Sto lat temu Polacy zagrali pierwszy mecz w dziejach. Jechali aż 37 godzin, przegrali i byli dumni
Krzysztof Gaweł
18 grudnia 2021, 22:50·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 18 grudnia 2021, 22:50
18 grudnia 1921 roku Polacy zagrali pierwszy piłkarski mecz po odzyskaniu niepodległości. Rywalem byli Madziarzy, a starcie odbyło się w Budapeszcie. Wynik? Przegraliśmy 0:1, być może dlatego, że nasz zespół jechał na to spotkanie aż 37 godzin. Ale i tak wszyscy byli dumni, Biało-Czerwoni po latach starań wreszcie zaistnieli jako samodzielna drużyna.
Reklama.
"Sukces polskiego sportu piłki nożnej w Budapeszcie"
Polscy piłkarze swój pierwszy mecz w historii przegrali w Budapeszcie z Madziarami 0:1, jedynego gola strzelił dla gospodarzy już w 18. minucie Jenő Szabó, który uradował osiem tysięcy fanów zgromadzonych na Hungária körúti stadion. Nasz zespół dzielnie stawiał czoła rywalom, choć miał za sobą krótkie zgrupowanie, 37 godzin spędzone w podróży i stawiał pierwsze kroki na arenie międzynarodowej.
Biało-Czerwoni zagrali pod wodzą węgierskiego szkoleniowca Imre Pozsony'ego, czyli ówczesnego opiekuna Cracovii. Do gry ruszyli w składzie: Jan Loth - Ludwik Gintel, Artur Marczewski - Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec - Stanisław Mielech, Wacław Kuchar, Marian Einbacher, Leon Sperling - Józef Kałuża.
W składzie dominowali piłkarze krakowskiego klubu, zagrało ich siedmiu. Węgierski selekcjoner wybrał też zawodników Polonii Warszawa, Pogoni Lwów i Warty Poznań. Niestety, nasz zespół nie był w stanie zaprezentować się tak, jak by sobie tego życzył. Wyjazd odbił się na postawie drużyny, nasi piłkarze byli "niewypoczęci, ociężali, pochmurni jak niebo w tym dniu" – relacjonował "Przegląd Sportowy".
Ciężka podróż, miesiące starań i mecz w wigilię
Spotkanie zaplanowano początkowo 24 grudnia, taki termin zaproponowała węgierska federacja, która zaprosiła Polaków do gry. Nasz kraj zaczął się podnosić po odzyskaniu niepodległości i wojnie z bolszewikami. Sport był naturalnym wyborem młodych ludzi, którzy szukali alternatywy po latach wojen, walki o odzyskanie Polski i jej utrzymanie. Piłka nożna szybko zyskiwała na popularności.
Być może dzięki PZPN-owi, który powstał w grudniu 1919 roku, a już po kilku miesiącach zaczął pracować nad stworzeniem polskiej kadry narodowej. Łatwo nie było, pierwsza drużyna, która powstała przy kadrze olimpijskiej, nie zdołała zagrać na arenie międzynarodowej. Ale w drugiej połowie 1921 roku Węgrzy zaprosili nasz zespół do swojej stolicy. I choć Polacy proponowali mecz na listopad, lub styczeń 1922 roku, a rywale na wigilię, stanęło na 18 grudnia 1921.
Zgrupowanie przed meczem odbyło się w Krakowie, piłkarzy wybrali szef Wydziału Gier PZPN Józef Szkolnikowski oraz trener Cracovii Imre Pozsony, który został opiekunem Biało-Czerwonych. Postawiono na kilkudziesięciu zawodników, z tego grona na Węgry pojechało 13. Podróż do Budapesztu obrosła legendą, a wszystko przez opóźnienie pociągów.
16 grudnia o godzinie 10:40 Biało-Czerwoni wyjechali z Krakowa. Trasa wiodła przez: Trzebinię, Zebrzydowice, Piotrowice koło Karwiny, Karwinę, Jabłonków, Czadcę, Żylinę, Trenczyn, Leopoldov, Galantę i Párkány w Czechosłowacji. Przyjazd do stolicy Węgier planowany był około południa w sobotę 17 grudnia. I tu zaczęły się schody i seria nieprzewidzianych problemów.
Nasz zespół zaliczył po drodze pięć przesiadek, miał problemy z czeskimi celnikami w Piotrowicach, do tego na stacji w Trenczynie zespół się parowóz, przez co reprezentacja spóźniła się na przesiadkę w Leopoldovie. Gdy wreszcie się udało, kolejny pociąg dodatkowo się spóźnił i Biało-Czerwoni dotarli do celu o godzinie 23 czasu lokalnego. A przecież mieli być na stadionie już w południe następnego dnia.
Porażka, która hańby nie przyniosła i początek historii
Przegraliśmy 0:1, to fakt. Ale z zespołem, który już wówczas był zaliczany do europejskiej czołówki. Przed starciem z naszym zespołem ograli m.in. Niemców 3:0 i Szwecję 4:2. Obie ekipy wyszły na boisko o godzinie 13:30, mecz rozpoczął się o 13:50. A nasi znów mieli problemy, bo Józef Kałuża miał gorączkę, zaś Ludwik Gintel odczuwał silne bóle żołądka. Ale walka była przednia.
Rywale rozgrywali swój 80. mecz w historii, na błotnistym boisku górowali nad naszym zespołem, ale Polacy nadrabiali walecznością i... grą fair. W 22. minucie Wacław Kuchar uderzył bardzo mocno i trafił w głowę wychodzącego z bramki węgierskiego golkipera Károly'ego Zsáka. Sędzia nie przerwał gry, nasz as znalazł się z piłką przed pustą bramką.
Wystarczyło wbić futbolówkę do bramki i przejść do historii. Wacław Kuchar zachował się jednak wspaniale. Nie zdecydował się na uderzenie, zostawił piłkę i zaczął cucić poszkodowanego Węgra. Taki to był zespół i tacy piłkarze. Na słowa uznania zapracował nasz bramkarz Jan Loth, który bronił kapitalnie. Nasi przegrali, ale zaznali porażki określanej później jako "zaszczytna" i "chlubna". A później już poszło z górki.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut