Bożonarodzeniowe tradycje pielęgnowane są z pokolenia na pokolenie – łamanie się opłatkiem, wspólna wieczerza, potrawy wigilijne, śpiewanie kolęd. Poznaliśmy je w domach rodzinnych i powielamy w naszych własnych. Jednak o wielu tradycjach się zapomina, na inne nie mamy czasu, a część wydaje się staroświecka. We wspomnieniach mojej babci Wigilia wyglądała nieco inaczej niż teraz.
W naTemat pracuję od kwietnia 2021 roku jako dziennikarka newsowa i reporterka. W swoich tekstach poruszam tematy społeczne, polityczne, ekonomiczne, ale też związane z ekologią czy podróżami. Zawsze staram się moim rozmówcom dawać poczucie bezpieczeństwa i zaopiekowania się, a czytelnikom treści wysokiej jakości. Pasja do dziennikarstwa narodziła się we mnie z zamiłowania do pisania… i ludzi. Jestem absolwentką dziennikarstwa i medioznawstwa oraz politologii na Uniwersytecie Warszawskim.
Jak kiedyś wyglądały święta?
Wpadające w ucho świąteczne piosenki, którymi bombardują nas od listopada centra handlowe, regały pełne kolorowych zabawek i dziewczyny przebrane za aniołki, które zachęcają do wsparcia akcji charytatywnej. I może nawet zatrzymalibyśmy się i posłuchali o celach zbiórki, ale już z rozpędu rzucamy, że nie mamy czasu.
Tak wygląda przedświąteczna rzeczywistość statystycznego Polaka. W tym wyścigu o jak najlepsze prezenty i najpiękniejszą choinkę zapominamy, co jest tak naprawdę ważne w świętach. Zrozumiałam to dzięki opowieści mojej babci, która wspominała, jak kiedyś wyglądały święta.
Siano, słoma i król w kącie
Kilka dekad temu w domu moich dziadków na Lubelszczyźnie przygotowania do świąt zaczynały się już w sierpniu. To właśnie wtedy dziadek, zanim nastały sianokosy, pieczołowicie wybierał co ładniejszą słomę i sianko, które w grudniu trafiały do domu. Sianko – pod stół lub obrus, a słoma na pokrycie podłogi w kuchni i salonie. Starym zwyczajem na czas świąt podłoga była wyłożona słomą na pamiątkę stajenki, w której urodził się Jezus.
Po wieczerzy wigilijnej Dziadek Mróz (tu widać wpływ wschodniej kultury) zostawiał drobne pieniążki w tej słomie, a zadaniem dzieci było znalezienie ich wszystkich. Zwyczaj ten zachował się przez wiele lat, ku uciesze mojej i młodszego rodzeństwa. Pamiętam, jak z wielkim zapałem przeszukiwałam leżącą na podłodze słomę, aby zdobyć jak najwięcej dodatkowego kieszonkowego.
Tradycyjnie w kącie stał również tzw. król, czyli nieduży snop owsa. Przynoszono, go do domu przed wieczerzą wigilijną, z sianem i słomą. Król zostawał w domu aż do uroczystości Trzech Króli.
Kutia na suficie
W pamięci mojej babci zachował się też inny świąteczny zwyczaj, jeszcze z rodzinnego domu. Tam zawsze przygotowywało się kutię, czyli tradycyjne słodkie danie z pszenicy, ziaren maku, słodu, miodu, bakalii i innych dodatków. Przed zjedzeniem nabierało się na łyżkę trochę kutii i podrzucało do góry pod sufit – im więcej ziaren przyczepiło się do sufitu, tym lepszy urodzaj czekał gospodarza w kolejnym roku.
Przed laty inaczej wyglądał również wigilijny stół. Główną potrawą była kapusta z grochem i grzybami. Podawane były również tradycyjne dla Lubelszczyzny cebularze oraz knysze, czyli zawijane pierogi z kaszą gryczaną i ziemniakami w środku.
Do wieczerzy wigilijnej starano się usiąść wraz z pierwszą gwiazdką. Gdy wszyscy już byli gotowi, gospodarz brał do ręki duży opłatek i łamał się po kolei z członkami rodziny. Potem zasiadano do stołu i rozpoczynała się kolacja. Gdy wszyscy już zjedli, rozbrzmiewał śpiew kolęd i pastorałek. W domu moich dziadków zachowała się kantyczka (tradycyjny śpiewnik) z roku 1911 roku.
Świąteczne pozdrowienia
Ważną rolę odgrywały również pozdrowienia. Kiedy rodzina czy sąsiedzi przychodzili w odwiedziny, od progu wołali "Na szczęście na zdrowie z Wigilią!" (w kolejnych dniach: "z Bożym Narodzeniem" i "ze świętym Szczepanem"). Ważna też była kolejność. Pierwszy powinien wchodzić mężczyzna, miało to przynosić szczęście. To niejedyny zwyczaj, który dziś byłby uznany za niepoprawny politycznie. W czasie Wigilii ważne było również, czy tego dnia zobaczymy jako pierwszą kobietę, czy mężczyznę (domownicy się nie liczyli). Jeśli pierwszą osobą, jaką zobaczyliśmy po przebudzeniu była kobieta, nie był to dobry znak, lecz jeśli mężczyzna, można było się spodziewać szczęśliwych kolejnych dwunastu miesięcy.
Z której strony zaszczeka pies?
Jednym z zabawniejszych wigilijnych zwyczajów, o których opowiadała mi babcia, było wychodzenie po wieczerzy młodych dziewczyn przed dom i nasłuchiwanie, z której strony szczeka pies. Niezamężne dziewczyny z niecierpliwością czekały na zakończenie kolacji, aby móc wyjść na zewnątrz i w głuchej nocy poznać swoje przeznaczenie. To miała być wróżba na przyszłość – z której strony szczekał pies, stamtąd miał pochodzić przyszły mąż.
Kolędnicy i owies
Podczas świąt Bożego Narodzenia ważną rolę odgrywali również kolędnicy. To grupa, najczęściej dzieci w wieku szkolnym, która chodziła z domu do domu i śpiewała kolędy. W zależności od miejscowości kolędnicy odwiedzali domy sąsiadów w pierwszy lub drugi dzień świąt. Zazwyczaj śpiewali jedną lub dwie kolędy, dostawali za to ciastka lub drobne pieniądze. Z okresem świątecznym łączy się jeszcze jeden zwyczaj.
26 grudnia w Święto św. Szczepana wierni przynosili do kościoła owies w woreczkach do poświęcenia przez kapłana, aby w kolejnym roku zbiory zbóż były obfite. W niektórych kościołach do dziś, kiedy ksiądz błogosławi święconą wodą owies, wierni rzucają w jego kierunku garść ziarna. Ten zwyczaj praktykowany był również podczas wizyt u rodziny lub sąsiadów. Wówczas głowa rodziny wchodząca do czyjegoś mieszkania obsypywała domowników owsem, mówiąc: "Na szczęście, na zdrowie ze Świętym Szczepanem".
Część tych zwyczajów jest ciągle kultywowana w domu moich dziadków, inne znamy tylko z opowieści. Jednak za każdym razem, gdy sięgam po stuletni śpiewnik, myślę o tym, jak bardzo przez ten czas zmienił się charakter świąt Bożego Narodzenia. Jestem wdzięczna, że mogłam poznać część rodzinnych tradycji. I przypomnieć sobie, co w świętach jest najważniejsze, a jest tym czas spędzony z rodziną.