To prawdziwy dream team. Jeden z nich stworzył "Junior Brand Menagera". Później przyszły wspólne "Antkowi znowu nie wyszło", a ostatnio "Facecje". Dwójka chłopaków powoli zawłaszcza polskiego Facebooka swoimi memami. Te z kolei charakteryzują się wyszukanym humorem, brakiem wulgarności i nawiązaniami kulturowymi. Patryk i Maciek udzielili wywiadu naTemat.
Gdzie jest źródło waszego sukcesu? Bo mam wrażenie, że odkryliście patent na sukces w sieci.
Patryk Bryliński: Też mam takie wrażenie! A serio, to nie wiem czy jest to już moment, żeby rozmawiać o sukcesie. Ja widzę to tak: jeżeli chcesz coś zrobić, musisz to znać. Jeżeli dużo siedzisz w internecie, korzystasz z niego świadomie, obserwujesz i masz do tego odrobinę oleju w głowie, przeczytałeś kilka książek i obejrzałeś kilka filmów, to będziesz potrafił założyć bloga czy fanpage, który spodoba się ludziom. Nie ma tu żadnej magii. Wydaje mi się też, że ludzie mają trochę dosyć kolejnych stron udostępniających to co wszyscy. Trzeba się trochę wysilić i tworzyć własny contetnt. Trzeba też mieć poczucie humoru.
Maciek Kaczyński: Mi przychodzą do głowy trzy rzeczy. Po pierwsze, umiejętność opowiadania historii. W pewnym sensie wklejanie kolejnych Facecji czy "Antków" niczym nie różni się dla mnie od sytuacji, które pamiętam z wczesnej podstawówki, kiedy na przerwach czytałem kolegom z klasy jakieś swoje krótkie opowiadanka. To, co dzieje się teraz, to taki miły powrót do tamtych klimatów. Tyle że zamiast pisania długopisem w zeszycie w linie jest klejenie w Photoshopie.
Po drugie, dużo daje to, że robimy to we dwóch. Jesteśmy dość różnymi osobami, a jednak potrafimy się fajnie uzupełniać, nakręcać, a czasem, kiedy jeden z nas za bardzo odleci - powstrzymywać. W praktyce działa to tak, że jeśli coś podoba się nam obydwu, spodoba się też dużej ilości osób.
Po trzecie, o czym wspomniał Patryk, na sporą skalę zmienił się stosunek ludzi do treści w internecie. Siedząc w nim każdego dnia, wszyscy mamy już dość chłamu i łatwizny, szukamy rzeczy ciekawych i inteligentnych. I jest ich coraz więcej. Ja sam parę lat temu myślałem, że internet jest słaby, bo jest internetem. Cóż - byłem w błędzie.
Czym zajmujecie się na co dzień?
P: Pracujemy w agencji reklamowej, jako team kreatywny.
M: Dodam, że ja po pracy rozładowuję stresy, służąc jako podoficer w służbach specjalnych. Dwa dni temu odbijaliśmy z chłopakami zakładników, na akcji postrzeliłem trzy osoby, jedną śmiertelnie. Bardzo duża dawka adrenaliny!
Tworzycie coraz więcej projektów. Skąd pomysły?
P: Jeżeli chodzi o Junior Brand Manager (który prowadzę z Dimą Słupczyńskim) czy Antkowi znowu nie wyszło, pomysły robią się same. Wystarczy się rozejrzeć dookoła siebie. Pracujemy z JBMami, jest to coś co nas męczy i śmieszy jednocześnie, więc robimy o tym memy. Antków każdy z nas spotyka na co dzień w pracy, na imprezie czy na ulicy - my postanowiliśmy się trochę z nich pośmiać. Nie ma też co ukrywać, że w każdym z nas jest trochę Antka, więc nawet nie trzeba patrzeć na innych. Facecje to czysta zabawa. Wymyśliliśmy na piwie i postanowiliśmy zrobić. Bawi nas to bardzo i czerpiemy z tego dużo satysfakcji. Materiałów na Facecje jest w światowej kulturze tyle, że można by je robić jeszcze przez 1000 lat.
M: Może wiele osób będzie zaskoczonych, ale pomysł na Facecje zaczęrpnąłem od... Czesława Miłosza, z którym miałem zaszczyt przyjaźnić się w ostatnich latach Jego życia. Pamiętam jeden z naszych spacerów; Błonia są zatopione we mgle, ponad głowami przelatują klucze gołębi. Poeta zatrzymuje się, i, zamyślony, w kilku przenikliwych zdaniach opisuje to, co dziś robimy na Facecjach. Jestem dumny, że mogę wypełnić przesłanie Pana Czesława: być wiernym, iść i robić śmieszne obrazki.
Coraz więcej projektów to również coraz więcej czasu poświęconego im. To czasochłonne zajęcie?
P: I tak i nie. Wymyślanie to szybkie strzały, które potem trzeba trochę wyrezać i poukładać. Dorzucenie dwóch linijek tekstu do mema też nie jest jakoś bardzo czasochłonne. Facecje zajmują trochę więcej czasu przy komputerze. Poza tym robimy jeszcze inne w sieci - na przykład prowadzimy bloga na naTemat – Zmemłani. Niby nie jest tego dużo, ale odczuwam to, że spędzam więcej czasu przy komputerze.
M: Na szczęście większość pracy już wykonaliśmy, tracąc wzrok nad książkami i podpierając ściany na szkolnych dyskotekach, gdzie przyglądaliśmy się szczęśliwym równieśnikom. Teraz wystarczy silnie uderzyć głową w ścianę, i ta cała udręczona magma od razu układa się w jakiś śmieszny żarcik.
Po co to robicie?
P: Dla zabawy. Praca w agencji reklamowej, nie da ci się rozwinąć w pełni ze swoim pomysłem. Są brandbooki których trzeba się trzymać i są klienci którzy pomysł muszą zaakceptować. Tu jest inaczej. Cokolwiek wymyślimy, musimy dogadać tylko ze sobą i nikt nam nie powie, że jest źle i ma być inaczej. Pracujemy razem i jednocześnie przyjaźnimy od ponad czterech lat, więc znamy się dobrze i łatwo to nam przychodzi.
M: Mnie oprócz samej frajdy tworzenia historii nakręca też ciekawość: co się z tym jeszcze wydarzy? Dokąd nas zaprowadzi, jakie drzwi - również te w głowie - otworzy? Sama forma jest jeszcze tak nowa, że trudno to wszystko przewidzieć. Na pewno szczytem moich marzeń nie jest liczenie lajków. To tylko narzędzie. Do czego? Sam jestem tego ciekawy.
Zainspirowaliście innych do tworzenia lub nawet kopiowania waszych prac, to chyba najwyższy dowód uznania. Czy istnieje coś takiego jak własność w sieci? Mam wrażenie, że nie.
P: Raczej nie. Internet rządzi się swoimi prawami i niech tak pozostanie. Nie bardzo nam się podobało, kiedy po tajemniczym usunięciu strony Antkowi nie wyszło, ktoś sobie ją skopiował i pod naszym szyldem wklejał takie suchary, że aż w zębach trzeszczało, ale niestety ma do tego prawo. Może chciał w ten sposób pokazać nam swoje uznanie, ale temu Antkowi naprawdę nie wychodziło.
M: To przywłaszczenie Antka o tyle nas zabolało, że to nie jest typowy mem, który z definicji każdy może sobie przerabiać, miętosić i robić z nim różne inne dziwne rzeczy, ale bohater naszej opowieści, którego zdążyliśmy w międzyczasie polubić. Owszem, nic z tym się nie dało zrobić. Pozostało zrobić Antka od nowa, bo na szczęście fajniejsze rzeczy zawsze wygrają z mniej fajnymi.
Gdzie jest granica dobrego smaku, ironii i bycia zabawnym? Wy jej nie przekraczacie, nie każdy tak potrafi.
M: Myślę, że wynika to z tego, że źródłem naszych żartów nie jest frustracja. Są one często ironiczne czy złośliwe, ale przy tym zawsze jakoś tam "ciepłe". My nie chcemy nikogo miażdżyć czy gnoić, ani nikomu dokopać. Zresztą często śmiejemy się z samych siebie, więc byłaby to dość masochistyczna strategia... Staramy się być (również dla siebie) delikatni.
P: Wejdź na Kwejka i pooglądaj obrazki - tak właśnie nie należy robić. Po pierwsze: nie chodzi o to, żeby założyć kolejną stronę o nazwie "Kurwy, wino i pianino" z humorem na poziomie pierwszej klasy gimnazjum. Wydaje mi się, że ludzie mają już trochę dosyć takich dowcipów i chcą trochę więcej. Dowcipu na poziomie, który czasem powie jeszcze coś mądrego między wierszami.
Dowcip może być wulgarny tylko wtedy, kiedy jest bardziej zabawny niż wulgarny. Tego się trzymamy. Myślę, że nam to wychodzi i że o Polsce albo Mickiewiczu można coś powiedzieć na luzie i z uśmiechem. Co prawda po naszym obrazku na jedenastego listopada znaleźli się i tacy, którzy napisali że to przegięcie. Niestety ludzie z odwiecznym bólem w dupie na wszystko dookoła, rezerwujący sobie monopol na rację, będą zawsze, szczególnie w tym kraju. Nie przejmujemy się tym i nie wchodzimy w dyskusję z takowymi. Niech sobie będą smutnymi grzybami gdzie indziej.
Co dalej z tymi fanpage'ami? Macie pomysły na kolejne?
P: Te, które są, będą dalej działały, podbijając ludzkie serca. Nie wydaje mi się, żebyśmy rzucali się teraz na zakładanie kolejnych. Jest trochę pracy z tymi, a poza internetem jest jeszcze trochę normalnego życia. Niedużo ale jest. Jeżeli na coś wpadniemy, podczas całonocnych rozmów zakrapianych alkoholem, dowiesz się pierwszy - tylko uważaj, bo możemy zadzwonić o trzeciej w nocy!
M: Osobiście bardzo nie lubię słowa "fanpage", więc niecierpliwie czekam na koniec ery fejsa, lajków, contentu i fanpejdże'y. Jeszcze nie wiadomo co będzie dalej, ale na pewno nie zniknie potrzeba słuchania fajnych historii. I my je będziemy dalej opowiadać.