5 grudnia minął rok od śmierci Wojciecha Zabłockiego. Człowieka o szerokiej skali talentów. Mistrza świata i medalisty olimpijskiego w szermierce, nazywanego ostatnim z "Wołodyjowskich". Architekta, którego dzieło znajduje się m.in. w samym sercu Katowic. A życie jest historią, obok której nie można przejść obojętnie. Jeśli go nie pamiętacie, to na pewno przypomni się wam jako mąż słynnej aktorki Aliny Janowskiej, którą opiekował się do ostatnich dni.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Wspomnienie postaci Wojciecha Zabłockiego jest o tyle proste, że o każdej z dziedzin jego życia można by napisać osobny tekst, wdając się w szczegóły, mające sporą wartość faktograficzną. Ale czy ukazujące oblicze bohatera? Można mieć uzasadnione wątpliwości.
Nikt nie zna nas jednak lepiej niż nasi przyjaciele oraz zapiski, które człowiek może prowadzić - do własnej - bądź publicznej oceny. Opis Zabłockiego warto rozpocząć od słów jego przyjaciela, niestety również już nieżyjącego, Zygmunta Kałużyńskiego. Krytyka filmowego, na którego programie telewizyjnym p.t. "Perły z lamusa" (prowadził razem z Tomaszem Raczkiem) wychowało się spore grono kinomanów w kraju pod koniec XX wieku.
– W roku 1957, gdy zetknęliśmy się, Wojtek był jednym z kilku głównych w Warszawie rekinów-kolekcjonerów jazzu, wówczas trudniejszego do zdobycia niż pierścień z brylantem i jedynym - przez jakiś czas - posiadaczem głośniej płyty Edith Piaff z koncertu, na którym śpiewaczka się rozpłakała – przyznał w "Szablą i piórkiem", pamiętniku Zabłockiego spisanym w 1981 roku. A wydanym rok później.
– Właściwie, Wojtek powinien budzić wściekłość, być powszechnie znienawidzony i już dawno otruty; wydaje się, że jest zbyt perfekcyjny. Tymczasem przeciwnie, ma on wszędzie przyjaciół – dowcipkował w swoim stylu Kałużyński. Sam będąc w gronie przyjaciół trzykrotnego medalisty olimpijskiego w szermierce.
Polskie tradycje białej broni
Trzy sukcesy Zabłockiego stanowią oś tego tekstu. Mistrzostwo świata w szabli, poślubienie gwiazdy Aliny Janowskiej oraz działalność architektoniczna. Na czele z najbardziej rozpoznawalnym w dorobku, Pomnikiem Powstańców Śląskich w Katowicach.
Ważne jest jednak, aby poznać fundamenty życia Zabłockiego. Urodzony 6 grudnia 1930 roku, okazał się być prezentem dla swoich rodziców. Praktycznie z marszu odkrywając w sobie zdolności do malowania, rysowania, tworzenia. Sport był w tej kolejce był wówczas daleko z tyłu.
Mając słabość do przedstawiania scen balistycznych, wkrótce mały Wojtek mógł nie tylko z głowy prezentować swoje obrazki. Zabłocki i jego rodzina cudem uniknęli śmierci podczas bestialskich działań w czasie drugiej wojny światowej. Ze stolicy musieli się wynieść, swoje miejsce znajdując ostatecznie w Krakowie. Choć do Warszawy Zabłocki wrócił po wojnie.
I to w niej spotkał maszerującego dzielnie rówieśnika, z szablą pod pachą. Później było gimnazjum i treningi szermiercze. A w 1953 roku pierwszy duży sukces, mistrzostwo świata juniorów. Po które miał sięgnąć ktoś inny, Jerzy Pawłowski. Ale jednak wygrał Zabłocki.
Ten trudny powojenny czas i coraz większe sukcesy szermierki na arenie międzynarodowej, dawały w kraju nadzieję. W końcu wychowani na lekturach "Ogniem i mieczem", czy "Pana Wołodyjowskiego", Polacy musieli dobrze radzić sobie z białą bronią.
To był przywilej, choć wypracowany m.in. pod okiem trenera-legendy, Węgra Janosa Keveya. Który początkowo pracował na co dzień z Pawłowskim, a sukcesu Zabłockiego nie przewidział. Na tyle będąc zaskoczonym, że musiał oddać 23-latkowi swoje przenośne radio. Liczył bardziej na Pawłowskiego i motywację, która pozwoli odbiornikowi zostać dalej w klubie. Ale i tak wyszło dobrze, dla polskiej szermierki.
– W czasie decydującego meczu z drużyną francuską, kiedy każde trafienie decydowało o zwycięstwie, trenerzy Kevey i Nawrocki na zmianę modlili się obok w kościele. Podczas gdy jeden był przy drużynie na sali, to drugi tkwił przy ołtarzu, tak żeby jednak niczego nie zaniedbać – wspomina Zabłocki walkę o mistrzostwo świata z Francją w 1954 roku. Polacy zakończyli wówczas na drugim miejscu. Drużynowo to była dla Biało-Czerwonych rzadkość, głównie bowiem wygrywali.
Wywiad rangi małżeńskiej
Swoją drugą żonę Zabłocki poznał na przyjęciu, na którym została mu wskazana przez Leopolda Tyrmanda. Pisarz przedstawił szermierza słynnej aktorce. Tzn. nieznanej przyszłemu mężowi, ale mającej "to coś", co przyciągnęło Zabłockiego do Aliny Janowskiej.
Kto wie, może to wojenne losy ich połączyły? Śpiewaczka uliczna ze słynnego powojennego filmu "Zakazane piosenki", do tego łączniczka "Alina" podczas powstania warszawskiego. Siedem lat starsza od swojego przyszłego męża od razu wiedziała, czego chce. Przykład? Janowska potrafiła przyspieszyć zaręczyny ociągającego się wybranka. I to przy pomocy mediów.
Wystarczyło pojawić się na szermierczych MŚ 1963, gdzie Polacy z Zabłockim w składzie w finale pokonali w Gdańsku Związek Radziecki.
– Po dwóch dniach ukazał się w Kurierze piękny artykuł […] opisujący Mistrzostwa Świata w Gdańsku, a w nim krótki wywiad z Aliną, z którego wynikało, że nie może wyjść za mnie za mąż, bo ja się jej jeszcze nie oświadczyłem! Natychmiast dostałem parę anonimowych telefonów, w których oburzeni rozmówcy żądali wyjaśnień, dlaczego jeszcze się nie oświadczyłem naszej wspaniałej aktorce Alinie Janowskiej! Doszedłem do wniosku, że to jakby sam Pan Bóg pokazał mi ręką, co powinienem zrobić. Oświadczyłem się i zostałem przyjęty – wspominał w pamiętniku Zabłocki.
Słynna aktorka i mistrz szpady byli parą jak z obrazka. Ich dom odwiedzali najsłynniejsi ludzie z różnych kręgów, m.in. Agnieszka Osiecka, Daniel Olbrychski, czy Wojciech Młynarski.
Janowska w 2017 roku zmarła, trzy lata przed ukochanym mężem. Wspólnie z dziećmi Zabłocki walczył o nią, rywalizując z wyjątkowo brutalnym przeciwnikiem, chorobą Alzheimera.
W sercu śląskiej stolicy
Zabłocki był czterokrotnym mistrzem świata w szabli (1959, 1961, 1962, 1963). Do tego dołożył cztery wizyty na igrzyskach olimpijskich, z których przywiózł trzy medale. Drużynowo zdobył dwa srebra (Melbourne 1956 i Rzym 1960) oraz brąz (Tokio 1964).
– Sport zawsze mi się podobał, bo jest abstrakcyjny. Do niczego nie służy, przynajmniej bezpośrednio. Jest uczciwy. Jeśli życie jest grą, to na pewno niektórzy używają znaczonych kart. A w sporcie nie ma oszukaństwa. Nie pomogą znajomości. Ani pieniądze. Pobiegniesz szybciej - wygrasz, pobiegniesz wolniej - przegrasz – tłumaczył Zabłocki.
Równolegle z karierą sportową ukończył Architekturę na AGH w Krakowie. Szpadę zamienił na ołówki i grafity. Zaczął projektować. Obserwując otaczający świat, chcąc stworzyć coś, co będzie nie tylko wpadać w oko, ale przede wszystkim służyć.
Trzy lata po medalu olimpijskim w Tokio, po długiej walce z władzami chcącymi zmieniać jego projekt, wprowadzając co rusz to nowe, "niezbędne" korekty, Zabłocki dopiął swego. Pomnik Powstańców Śląskich stanął naprzeciwko katowickiego Spodka.
Tj. tak właściwie, słynna hala dołączyła do słynniejszego pomnika. Dzieło architekta Zabłockiego i rzeźbiarza Gustawa Zemły powstało w 1967 roku. Za to Spodek oddano do użytku dopiero cztery lata później.
– Nie było takiego pomieszczenia w Warszawie, w którym można by wykonać rzeźbę w całości, każde skrzydło musiało być podzielone na dwie części opracowywane osobno. […] Kilkuosobowy zespół rzeźbiarski pracował przez cały rok od rana do nocy – wspominał Zabłocki, z jakim wyzwaniem mieli do czynienia wspólnie z Zemłą i jego zespołem.
Pomnik jest do dzisiaj jednak jednym z najbardziej charakterystycznych punktów w Katowicach. Właśnie w takiej, niemal idealnie odwzorowanej wersji, jaką zaproponował Zabłocki. Jako architekt zaprojektował również m.in. salę gier Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie (przy ul. Marymonckiej).
Za to jego zagranicznym dziełem życia było wyzwanie iście egzotyczne. Kompleks sportowy mieście Latakia w Syrii, specjalnie wybudowany na igrzyska śródziemnomorskie w 1987 roku. Zabłocki spędził nad realizowaniem tego pomysłu cztery lata.
Idea igrzysk chodziła po głowie Zabłockiego na tyle poważnie, że wziął również udział w idei dotyczącej olimpijskiej organizacji w Warszawie. Tak, w polskiej stolicy w 2012 roku - na poważnie - miały się odbyć igrzyska.
Warszawa olimpijska 2012
Niewiele było spraw, których dotknął się w swoim życiu Zabłocki i skończyło się na rozczarowaniu. Igrzyska Nadwiślańskie pomysłu mistrza świata we florecie, Ryszarda Parulskiego, nie udało się jednak zrealizować. W 1993 roku idea się pojawiła, kilka lat dojrzewała, aż w końcu miała być faktem w 2006, podczas zimowych igrzysk w Zakopanem oraz w 2012, w Warszawie w wydaniu letnim.
Historia w pewnym stopniu zatoczyła koło. Igrzysk nie udało się zrealizować, ale kilka pomysłów, na czele z dużą sportową imprezą w 2012 roku, rzeczywiście wyszło. Choć to raczej przypadek terminowy, że piłkarskie ME 2012 w Polsce i na Ukrainie, pokryły się z wizją jeszcze z lat 90. XX wieku.
Zabłocki wyprzedził też pomysł związany z renowacją Stadionu Dziesięciolecia. Obecnie w jego miejscu stoi PGE Narodowy im. Kazimierza Górskiego. Plany związane z igrzyskami były takie, żeby obiekt posiadał bieżnie do zawodów lekkoatletycznych.
Z ciekawostek naprawdę solidnie rozpisanej koncepcji igrzysk w Polsce, wioska olimpijska w przypadku Warszawy miała się mieścić na Siekierkach, na południe od Trasy Siekierkowskiej. Na około 15 tysięcy ludzi.
Piękne życie człowieka
Wbrew wrażeniu wielozadaniowości łączącej się z wrodzoną organizacją, Zabłocki był zwykłym, mającym swoje słabości człowiekiem.
– Jestem tak dobrze zorganizowany, że wiele osób widzi w tym podstawę moich sukcesów. Wymyślenie i zastosowanie sposobu własnej organizacji nie było łatwe, bo naturę mam bałaganiarza. Jest to więc organizacja wymyślona, a nie naturalna, żaden dar niebios, tylko wewnętrzny przymus. Ale liczą się wyniki – szczerze mówił o sobie.
Jak sam przyznawał, choć napisał kilka książek, publikował m.in. dla "Przekroju", pisanie było ostatnią z dziedzin, w której czuł się swobodnie. Chociażby po władaniu szablą czy malowaniu czy rysowaniu.
Zabłocki potrafił jednak malować słowem.
– Walka szermiercza między dwoma przeciwnikami polega moim zdaniem przede wszystkim na zderzeniu sił psychicznych, choć ważne trafienia zadawane są przy pomocy siły mięśni. W jaki sposób zderzają się siły psychiczne? Czasem wydawało mi się, że to jakby niewidzialne duchy zmagały się nad nami, podczas gdy my składaliśmy się podlegli prawom grawitacji na planszy – przedstawiał istotę szermierki.
I takim należy go pamiętać. Choć z pozoru zwyczajnym, zupełnie niezwykłym. Mającym przy tym piękne życie. Z radością, którą podzielił się z innymi, czy to poprzez wyniki sportowe, czy też swój architektoniczny zmysł.
Zabłocki zmarł 5 grudnia 2020 roku, dzień przed swoimi 90. urodzinami.
Przy pisaniu tekstu wykorzystałem fragmenty książki Wojciecha Zabłockiego, "Szablą i piórkiem", wydanej w 1982 roku.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut