To tu Kamil Stoch czy Dawid Kubacki fruwali jako młodzi chłopcy. A w latach 30. XX wieku szykowano się na igrzyska olimpijskie. Jeśli dołożyć do tego Wojciecha Fortunę, który otworzył obiekt pięć lat temu, skocznia Krucza Skała w Lubawce ma w sobie coś szczególnego. Obecnie to żal marnowanego potencjału.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Skoki narciarskie to dyscyplina, która w historii startów Biało-Czerwonych na zimowych igrzyskach olimpijskich, przyniosła najwięcej medali. Polska potęgą rywalizacji na śniegu czy lodzie nigdy nie była, ale na 22 krążki aż dziewięć przypada w udziale skoczkom.
Cztery z nich zdobył Kamil Stoch. Trzykrotnie złoty indywidualnie (dwa razy w Soczi 2014 i raz w Pjongczangu 2018) i brązowy drużynowo (2018), zanim stał się wielkim mistrzem, przecierał szlaki, jak każdy początkujący skoczek, na przeróżnych obiektach w kraju.
Jednym z nich była skocznia na Kruczej Skale w Lubawce. Dolnośląski, malowniczo położony obiekt, którego długości żywota nie jest w stanie przebić żaden inny w Polsce. Co innego to kwestia funkcjonowania, tu konkurencja typu Zakopane czy Wisła wygrywa zdecydowanie.
Stoch jako zawodnik LKS Porońca Poronin zajął tutaj nawet drugie miejsce (jego skok 20:40 na filmie). W 2003 roku późniejszy mistrz olimpijski przegrał z niejakim Janem Ciapałą z Wisły Zakopane. Losy obu panów potoczyły się zgoła odmiennie, podobnie jak w przypadku działającej wówczas i... czekającej na działanie obecnie skoczni z przeszło stuletnią historią.
Fortuna przecinał wstęgę
Skocznia w Lubawce powstała jeszcze "za Niemca", w miejscowości Ullersdorf, aktualnie polskich Ulanowicach. To dzielnica Lubawki, gdzie mieści się najstarsza skocznia w kraju. Dokładnie na północnym stoku Kruczej Skały, jednego z wzniesień w Sudetach.
Legenda głosi, że po wysadzeniu sporego kawałka skały wiosną 1924 roku gruz przydał się m.in. do wyłożenia pięciu kilometrów drogi z Lubawki do Chełmska Śląskiego. A w listopadzie przecięto wstęgę i zaczęto skakać. Skocznia była na tyle funkcjonalna, że służyła m.in. jako obiekt przygotowawczy do igrzysk olimpijskich w Garmisch-Partenkirchen w 1936 roku. Otwieranych przez samego Adolfa Hitlera.
Przebudowa w latach 80. spowodowała, że z punkt konstrukcyjny ostatecznie zakotwiczył na 85. metrze. Podobno dużą słabość do skoczni na Kruczej Skale miał sam Stanisław Marusarz, wicemistrz świata w skokach i zwycięzca plebiscytu "Przeglądu Sportowego" (oba sukcesy w 1938 roku). Jeśli dodać do tego jeszcze Wojciecha Fortunę otwierającego obiekt po renowacji w 2016 roku, to aż roi się od dużych nazwisk skoków przy "Kruczej Skale".
Nawet przekazanie złotych medali igrzysk oraz MŚ jednak nie pomogły. Fortuna nie sprzyjał(a) temu miejscu. W Lubawce miało być pięknie, a póki co jest tak, jak zazwyczaj. Kończy się na zapowiedziach.
– Skakałem tu w 2010 roku podczas Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. To skocznia starego typu, która wymaga pielęgnacji. Zeskok na skoczni jest zaniedbany. Są duże nierówności oraz kamienie. Wszystko to sprawia, że aby przygotować taki zeskok potrzebna jest spora ilość śniegu. W obecnej sytuacji opady naturalne w takiej ilości są rzadko spotykane – wylicza Krystian Gryczuk. Jeden z ostatnich skoczków z Dolnego Śląska, który pamięta skakanie w Lubawce.
Jeśli skakać, to nie w Polsce
Jak to możliwe, że przed pięcioma laty mistrz olimpijski przecinał wstęgę, burmistrz miasta Ewa Kocemba obiecywała, że będzie dobrze, a tak naprawdę dzieje się zupełnie nic?
– Lubawka to kompletny żart. Wydano publiczne pieniądze na obiekt, który od kilku lat jest pośmiewiskiem. Przebudowano skocznię, która dla poważnych skoczków byłaby dzisiaj zagrożeniem. Dlaczego? Załóżmy, że przyjeżdża do Lubawki Ryoyu Kobayashi i skacząc z takiego profilu, ląduje gdzieś w krzakach. Bo zeskok i cała infrastruktura nie jest przygotowana na dzisiejsze realia – rozkłada ręce Michał Chmielewski.
Uzupełniając kwestię lotu Japończyka, dawniej na tej skoczni była dłuższa bula, przez co robiło się bardziej stromo. Obecnie skacze się jednak bardziej "płasko", przez co dolna część zeskoku jest dalej w poziomie od progu. Fruwa się za to dalej niż kiedyś.
Z jednej strony dziennikarz TVP Sport, a z drugiej – pasjonat skoków narciarskich, jeżdżący po kraju razem z grupą zakręconych nartofilów. Razem z teamem o nazwie inSJders byli również w Lubawce. Chmielewski wywodzi się zresztą z Dolnego Śląska i dobrze wie, jak bardzo marnowany jest potencjał w rodzinnym regionie.
– To miało być polskie Lillehammer, takie były obietnice. Głośna wizyta Wojciecha Fortuny w 2016 roku była jednak absurdem. Po co otwierać obiekt, który i tak nie był gotowy do użytku? Do tej skoczni nawet nie ma jak dojechać, nie mówiąc już o poważnym skakaniu. Przerost formy nad treścią – kwituje dziennikarz.
Rzeczywiście, można być rozczarowanym. Ostatnią poważną imprezą była Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży, we wspomnianym przez Gryczuka 2010 roku. Sześć lat później zmarł Wiesław Dygoń. Symbol skoków narciarskich w Lubawce. Człowiek-instytucja, który był fundamentem rozmów o przyszłości dyscypliny w regionie.
– Po trenerze Dygoniu nie znalazł się nikt, kto mógłby to kontynuować. To była i jest ogromna strata dla skoków na Dolnym Śląsku. Gdyby się zastanowić, Szklarska Poręba, Jelenia Góra, Wałbrzych czy Kamienna Góra, aż się proszą o ośrodek dla skoków. Potrzeba jednak kogoś z wizją, trenera, który zachęci i przekona, że warto. Dzieciaki będą chętne, a pieniądze np. z dotacji również by się pewnie znalazły – dodaje Chmielewski.
Z trenerem Dygoniem blisko współpracował Gryczuk. Urodzony w Kamiennej Górze jest specjalistą w kombinacji norweskiej. Był chociażby złotym medalistą mistrzostw Czech. Startując głównie u naszych sąsiadów, bo w Polsce, jak to w Polsce. Warunków do skakania poza flagowym Zakopanem czy Wisłą, próżno szukać.
– Rozpoczęcie przygody że skokami na skoczni K85 jest niemożliwe. Jest to zbyt duży obiekt na postawienie pierwszych kroków. Drugą sprawą jest istniejący klub z grupą adeptów. Niestety pozyskanie trenera na tym terenie jest dużym wyzwaniem. Na Dolnym Śląsku nie ma zbyt wielu osób z doświadczeniem na skoczni. Ja jeździłem z trenerem Dygoniem po Czechach, żebym mógł trenować. Jedynie tak mogłem robić cokolwiek związanego ze skokami. Nie każdego jednak stać na takie poświęcenie. Ale niestety, w Polsce żeby skakać, trzeba być w topie. Inaczej radzisz sobie sam, czyli najczęściej kończysz z zawodowstwem – wyjaśnia 27-letni skoczek.
– Gdyby jednak nie działania burmistrz, zamiast skoczni byłyby dzisiaj zgliszcza. Wiercono nawet studnie w celu założenia niezbędnego, sztucznego naśnieżania. Ale na czym stanęło, tego dokładnie nie wiem – dopowiada Gryczuk.
Od setki do zera
Rekordzistą skoczni w Lubawce jest Jakub Kot, który w 2010 roku skoczył 96 metrów. Co prawda dalej pofrunął siedem lat wcześniej (luty 2003) Czech Antoni Hajek, ale jego rekordu – ze względu na gościnny występ skoczków zza granicy – nie uwzględniono. A skoczył metr dalej od Kota.
Paradoksów w przypadku skoczni w Lubawce nie brakuje właściwie gdzie się nie obejrzysz. Najnowszy to dofinansowanie gminy na budowę skoczni K19 wraz z towarzyszącą infrastrukturą. Skocznia ma nosić imię trenera Dygonia i służyć miejscowemu klubowi LUKS Ski Lubawka.
– Bierzmy przykład ze Słowenii. Dwumilionowe państwo może tak zagospodarować skokami, że mają talent za talentem, które wychowują się na skoczniach pokroju K10, K30, czy K40. Przykładem jest też klub Kamila Stocha, który w przeciągu 5-6 lat potrafił znaleźć pomysł na kapitalny rozwój. To dlaczego nie Dolny Śląsk? – pyta retorycznie Chmielewski.
W województwie historycznie można naliczyć przeszło sto skoczni narciarskich. Na Dolnym Śląsku skakano nawet we Wrocławiu. Skromną skocznię K15 zaprojektował Andrzej Teisserye, profesor Politechniki Wrocławskiej, a mieściła się na tzw. Wzgórzu Kilimandżaro w dzielnicy Zalesie.
Aktualnie w użytku na Dolnym Śląsku nie ma ani jednego miejsca do poważnego skakania. Krucza Skała wydaje się mieć najbliżej do ugoszczenia kogoś więcej, niż turystów na odremontowanej wieży sędziowskiej. Bo aktualnie to największa atrakcja skoczni.
– Inna sprawa, że tego wyzwania nikt się nie chce podjąć. Niby skoki narciarskie są popularne, ale nie na tyle opłacalne, żeby pakować w nie swoje, całkiem spore pieniądze – kwituje Chmielewski.
– Dwa lata temu oraz rok temu pojawiła się inicjatywa pana Szymiczka, aby zorganizować pierwsze zawody po przebudowie. Zadeklarowałem również swoją pomoc w miarę możliwości. Niestety, warunki atmosferyczne nie dopisały, a plany legły w gruzach. Jedyną opcją więc aby realnie przygotować skocznie jest sztuczne naśnieżanie. Ja jeżdżę do Czech, jeśli czas pozwala, hobbystycznie. Inaczej się nie da, trzeba z czegoś żyć – dodaje Gryczuk.
Do czterech razy sztuka?
W 2022 roku w Lubawce hipotetycznie mogłaby się odbyć kolejna edycja OOM. A to dałoby dodatkowe środki finansowe. Ale aktualnie nie ma to szans, więc odbędzie się w czeskim Harrachovie, ok. 3,5 km od polskich Jakuszyc. "Ogólnopolska" powinna zmienić się zatem na "międzynarodową".
Krucza Skała to aktualnie jedna z czterech naturalnych skoczni w Polsce. Spoglądając na mapę, blisko do Czech i Niemiec. Logistycznie dobrze uwarunkowana do osiągnięcia sukcesu.
Czego nie mogą do końca powiedzieć np. w Zagórzu na Podkarpaciu, gdzie chcą stawiać na skoki. Kompleks skoczni narciarskich „Zakucie” powstał w latach 2004-2006. Przebudowano istniejącą skocznię K-31 (powiększono do K-40) i dobudowano dwa mniejsze obiekty pokryte igelitem. K-40 zyskała maty igelitowe (tj. z tworzywa sztucznego) w 2007 roku.
– Na Podkarpaciu mają jednak trenera. I kilku zakręconych ludzi na punkcie skoków, choć warunki wcale nie są ku temu sprzyjające, patrząc na porównanie z konkurencją. A na Dolnym Śląsku trenera skoków nie ma żadnego – rozkłada ręce Chmielewski.
Skocznia Krucza Skała im. Wiesława Dygonia jako miejsce treningu dla talentów z Dolnego Śląska? Pomimo trzykrotnego otwarcia (lata 20. i 80. ubiegłego wieku oraz 2016), to nadal realny scenariusz. Co w całej historii najstarszej skoczni w kraju jest najbardziej paradoksalne.
– Pomysł z małymi skoczniami w Lubawce jest najlepszy z możliwych. Ale miasta raczej nie stać na ściągnięcie zewnętrznego szkoleniowca. A bez niego pojawia się pytanie, jaki jest sens budowy nowych obiektów. Ta sytuacja się zapętla. Potrzeba zewnętrznego inwestora, tak jak w przypadku Szczyrku, Zakopanego czy Wisły. Sama Lubawka jest za mała, żeby utrzymać taki obiekt – przyznaje Gryczuk.
Dygoń nie dożył otwarcia z Fortuną, przegrywając z nowotworem. Można się zastanawiać, co by było, gdyby nadal trener związany z regionem żył i mógł realizować swoje marzenie. Z czasem razem z Gryczukiem walczyli, żeby skoki i kombinacja norweska przetrwały na Dolnym Śląsku. Plan się nie powiódł, ale to nie jest droga w jedną stronę. Pod warunkiem, że zamiast czwartego otwarcia w historii skoczni, zacznie się tam coś dziać. A najlepiej, skakać.
Trzeba bowiem pamiętać, że żelazne trio, Stoch, Żyła, Kubacki, wiecznie skakać nie będzie. A odpowiedzią na brak dawnego mistrza Adama Małysza był przecież późniejszy mistrz olimpijski.
Kolejny jednak sportowo nie wychowa się sam. A przecież od dwóch dekad niedzielny rosół w Polsce smakuje jednakowo. Rodzinnym oglądaniem tych, co fruwają nad zmrożoną bulą. Byle tego nie stracić, bo młodzi muszą mieć się w kogo zapatrywać. Nawet jeśli dzisiaj w ogólnopolskich zawodach będą skakać z konieczności w Czechach.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut