"Stillwater" to amerykański film z Mattem Damonem i Abigail Breslin w rolach głównych, który inspirowany jest słynną sprawą Amandy Knox. Wbrew pozorom kryminalna zagadka gra w tym wszystkim drugie skrzypce.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.
Napisz do mnie:
maja.mikolajczyk@natemat.pl
"Stillwater" to film inspirowany słynną sprawą Amandy Knox, na podstawie której już wcześniej powstał serial dokumentalny Netflixa.
W bohaterkę inspirowaną postacią Amandy wcieliła się Abigail Breslin ("Mała Miss", "Zombieland"). Jej ojca gra Matt Damon ("Ostatni pojedynek", "Le Mans '66").
Film wyreżyserował Tom McCarthy, twórca nagrodzonego Oscarem "Spotlight" i jeden z reżyserów serialu "Trzynaście powodów".
Prosty człowiek w Marsylii
Bill Baker przyjeżdża na dwa tygodnie do Marsylii, by w tym czasie odwiedzać córkę, która odsiaduje wyrok w więzieniu. Abigail została oskarżona o zamordowanie swojej dziewczyny, jednak cały czas utrzymuje, że jest niewinna. Przekazuje ojcu nowy trop w sprawie, który ostatecznie doprowadzi go do odkrycia wstrząsającej prawdy o zabójstwie.
Bill pozornie wpisuje się w ramy stereotypowego człowieka ze wsi – to konserwatywny gość o prostych potrzebach, trudniący się pracą fizyczną, któremu progresywne wartości może nie są wrogie, ale na pewno obce tak, jak kraj, w którym się znalazł.
Francję przemierza w kraciastej koszuli, wysoko podciągniętych dżinsach i czapce z daszkiem – aż dziw, że nie ma na niej niesławnego hasła "Make America Great Again".
Odstawanie od liberalnego wzorca nie przeszkadza mu jednak w nawiązaniu relacji z wyzwoloną francuską aktorką. Związek z posiadającą małą córeczkę kobietą stanie się dla niego niejako polem do odkupienia swoich wcześniejszych win, których dopuścił się jako nadużywający alkoholu i narkotyków mąż i ojciec.
Rozczarowane filmem mogą być osoby, które liczyły, że pochyli się on bardziej nad postacią Allison Baker (Abigail Breslin), inspirowaną Amandą Knox. Prawdziwa kryminalna sprawa stanowi bowiem jedynie punkt wyjścia do rozważań na zupełnie inne tematy i dość luźno trzyma się faktów.
"Stillwater" – dramat poza stereotypami
Chociaż "Stillwater" tak jak wspomniałam wcześniej inspirowany jest historią Amandy Knox, sprawa kryminalna bardzo szybko schodzi na dalszy plan, na rzecz skupienia się niemal całkowicie na postaci Billa. Mocą jego historii są przede wszystkim dwie rzeczy.
Film gra na nosie wszelkim stereotypom – zarówno tym, którym ulegają bardziej konserwatywne, jak i progresywne środowiska. Mniej w tym zadatków na próbę wstrząśnięcia widzem, a bardziej subtelne otwarcie oczu na pewne niuanse.
Przeciwko uprzedzeniom tych pierwszych wystawiono mniejszości etniczne. Sporo Francuzów, z którymi spotkał się Bill, z łatwością wierzyło w niewinność białej Amerykanki, a winę chłopaka o ciemniejszej karnacji.
Film obrazuje wychowywanych w biedzie i na marginesie społecznym imigrantów, w których często jest dużo agresji i gniewu na otaczającą ich rzeczywistość. Te cechy sprawiają, że jeden z nich idealnie nadaje się na kozła ofiarnego. Sprawiedliwości nie do końca stanie się zadość, ale do Billa (i widzów) dotrze, że pozory potrafią mylić.
Do konfrontacji ze stereotypami, którym ulegają liberałowie, zostaje z kolei wystawiony Matt Damon, a właściwie grany przez niego Bill. To postać na pierwszy rzut oka będąca uosobieniem wszelkich fantazji o republikaninie, który za pazuchą trzyma broń i głosuje na Trumpa.
W ostateczności jednak postawa Billa wobec świata nie jest tak wroga wobec inności, jak można by się spodziewać, a w obliczu jego prostolinijności, opiekuńczości i dobrego serca, poglądy przestają mieć tak naprawdę znaczenie.
Postać Billa jest zresztą właśnie drugą siłą "Stillwater". Matt Damon od zawsze grywał w przyzwoitych filmach ("Buntownik z wyboru", "Utalentowany Pan Ripley"), jednak jego warsztat był w nich co najwyżej poprawny i raczej przezroczysty.
W "Stillwater" pokazał jednak nową klasę. Podobnie jak w "Ostatnim pojedynku" Ridleya Scotta, jego postać jest w pewnym sensie "nudna". Bill w większości sytuacji jest dość stateczny i pozbawiony emocji, a to właśnie takie postacie wbrew pozorom najtrudniej zagrać.
Będący w życiu prywatnym liberałem Damon, portretując osobę z opozycyjnego obozu politycznego, mógł łatwo odpłynąć w stronę karykatury. Jak sam jednak przyznał w jednym z wywiadów, przygotowując się do roli, poznał wiele osób podobnych do Billa, co pozwoliło nie tylko zrozumieć mu swojego bohatera, ale i zrewidować niektóre ze swoich poglądów na temat pokrewnych Bakerowi ludzi.
Rola Damona jest zresztą jednym z najczęściej podkreślanych w wypowiedziach krytyków i recenzentów elementem filmu – niejednokrotnie wskazywanym jako jego jedyny pozytywny aspekt.
Za dużo wątków jak na jeden film?
"Stillwater" zbiera mieszane recenzje i takie też są moje uczucia wobec filmu. Czy historia Billa Bakera naprawdę musiała zostać rozciągnięta do dwóch i pół godziny? Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony tak długi metraż pozwolił na odkrycie wszystkich niuansów charakteru bohatera, a z drugiej sprawił, że film rozproszył się na wiele wątków, które mogłyby zostać bardziej skupione.
W ostateczności dramat Toma McCarthy'ego jest nie tylko o stereotypach, a na poziomie prostej fabuły walce o swoje dziecko, ale także o próbie naprawienia swoich błędów oraz trudnych decyzjach i uwikłaniu w przeszłość, które nie pozwala na osadzeniu w teraźniejszości i planowaniu przyszłości.
Czy to nie za dużo, jak na jedną historię? Na dwoje babka wróżyła – nie lubię określenia "film o niczym", bo zazwyczaj jest ono dalekie od prawdy, ale założę się, że po seansie "Stillwater" wiele widzów będzie się zastanawiać, co było właściwą esencją spalającego się wolnym ogniem dramatu z Damonem.
"Stillwater" można było obejrzeć w ramach American Film Festivalu, który odbywał się 9-14 listopada we Wrocławiu. Wersja online festiwalu trwać będzie od 1 do 14 grudnia.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut