
Jestem użytkownikiem samochodu, który woli wrażenia od cyferek. Po miłej przejażdżce Škodą Enyaq mogę powiedzieć, że zdecydowanie zasługuje na kolejną randkę. Choć będzie to związek z rozsądku, potrzeby stabilizacji i wygody, a nie szalonego romansu.
REKLAMA
A jeździć miałabym jak, bo akurat dostał się mi Enyaq Sportline 80 iV. Auto ma największy zasięg z całej gamy elektrycznych samochodów Škody. Pojemność jego akumulatora wynosi 82 kWh brutto i ma moc 204 KM. W sumie wystarczająco, żeby się bujnąć, ale nie przesadzić.
Jak się jeździ autem elektrycznym?
Choć marka reklamuje to auto jako nowego SUV-a, to nie czuje się, jakby wsiadało się do auta terenowego. Gładka ta Škoda i piękna. Ma rzeczywiście ten sportowy sznyt, tył wozu jest solidny, a koła wysokie. Jednak brakuje mi tej SUV-owej zwierzęcości. A może to dobrze? Elegancja w autach średniej klasy też się ceni.Przełomem jest fakt, że to pierwszy w pełni elektryczny SUV tej marki. I jak już wspominałam, wszystko się w nim zgadza. Jest wyposażony w sportowe zawieszenie, które zostało obniżone o około 15 mm z przodu i 10 mm z tyłu. Zderzaki i progi w kolorze nadwozia dodatkowo odkreślają sportowy wygląd samochodu.
Niezależnie od tego, czy model wyposażony jest w napęd na tylną, czy na obie osie (bo ten model Enyaqa dostępny jest także w wersji 4x4), elektryczny SUV może pochwalić się doskonałą przyczepnością. Ze względu na sposób działania silników elektrycznych maksymalny moment obrotowy samochodu jest dostępny natychmiast po naciśnięciu pedału przyspieszenia.
I to fajnie czuć w nodze. Rzeczywiście pokonywanie górskich tras w Bawarii pozwalało fajnie działać na prędkościach. Choć niektórzy moi koledzy narzekali, że nie mogą docisnąć pedału gazu, jak się należy, na autostradzie bez limitu prędkości.
Enyaq jedzie tylko (lub aż jak na elektryka) maksymalnie 160 km/h. Nie powiem, że przy tej prędkości całkowicie bezgłośnie, ale zdecydowanie są to przyjemniejsze dźwięki niż warczenie silnika spalinowego i tłukących się o szyby haustów powietrza.
Jeśli ktoś nie ma ciężkiej nogi, a cieszy go po prostu komfort płynnej jazdy, to zapraszam do Enyaqa, który ma nisko położony środek ciężkości i fajnie płynie na zakrętach. A tych na bawarskich wysokościach nie brakowało. Maksymalny moment obrotowy sprawia, że ładnie startuje się do lotu zaraz po minięciu znaku z ograniczeniem prędkości.
A wiadomo, że w Niemczech nie ma żartów ze speed limitów. Nikt nie chciał dostać listu do domu, ale każdy z nas chciał trochę się autem pobawić.
A co Enyaq iV ma w środku?
A w środku jest porządnie. Zdecydowanie jest tu bardzo dużo miejsca i moje 178 centymetrów mogło swobodnie się usadzić. Zarówno po stronie kierowcy, jak i pasażera.Miłym dodatkiem do jazdy jest HUD (Head Up Display, czyli mały przezierny ekran wyświetlany na przedniej szybie auta). Pokazuje prędkość, obowiązujące ograniczenia prędkości oraz zasięg. Ładne i nieinwazyjne rozwiązanie, które pozwala poczuć się "wow".
Duży ekran jest bardzo przyjemny w obsłudze. System dźwiękowy też niczego sobie i puszczone w tle jodłowanie przyjemnie drażniło moje uszy. Nie jest to samochód, w którym można by zorganizować imprezę i śpiewać szlagiery, ale myślę, że dzięki cichej pracy silnika bez problemu możemy wrzucić na głośniki ulubionego audiobooka lub podcast i nie uronić z nich ani jednego słowa.
Fotele bardziej niż przyjemne, a system podgrzewania siedzenia zdecydowanie wart uwagi. Kokpit jest pomyślany tak, aby sobie nie przeszkadzać. Każdy z pasażerów ma wystarczająco swojej przestrzeni, swoje przegródki na szpargały i sporo miejsca na smartfony, aparaty i napoje. Wygoda w ENYAQ-u jest intuicyjna tak jak sterowanie udogodnieniami.
Bagażnik? Wrzucasz do niego rzeczy i zapominasz.
Panie, jak to jeździ?
W podejściu do aut elektrycznych przeszkadza chyba "spalinowcom" myśl, że trzeba je długo ładować, a wiadomo jak w Polsce z tymi wtyczkami. Sama też się nad tym zastanawiałam, bo przecież mając do przejechania według mojego planu wycieczki najpierw 120, a potem 155 kilometrów, zastanawiałam się, ile razy będę musiała ładować samochód.Na nic zapewnienia producenta, że auto przejedzie ponad 500 kilometrów na jednym ładowaniu. Po prostu przekonanie, że trzeba samochód karmić w drodze, było we mnie bardzo silne.
Tymczasem elektrykiem nie jeździ się do wyładowania akumulatora. W codziennym użytkowaniu można go co wieczór doładowywać. Tym bardziej że ENYAQ iV ładuje się szybko.
Podjeżdżając na stację szybkiego ładowania "nalejemy prawie pod korek" w zaledwie 38 minut. Tak zwaną "siłą", ładowarką ścienną, którą mogą chwalić się zwykle właściciele domów, ładowanie trwa 6-8 godzin. Ale ENYAQ chętnie przyjmie też energię ze zwykłego gniazdka, tyle że zabawa trwa już ok. 3 dni.
Naładowałam auto 70 kilometrów za Monachium, a potem w drodze już nic mnie nie męczyło. Samochód nawet nie pisnął, że czegoś mu brakuje. Dojechałam do Garmisch-Partenkirchen, a potem wróciłam do stolicy Bawarii na jednym ładowaniu. To lepiej niż dobrze.
Ile trzeba zapłacić za takie jeżdżące na czystej energii cacko? Wcale nie tak dużo i bardzo w średniej cenie samochodów elektrycznych. Producent wycenia samochód na 182 300 zł za słabszą wersję i 211 700 zł za mocniejszą z napędem na cztery koła i większym silnikiem.
Czyli czemu nie mam ochoty na oświadczyny? Ano dlatego, że spędziłam w tym aucie bardzo przyjemny czas, ale potrzebuję więcej zwierzęcego magnetyzmu, który sprawiłby, że iskra między nami nie wygaśnie. Może z każdą kolejną randką czułabym to bardziej? Na razie, po tej jednej, miło wspominam spędzony razem czas.
