – kwituje.
Ale nie jest też tak, że Kuchem nikt się nie interesuje. Możliwe, że człowiek spod Łodzi będzie reprezentował barwy klubu z innego miejsca w Polsce. Rozmowy trwają, więc jest światełko w tunelu.

Skromne marzenia o igrzyskach

Kuch pod koniec października 2021 roku skończył 30. lat. Zaczął jednak "na poważnie" uprawiać sport trzy lata temu. Tak, żeby faktycznie móc od siebie wymagać solidnych wyników.
Choć nadal nie jest to praca na pełen etat, wierzy w swój wyjazd olimpijski. Po cichu, uśmiechając się na samą myśl o igrzyskach w Paryżu w 2024 roku.
– Wystartowałem w tym roku w Grecji po raz pierwszy na zawodach zagranicznych. Sportowo sprawdziłem się w walce z mistrzem olimpijskim z Tokio, Miltiadisem Tendoglu. Skończyłem na trzecim miejscu. Chcę mieć szanse startowania z najlepszymi z równego poziomu na etapie przygotowań. Przyjechałem do Grecji jako Kuch-amator, ale walczyłem z ludźmi, którzy skupiają się tylko na sporcie, nie martwiąc się, że mogą spóźnić się do pracy – dodaje.
Był też start w Diamentowej Lidze w Szwecji, gdzie dostał zaproszenie już jako mistrz Polski. Oczywiście koszta wyjazdu, noclegu, musiał pokryć sam. A dokładniej przy pomocy kilku sponsorów, o których wsparcie poprosił kilka lat temu.
Ludzi, których poznał i są sportowymi przyjaciółmi. Związanych głównie z biznesem meblarskim, w niedalekim Kępnie aż roi się od takich przedsiębiorstw. Nie ma jednak mowy o pomocy takich potentatów, jak np. PKN Orlen.
– I tylko dzięki nim wystartowałem. Zdaję sobie sprawę, że kiedy pracy zaczyna ubywać w ciągu dnia, wyniki idą w górę. Wtedy mam szansę powiedzieć, że wykonałem swoje i mogę wymagać czegoś naprawdę dużego. Powiedzieć, ze zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić.
logo
Prowizoryczna siłownia aktualnego mistrza Polski w skoku w dal Fot. archiwum A. Kucha
– Nawet teraz, siedzimy razem, ale ja myślami jestem często przy kolejnym sezonie. Bo o niego walczę, od samej organizacji, kończąc na kwestiach finansowych, które dadzą mi odpowiedź, czy będę mógł spokojnie myśleć o sporcie – przyznaje Kuch.
Minimum olimpijskie do Tokio wynosiło 8,22 metra. Obecna życiowa mistrza to 8,05. Co ciekawe, 8,21 dawało w Japonii ostatecznie brązowy medal. Kuch wierzy, że może to osiągnąć
Kiedy się widzimy w Wieruszowie, mistrz jest już po sezonie, ale nadal dba o formę. W samochodzie trzyma oszczep, którym po wywiadzie będzie rzucał dla relaksu. Pustych terenów dookoła domu nie brakuje. A lekki trening nie zaszkodzi.
W 2022 roku na horyzoncie mistrzostwa Europy w Monachium, będą też mistrzostwa świata, w USA, w stanie Oregon. Zapowiada się obfity sezon.
– Ja nie jestem pępkiem świata, ale liczby „królowej sportu” na igrzyskach są dla Polski świetne. Najwięcej medali zgarniamy właśnie z rywalizacji lekkoatletycznej. I co z tego wynika na przyszłość? Uważam, że przyszłe pokolenia wcale nie muszą garnąć się do lekkoatletycznych zmagań, jako sposobu na życie. Budowanie na lata powinno zacząć się wcześniej niż w momencie zdobycia olimpijskiego złota – mówi Kuch.
W Tokio na 14. krążków aż dziewięć to sprawka rywalizacji lekkoatletycznej. Cztery złote, dwa srebrne i trzy brązowe, co jest lepszym wynikiem nawet od legendarnego polskiego wunderteamu z lat 50-60 XX wieku.
Jak pokazuje przykład mistrza Polski w skoku w dal, nie zawsze jest tak wesoło i kolorowo. A warto by było, żeby tego potencjału nie popsuć. Tak jak przed laty uciekły np. medalowe sukcesy pływackie.
Czytaj także: