Zadawać szyku w trasie można na wiele sposobów. Czasem wystarczy po prostu wysokiej klasy samochód. Jeśli auto nie powala samo w sobie, niektórzy posiłkują się tuningiem, na przykład montują alufelgi w nudnym, rodzinnym sedanie. Są i tacy, dla których indywidualne tablice rejestracyjne stają się swoistym manifestem, narzędziem szpanu. Po polskich dziurawych drogach rozbija się dziś niejeden ZORRO, KING czy ANTYK.
Niedawna wizyta we Wrocławiu utwierdziła mnie w przekonaniu, że może Polska w budowie to utopia, ale we Wrocławiu buduje się i remontuje na potęgę. Poruszanie się samochodem wokół wrocławskiego Rynku Starego Miasta nie należy w związku z tym do najłatwiejszych czynności. W obliczu rozkopów i pączkujących szlabanów nawigacja samochodowa była bezradna. Za to wszechobecne korki ułatwiają terenowe obserwacje. Z nudów, kierowcy zaczynają rozglądać się na boki. Ja zaczęłam wczytywać się w tablice rejestracyjne sąsiadujących z moim aut. W ciągach cyfr i liter wybijał się jeden napis: DO BUZI. Z tym przekazem po szosie krążył niepozorny, na oko elegancki samochód. Tablica rejestracyjna, jak odblaskowe buty ubrane do garnituru, robiła cały show.
Leszek Kuzaj, kierowca rajdowy
O gustach się nie dyskutuje, ale ja mody na spersonalizowane tablice nie lubię. Hasła z tablic bywają różne, ale mi jednak kojarzy się to ze złym smakiem. Nie oceniam tego gadżetu, bo właśnie w takich kategoriach bym to rozpatrywał. Sam, rejestrując samochód, staram się wybierać jak najmniej charakterystyczne rejestracje, chcę być skromnym człowiekiem. Kiedyś któryś ze znajomych wysłał mi filmik z internetu. Właściciel samochodu jeep wpisał w tablicę nazwę marki, a że pochodził z Poznania, wyszło co wyszło [po jeep]. Musiałbym mieć przystawiony pistolet do głowy, żeby zrobić sobie coś takiego.
Od tego czasu zaczęłam zwracać uwagę na treść samochodowych tablic rejestracyjnych. Piszę „treść”, bo konfiguracja wielu tablic nie jest wcale dziełem przypadku czy wyobraźni urzędników, ale efektem wielogodzinnych przemyśleń, rodzinnych kłótni, debat w gronie przyjaciół. Właściciele aut prześcigają się w pomysłach, jak wyróżnić się na tle innych, jak opowiedzieć o sobie i o swoim życiu za pomocą kilku cyfr i liter. Wystarczy 1000 złotych, by ze swojego wehikułu uczynić P0 CISK1, by błysnąć poczuciem humoru (W0 HAHA) lub egzotycznymi zainteresowaniami (W0 ODOO).
„D0 BUZI” należy podobno do kanonu. Podobnie, jak popularna w Poznaniu tablica „P0 BABCI”. Uwielbiane są także gry słowne, w których pojawia się imię właściciela samochodu. Tak, jak kierowcy TIR-ów, Polacy nie lubią funkcjonować na szosie anonimowo. Przykładów szukam oczywiście na forach internetowych, skupiających pasjonatów zjawiska. P1 KUBUS czy G0 GOSIA to nuda. Ale już taka K0 HANKA powala inwencją. Tym bardziej, że właściciel(ka) samochodu opatrzonego taką tablicę wykleił(a) sobie nad nią prowokacyjne pytanie: „CZY TO TWOJA?”.
Tablice rejestracyjne powiedzą nam dużo o polskim słowniku miłosnym. Przynajmniej w tym samochodowym dominują motywy zwierzęce: RYBKI, KOTKI oraz MISIE. Zakładam, że podobne tablice mogą być prezentem z okazji rocznicy ślubu lub podarkiem z okazji Walentynek, dla pragmatyków, dla których kwiaty są zbyt nietrwałe, a diamenty za drogie. Tablica może również zawierać element zaczepny. Któż nie chciałby poznać posiadacza tablicy: P1 BURZA? Nie jestem pewna, czy na tablicę rejestracyjną można podrywać, ale pan P0 MOCNY wzbudzi zainteresowanie kobiet, które szukają mężczyzny-opiekuna. Na litość gra za to pan P0 RWANY, który czeka aż ktoś go wyzwoli lub, co gorsza, odbije.
Nielicznych kierowców stać na autoironię. Właściciel leciwego „malucha” powiesił sobie na nim tablicę z napisem W0 ANTYK, co – moim zdaniem – dodaje mu tylko animuszu. Przeważająca liczba kierowców pręży na drogach moto-muskuły. Jak właściciele tablic z końcówką KING. Jeśli taką tablicą opatrzony jest czarny Hummer, nie wygląda to jeszcze bardzo komicznie (casus: W1 KING). Gdy po królewsku wożą się motoryzacyjne pchełki, efekt jest przeciwny od zamierzonego. Ambiwalentne emocje budzi tablica z napisem D0 DOMU. Czy to cichy domator mknie takim autem w ulubionym kierunku, czy uliczny wojownik, który do domu odsyła innych użytkowników drogi? Takich drogowych łamigłówek jest więcej.
Ciekawią mnie szczególnie kierowcy, którzy wydali pieniądze na spersonalizowaną tablicę, ale ewidentnie nie mieli na nią pomysłu. Kierował nimi chyba mechanizm typu: mój sąsiad zafundował sobie ekstrawaganckie „blachy”, więc ja zrobię to samo. Owocem takich działań są tablice absolutnie nijakie, pozbawione sensu i uroku. Palmę pierwszeństwa w tej niechlubnej kategorii przyznaję pomysłodawcy tablicy o treści…TA BLICE. Mistrzami polszczyzny nie są również autorzy haseł E1 TEGES czy WO ISKO. Podobne, wysilone żarty odebrałyby moc nawet Mercedesowi klasy S.
Po co ludzie to robią? Szczerze – nie mam pojęcia. Zawsze zastanawiam się, dlaczego niektórzy oklejają sobie samochody znaczkami (np. chrześcijańska rybka) i próbują na szosie ostentacyjnie wyrażać siebie. Spuchnięte ego właścicieli, radykalizm ich poglądów, środowiskowa presja – hipotez jest tutaj wiele, każda z nich brzmi prawdopodobnie. Tablica rejestracyjna, jak biżuteria, ma zwieńczyć samochód, wskazać na przynależność społeczną i wysublimowany gust kierowcy. Nie poradzimy nic na to, że amatorów „kajdanów” jest co najmniej tylu, ilu sympatyków minimalizmu.
Na szczęście nie ma przymusu indywidualizacji tablic. Można wybrać uniform, prosto z urzędu, lub postawić na nietypowe formy ekspresji (na przykład: naklejka z trupią czaszką na masce samochodu, nawiązująca do filmu Death Proof, czy anarchizujące vlepki na drzwiach nobliwej limuzyny). Niezdecydowanym, co do ewentualnego przekazu spersonalizowanej tablicy rejestracyjnej, zawsze pozostaje salomonowe rozwiązanie: brylować na szosie sprawną jazdą, nie tablicą.