Jak dzielicie się z drugą połówką opłatami za mieszkanie, media i inne rachunki? Stosujecie zasadę partnerstwa i wszystko idzie na pół, czy może wyznajecie regułę, że to mężczyzna zarabia na chleb i comiesięczne opłaty? Bez względu na układ - rozliczanie się w związku wciąż bywa tematem tabu. Ekspertka od finansów podsuwa rozsądne rozwiązanie. I nie jest to klasyczne "50/50".
Redaktorka, reporterka, koordynatorka działu show-biznes. Tematy tabu? Nie ma takich. Są tylko ludzie, którzy się boją. Szczera rozmowa potrafi otworzyć furtkę do najbardziej skrytych zakamarków świadomości i rozjaśnić umysł. Kocham kolorowych i uśmiechniętych ludzi, którzy chcą zmieniać szarą Polskę. Chcę być jedną z tych osób.
Proza życia - wspólne mieszkanie i wspólne opłaty?
Kiedyś o wspólnym mieszkaniu z partnerem lub partnerką była mowa dopiero wtedy, gdy na związkowym koncie miało się co najmniej kilkuletni staż, zaręczyny albo co gorsza - ślub. Pokolenie ludzi urodzonych po 1990 roku zupełnie inaczej podchodzi do kwestii wspólnego lokum.
Dlaczego wyżej napisałam "co gorsza - ślub"? Bo o ile w samym wstąpieniu w związek małżeński w młodym wieku nie ma nic złego, o tyle sprawdzenie, jak egzystuje się nam na jednej powierzchni z drugą osobą jest kluczowe, aby zweryfikować, czy dogadamy się na dłuższą metę.
Nawet kwestie związane z wyznaniem i religią schodzą na bok, bo jeśli macie ochotę zachować wstrzemięźliwość od seksu przez ślubem, to nie powinniście mieć problemu, żeby wytrwać w tej decyzji pod jednym dachem. To w końcu wasz świadomy wybór.
Mieszkanie ze sobą zdecydowanie powinno mieć miejsce przed sakramentalnym powiedzeniem "tak". Jak nie chcecie brać ślubu, ale na poważnie planujecie wspólną przyszłość - także. Zza lukrowej, miłosnej posypki szybciutko wyłania się bowiem proza życia, czyli chociażby gospodarowanie wspólnym budżetem i płacenie za cztery kąty i wszystkie wydatki, które się z tym wiążą. Tego trzeba się po prostu nauczyć - razem, w praktyce.
Na wstępie warto zacząć od ustalenia i rozpisania w kalendarzu, która strona i w jakim stopniu będzie odpowiedzialna m.in. za regulowanie opłat do właściciela mieszkania, administracji lub spółdzielni, a także innych instytucji. Zrobienie przelewu w dzisiejszych czasach do trudnych nie należy - wystarczy parę kliknięć. Bardziej skomplikowane jest zdecydowane dojście do konsensusu ws. podziału wydatkowanych pieniędzy.
Dlaczego dzielenie opłat "pół na pół" za mieszkanie bywa krzywdzącym rozwiązaniem? Ekspertka od finansów wyjaśnia
W połowie stycznia w mediach społecznościowych znanej ekspertki w zakresie finansów zagościł filmik, który porusza kwestię opłat za wspólne lokum. Victoria Devine jest założycielką strony "She's on the Money". Jako doradczyni finansowa podpowiada parom, które są na starcie przygody ze wspólnym mieszkaniem i organizowaniem domowego budżetu, jak mądrze i odpowiedzialnie dzielić się wydatkami.
Devine nawiązała do najbardziej znanej, powszechnie uważanej za sprawiedliwą, metody podziału "fifty-fifty", czyli po prostu "pół na pół". Ekspertka podkreśliła, że patent ten nie zawsze bywa fair. Niezależnie od płci bowiem wysokość wynagrodzeń obojga partnerów za pracę może być niemożliwa do porównania.
"Pół na pół" jest wówczas niezdrowo ciśnieniujące względem mężczyzn, gdzie pod kątem płci kulturowej od wieków zakorzeniło się, że to oni powinni płacić albo całość albo więcej, albo co najmniej połowę (to nieprawda i pora pożegnać się z tym przekonaniem). W związkach osób nieheteronormatywnych nie jest to aż tak wielkim problemem. Z większą łatwością przychodzi partnerski podział.
Niezależnie od płci czy orientacji - ekspertka przekonuje, że scedowanie opłat wyłącznie na jednego partnera tylko przez to, że jego pensja jest wyższa, jest zwyczajnie niesprawiedliwe. To samo uważa o sytuacji, kiedy jedna osoba dysponuje mniejszymi środkami, a druga, ta przy grubszym portfelu wymaga od niej, żeby wyłożyła tę samą kwotę. Jak zatem zażegnać finansowo-związkowe rozterki?
W nagraniu Devine wskazała na skuteczny patent, tj. rozliczanie się za pomocą procentów. W praktyce oznacza to, że partnerzy wyznaczają identyczny punkt procentowy, który będą regulować na comiesięczne rachunki i opłaty. Co to daje? Optymalne, zbalansowane rozwiązanie, które pozwala rozsądnie spiąć finanse obu stron związku - wprost proporcjonalnie do możliwości i wynagrodzenia.
"Nie wierzę w płacenie równego czynszu!" – rzuciła na wstępie. "Posłuchaj mnie, jeśli zarabiasz 60 000 dolarów rocznie, a twój partner zarabia 150 000 - nie sądzę, aby płacenie równego czynszu/rachunku/stałych wydatków było sprawiedliwe" – stwierdziła.
"Dlaczego? Bo choć taki podział wydaje się sprawiedliwy i równy, to wcale tak nie jest. Dla zarabiającego mniej, wiązałoby się to z większymi wyrzeczeniami. Wspólne wydatki w związkach nie powinny wywierać większej presji na jedną osobę, więc znormalizujmy ten podział w oparciu o procent dochodów, a nie 50/50. Równość ponad równością w związkach w każdej sytuacji" – spuentowała.
Pod publikacją pojawiła się masa komentarzy od internautów. Wielu z nich zgodziło się z punktem widzenia ekspertki. "Tak! Mój ex zarabiał dwa razy tyle, co ja, oczekiwał, że zapłacę połowę wszystkiego, a potem wściekał się, gdy mówiłam, że nie stać mnie na wakacje itp."; "Całkowicie się zgadzam. Próbowałam przekonać mojego partnera, ale nadal walczę, żeby to zrozumiał"; "Ja i mój partner podzieliliśmy nasz dochód 60/40, aby był równy wobec naszych połączonych dochodów! Nigdy nie widziałem nikogo innego, kto to robi. Fajnie wiedzieć, że nie jesteśmy jedyni" – pisano. A u Was, jak to działa?