Gdy myślę o typowym fantasy, od razu w głowie maluje mi się obraz oczywistej wręcz walki dobra ze złem, która kładzie na szali losy całego świata. Mogę wymieniać dalej. Jeden "zbawiciel" przeciwko armii złych stworów, "sabat czarownic" w roli szarej eminencji i intrygi snute przez królestwa szukające sposobu, aby jeszcze bardziej umocnić swoją władzę. Wypisz wymaluj "Koło czasu", czyli chybiona kalka tego, co już było.
"Koło czasu" od Amazona miało być drugą "Grą o Tron", ale nie wyszło.
W serialu na podstawie cyklu Roberta Jordana powielane są wątki m.in. z twórczości J.R.R. Tolkiena.
Główną rolę w produkcji odegrała Rosamund Pike znana z filmu "Zaginiona dziewczyna" i "Duma i uprzedzenie".
Ucieka ile sił w nogach, słysząc dochodzące zza jego pleców uderzenia kopyt. Chwilami z wysiłku upada na kolana, aby powtórnie, nie oglądając się za siebie, biec. Czarodziejki w czerwonych szatach gonią go niestrudzenie, aż w końcu, niczym drapieżniki, zapędzają swoją ofiarę w ślepy zaułek. Mężczyzna, wycieńczony ucieczką i zniewolony szalejącą w jego żyłach mocą, okazuje się jednak nie być tym, kogo szukały.
Przepowiednia o zrodzonym na nowo Smoku nawiedza czarodziejki Aes Sedai. Mowa w niej o zbawicielu, który ponownie ma stanąć twarzą w twarz w walce z siewcą zła, jakim jest Czarny. Czas nagli, a Moiraine Damodred, posiadaczka Jedynej Mocy, ryzykuje własnym życiem, żeby odnaleźć przepowiedzianego wybawcę. Jeśli okaże się nim mężczyzna, jego los skazany zostanie na zagładę.
Uroboros
"Koło czasu", podobnie jak reklamowany przez siebie mityczny wąż Uroboros, który pożera w nieskończoność własny ogon, wpada w pętlę powtarzających się motywów fantasy. Widmo J.R.R. Tolkiena stale nawiedza kolejne pokolenia twórców tego gatunku, wskazując im palcem bezpieczną ścieżkę, którą mogliby obrać. Tym sposobem dostałam do rąk kalkę na klace, która być może nie jest wierną kopią Śródziemia, ale od porównań do "Władcy pierścieni" i "Ziemiomorza" Ursuli K. Le Guin się nie odpędzi.
Kiedyś naszła mnie refleksja, że fantasy w zestawieniu z science fiction rzadko kiedy się rozwija. Fantastyka naukowa ma to do siebie, że z dekady na dekadę zadaje sobie coraz trudniejsze pytania. Kiedyś pisarze gdybali o tym, jakby to było nawiązać kontakt z obcą cywilizacją, później nastała era cyberpunka, a obecnie obserwujemy rozwój tematyki upadku kapitalizmu czy katastrofy klimatycznej.
Science fiction czerpie z życia tyle, ile tylko może, zaś wiele dzieł fantasy ugrzęzło w głębokim bagnie, z którego nie chce się wydostać. Są oczywiście soczyste wyjątki takie jak powieść "Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" Radka Raka i seria "Wojna makowa" Rebecci Kuang. Reszta scenariuszy to z reguły elfia, orkowa i harlekinowa matrioszka.
Serial "Koło czasu" jest ekranizacją cyklu stworzonego w latach 90. przez Roberta Jordana. Wystarczy, że osoby, które nie czytały serii, zerknęły sobie na oldschoolowe okładki książek, wtedy zrozumieją, z jakim typem fantastyki mają do czynienia. Realia "około" średniowieczne, magowie, rycerze w zbrojach płytowych – sugerując się tym, możemy dopowiedzieć sobie całą resztę.
Jest to przyjemna lektura, a im dalej w las tym fabuła idzie ku lepszemu. Zaznaczę, że pod uwagę wezmę tu wątki, która zaprezentowane zostały w pierwszych trzech odcinkach. Są one poprawne, jednak niepozbawione wad i momentami zwyczajnie nudnawe.
Amazon myślał, że wydał na świat następcę "Gry o Tron" (faktycznie taki był zamysł firmy), ale koniec końców obszedł się smakiem. "Koło czasu" da się oglądać, można nawet przymknąć oko na jego banalność, tylko czemu jako całość wypada miałko i wygląda jak tanie brytyjskie seriale z 2010 roku?
Fantastyczny miszmasz
Seriale telewizyjne takie jak "Merlin" od BBC uwodzą swoją pokracznością, natomiast nie spodziewałam się od Amazona, który wyłożył na każdy odcinek "Koła Czasu" po 10 milionów dolarów, powrotu do przeszłości, czyli – delikatnie mówiąc – zacofania.
Już w pierwszym odcinku Moiraine zrywa zasłonę tajemnicy, którą na dobrą sprawę powinna odsłaniać kawałek po kawałeczku. Będąc widzem, byłabym wtedy zaintrygowana i siedziałabym przed ekranem, chcąc dowiedzieć się wszystkiego tu i teraz, oby jak najszybciej. W serialu wiele jest niedopowiedzeń i mało interakcji między bohaterami, a w książkach akcja nie była na siłę "popędzana".
Ni stąd, ni zowąd czarodziejka wybiera potencjalnych kandydatów na Smoka Odrodzonego. Próżno szukać tu wskazówek, którymi się kierowała. Trzy odcinki za nami, a my wciąż nie wiemy, dlaczego akurat cztery osoby z tej samej wioski miałyby być legendarnym zbawcą świata.
Święta czwórka, czyli Rand, Perrin, Egwene i Mat, gra nierówno. Bylejakość Perrina i Randa, któremu kamera poświęca najwięcej uwagi, ginie gdzieś w blasku Egwene, dziewczyny rozdartej między miłością a przeznaczeniem, oraz Mata, najlepszego brata w Świecie Koła.
Brak spójności świata również mnie drażni. W tle słyszymy zawodzące brzdąkanie gitary à la Johnny Cash, nadające serialowi piękny i westernowy klimat, przed sobą widzimy przaśną wioskę podobną do tej z "Gwiezdnego Pyłu" lub "Wiedźmina", i nagle scenarzyści sięgają po jumpscare'a, po którym poznajemy Trolloki, potwory z byczymi łbami, pędzące w szale niczym odarci ze zbrojnego charakteru Uruk-hai i bojące się wody jak Nazgûle (ktoś tu nieźle popłynął wraz z tolkienowskim nurtem).
Oczkiem w głowie twórców miała być Rosamund Pike z "Zaginionej dziewczyny", niestety scenariusz nie pozwolił wydobyć z niej nic poza srogą miną oraz teatralnym rzucaniem czarów. Zdaje się, że aktorka nie miała w zanadrzu żadnych nowych sztuczek. Pocieszeniem są za to momenty, w których pokazuje swój magiczny i istotny dla historii potencjał.
Wiemy, że w kolejnych odcinkach przyjdzie nam poznać tajemniczego Logaina Ablara (Álvaro Morte z "Dom z papieru"), więc może być ciekawie. Białe Płaszcze też intrygują, a już zwłaszcza postać Eamona Valdy, dobrze zagranego i ukrywającego pod maską "kulturalnego gościa" swoją sadystyczną oraz przebiegłą naturę.
"Koło czasu" nie ma zadatków na zostanie brutalnym serialem fantasy dla dorosłych. To miła, niewymagająca od widza skupienia, pozycja na niedzielne popołudnie. Z przykrością stwierdzę, że na "wieczorną emisję" się nie nadaje. Drugą "Grą o Tron" też nie będzie, choć twórcy nastawiali się na podobny sukces. Po prostu ukróćmy Amazonowi złudne nadzieje.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut