
Niechlubne tajemnice jednego z najbardziej prestiżowych ośrodków naukowych na świecie, zagadkowa śmierć genialnego fizyka polskiego pochodzenia, poszukiwania dziennika zawierającego być może najbardziej przełomowe dla świata i ludzkości odkrycie, pościgi, strzelaniny i zbrodnie. A wszystko to osadzone w mroźnej scenerii zapierających dech w piersiach Alp i wyłożone językiem niepozwalającym oderwać się od lektury. Tak można podsumować "Zderzacz", najnowszą książkę Joanny Łopusińskiej, która rozpoczęty dopiero co nowy rok wita naprawdę świetną premierą.
"Zderzacz" stawia pytanie o rolę przypadku w naszym życiu, rozważając, czy można go przewidzieć albo wręcz zaplanować.
Pytanie o sens i celowość naszego istnienia oraz kształt świata było z nami jako gatunkiem praktycznie od początku istnienia kultury. Studiowałam starożytne cywilizacje, czyli właśnie kultury u ich zarania, i nieustannie natykałam się na nie w takiej czy innej formie. Odkrycie, które przytaczam w „Zderzaczu” i wokół którego buduję opowieść, w dużej mierze odpowiada na pytanie o miejsce przypadku i przeznaczenia w otaczającym nas świecie.
A jakie jest Pani osobiste zdanie? Wierzy Pani bardziej w przypadek czy przeznaczenie?
Wydaje się, że między przypadkiem a przeznaczeniem należałoby stawiać raczej znak równości niż szukać ich na końcach przeciwnych sobie wektorów.
Co Panią – z wykształcenia plastyczkę i egiptolożkę, z zawodu konsultantkę ds. sztuki, a w świecie literackim autorkę dobrze przyjętego debiutu, thrillera psychologicznego "Śmierć i Małgorzata" – zainspirowało do napisania sensacyjnego dreszczowca osnutego wokół CERN-u i Wielkiego Zderzacza Hadronów?
To zdecydowanie dzień trudnych pytań! Podejmuję jednak wyzwanie [śmiech]. Odpowiem w ten sposób – wszystko, co piszę, ma swoje źródła w tym, czego doświadczam, jak żyję. "Zderzacz" wprost wyrasta z moich doświadczeń małżeńskich, jakkolwiek absurdalnie to brzmi!
Dlaczego absurdalnie? Przyjmują taką odpowiedź z dobrodziejstwem inwentarza [śmiech], tylko proszę o jej rozwinięcie.
Wedle życzenia. Jako żona naukowca przez wiele lat zaangażowana byłam w jego pracę. Krzysztof Zawisza, autor prezentowanego w "Zderzaczu" odkrycia i mój były mąż, z kariery akademickiej zrezygnował na bardzo wczesnym etapie, kontynuując ją samodzielnie i tak samo samodzielnie ją finansując. Najprościej rzecz ujmując, nie zgadzał się z założeniami ówczesnego systemu edukacji, który zamiast rozwijać talenty, uczyć krytycznego myślenia, no i myślenia w pierwszej kolejności, premiował odtwórczość i przeciętność. Myślę, że przyglądając się choćby temu, co na przestrzeni tych 20 lat stało się z polskim szkolnictwem (Krzysztof jest ode mnie starszy o prawie dwie dekady), trudno się z nim nie zgodzić. Nie wspominając o tym, co mamy w szkołach dziś.
A zatem natchnęła Panią praca byłego męża.
Tak. Towarzyszyłam mu w zbieraniu materiałów, wykonywaniu testów statystycznych, wszystkich podróżach naukowych oraz spotkaniach z naukowcami z różnych dziedzin w Europie i Stanach. Przez 15 lat trwania naszego związku mnóstwo usłyszałam, zobaczyłam i się dowiedziałam. Tak też trafiłam do CERN-u.
Właśnie, CERN. Nie da się ukryć, że z tym ośrodkiem naukowo-badawczym wiążą się wydarzenia będące katalizatorem dla rozmaitych teorii spiskowych. Odsłonięcie posągu hinduskiego bóstwa Siwy w 2004 roku, rzekomy okultystyczny, krwawy rytuał odprawiony przed siedzibą ośrodka w 2016 roku, różne tajemnicze awarie...
Tak, o niektórych z nich również słyszałam. Historia pokazuje, że jeśli czegoś nie rozumiemy, atakujemy to, pomniejszamy. Tak dzieje się nagminnie w kontakcie z INNYM, niezależnie od tego. czy innym jest wyznanie różne od naszego, kultura, rasa etc. Inne, obce, statystycznie rzecz ujmując, łatwiej jest nam odrzucić, niż zaakceptować. Gdyby naturalnie przychodziła nam empatia, zrozumienie, asymilowanie inności, nie trzeba byłoby promować inkluzywności w języku, kulturze, a finalnie w przestrzeni publicznej czy miejscach pracy.
W Pani najnowszej powieści CERN skrywa jednak różne grzechy i sekrety. Licentia poetica, a może naukowcy, jak inni ludzie, po prostu mają swoje szkielety w szafie?
Licentia poetica jak najbardziej, ale pod stwierdzeniem, że "naukowcy, jak inni ludzie, po prostu mają swoje szkielety w szafie" też mogę się podpisać obiema rękoma! [Śmiech]. Ale jak wspominałam – jeśli czegoś nie rozumiemy, atakujemy to. Tak jest chyba z CERN-em. To perła w koronie współczesnej nauki, takie święte tej nauki miejsce. Ale co dokładnie dzieje się w środku? Kto to wie? Kto to zrozumie? Myślimy: "No, ja na pewno nie!".
Jeśli ktoś lub coś nie udziela prostych i łatwych odpowiedzi, u niektórych budzi podejrzliwość.
Mam nadzieję, że "Zderzacz" troszkę to nastawienie zmieni. Odwagi! Wszyscy jesteśmy w stanie zrozumieć współczesną naukę, przynajmniej na podstawowym poziomie.
Jak przygotowywała się Pani do napisania tego thrillera? Co było największym wyzwaniem? A może nie powinniśmy w ogóle stosować takiej miary, tylko wręcz określić to doświadczenie pisarskie pełną niespodzianek i radochy przygodą?
To rzeczywiście była przygoda. Trwała prawie dwie dekady! Czasem było lekko, czasem ciężko, z pewnością było fascynująco. "Zderzacz" nie wziął się z powietrza, ale jak wspomniałam, z tego, jakie było moje życie.
Dlaczego w takim razie "Zderzacz" nie powstał jako pierwszy?
Na zakończenie kursu pisania kryminałów w ramach konkursu "Kraków Miasto Literatury UNESCO" kilka lat temu napisałam nowelkę pt. "Zderzacz albo opowieść zimowa". Taki zresztą jest podtytuł pełnowymiarowej już powieści ("Zderzacz. Opowieść zimowa"). Po wszystkim odłożyłam pracę nad tą książką na kilka lat. Chyba nie czułam się na nią całkiem gotowa. W międzyczasie przepisałam swój debiut i wydałam go. To właśnie wydanie "Śmierci i Małgorzaty" stało się impulsem do ponownego zajęcia się "Zderzaczem". W Anglii, gdzie mieszkam, trwał wtedy pierwszy z trzech lockdownów. Research miałam od wielu lat właściwie zrobiony, zabrałam się więc do pracy.
"Zderzacz" oparty jest na niepublikowanym odkryciu Krzysztofa Zawiszy, o którym Pani już wspomniała. Co może Pani powiedzieć o tej osnutej nutką zagadkowości teorii polskiego naukowca, nie zabierając przy tym przyszłym czytelnikom książki przyjemności z lektury?
Sądzę, że nawet przedstawienie tego odkrycia w całości nie odbierze czytelnikom przyjemności lektury! Autorem tego wciąż jeszcze nieopublikowanego prawa przyrody jest mój były mąż. Jego teoria mówi, że w przyrodzie, w przeróżnych, jak sądzono zupełnie przypadkowych zjawiskach, zarówno w skali mikro i makro, istnieje porządek. Wszędzie tam, gdzie wydawałoby się, że króluje chaos, losowość i przypadek właśnie, można znaleźć geometryczny, matematyczny porządek.
Zauważyłem, że o tym odkryciu nie ma za dużo informacji w sieci, a dostęp do artykułu na oficjalnej stronie autora wymaga podania hasła.
Planowałam, żeby artykuł dostępny był na stronie podanej w książce w dniu premiery, w związku jednak z Pana pytaniem postaram się, żeby pojawił się tam wcześniej. Właściwie: jak najszybciej!
Bohaterami Pani najnowszej powieści są naukowcy z dziedziny fizyki i matematyki, stąd na jej stronach nie mogło zabraknąć teorii naukowych, opisów eksperymentów i sprzętów. A jednocześnie jest ona napisana tak przystępnym i wciągającym językiem, że zrozumie ją nawet ktoś, kto nie za bardzo wie, na jakiej zasadzie działa żarówka.
Najtrudniej jest mówić i pisać prosto, wszyscy to wiemy. Nie bez powodu największym powodzeniem cieszą się te teksty, które w przystępny sposób objaśniają rzeczy bardzo trudne, tajniki filozofii czy nauk ścisłych.
Niech mi Pani zdradzi sekret, jak się to robi, czyli pisze w taki właśnie sposób. Przyda mi się w pracy [śmiech].
Szczerze? Bardzo dużo kosztowało mnie przyswojenie sobie wszystkiego, o czym piszę oraz przetworzenie tego na język powieści. "Zderzacz" to w końcu powieść, a nie książka popularnonaukowa, o czym starałam się nieustannie pamiętać. Z pierwszych, przedpremierowych recenzji, a także Pana pytania, wydaje się, że mi się to udało. Czytelnicy chwalą przystępność w przedstawieniu skomplikowanych problemów naukowych, tych historycznych i tych współczesnych.
Jednak "Zderzacz" to nie tylko ekscytujący thriller z sekretami nauki w tle, ale także opowieść o ludzkich słabościach, pokusach i traumach: zdradzie, chciwości, lęku przed otwarciem się na innych. Przyznam, że wykreowane przez Panią postacie, które przeżywają te wewnętrzne konflikty, zostały "ulepione" z naprawdę bardzo dobrej gliny.
To bardzo miłe co Pan mówi! Bardzo się cieszę, że udało mi się polepić bohaterów niczym prawdziwych ludzi z krwi i kości! To właściwie coś, z czym się w pisaniu mocno zmagam. Ciężko mi pisać o czymś, czego nie przeżyłam albo czego wyobrażenie przychodzi mi z trudem. Nie wiem, czy umiałabym pisać o seryjnych mordercach, o psychopatycznych draniach torturujących swoje ofiary, o gangach i mafii. Prawdopodobnie dobry research mógłby bardzo pomóc, a jednak sądzę, że wciąż byłoby mi trudno uczynić ich prawdopodobnymi, takimi, których jako czytelnicy "kupujemy".
W "Zderzaczu" nie mamy do czynienia z aż tak mrocznymi bohaterami, ale z pewnością nie brakuje osób, które mają COŚ na sumieniu.
Moi bohaterowie, jak większość z nas, są bardzo złożeni. Nie są tylko dobrzy albo tylko źli, słabi albo silni. Wszyscy składamy się ze sprzeczności. Bywamy słabi, ale na naszych słabościach hodujemy siłę, z nieodpowiedzialnych lekkoduchów stajemy się matkami i ojcami, nie zawsze postępujemy moralnie, ale potrafimy ponieść konsekwencje swoich czynów, przeprosić i iść naprzód, a kiedy trauma niszczy nam życia, umawiamy się do specjalisty. Przynajmniej tak chciałabym widzieć siebie i otaczających mnie ludzi – jako zdolnych do autorefleksji i zmiany. Ale bohaterowie, jak to bohaterowie (ale i my sami), są na różnych etapach tej wędrówki, często w miejscach bardzo mrocznych. Cieszę się, jeśli udało mi się te półcienie i szarości w "Zderzaczu" uchwycić.
Sklejając ze sobą cały wątek naukowy i charakterystykę postaci, czy możemy pokusić się o jakiś wspólny mianownik – myśl przewodnią książki, która miałaby klarownie wybrzmieć i wgryźć się w świadomość czytelników? Czy po prostu chodzi o zwykłą czytelniczą frajdę z "jazdy bez trzymanki" w zjawiskowej scenerii Alp, w sercu słynnego ośrodka rozbudzającego wyobraźnie i dającego szerokie pole do spekulacji?
Jako autorka lubię otwarte zakończenia, pole do refleksji i jak Pan mówi, spekulacji. Wiem jednak, że "dzisiejszość" potrzebuje krótkich haseł, pasków wiadomości etc. Sama łapię się na chwytliwe nagłówki w gazetach! Jeśli chodzi o myśl przewodnią "Zderzacza", to proponowałabym skupienie się na przypadku albo raczej jego braku, na nadziei, jaka płynie z prezentowanego w nim odkrycia, że wszechświat jest kosmosem, ładem i harmonią, a my jako jego część, mamy w sobie też jego odrobinę. Cytując Tuwima: "Gdy ci coś wpada do oka, pamiętaj, że to odrobina kosmosu".
W podziękowaniach na końcu książki wspomina Pani o ewentualnym sequelu powieści. "Zderzacz" dopiero trafia na półki księgarni. A zatem, czy kolejna część pozostaje tylko jeszcze w sferze marzeń, czy ma już Pani już bardziej skonkretyzowany pomysł na kontynuację tej historii?
Pomysł jest i jest nawet plan oraz kawał researchu! Rzecz dzieje się tym razem w Oxfordzie, gdzie bohaterka „Zderzacza” kończy pisać doktorat. Kiedy wiele lat temu projektowałam "Zderzacz", umieściłam ją właśnie w Oxfordzie, gdzie kilka lat później, zamieszkałam. Nie planowałam tego, tak wyszło. Przypadek? Nie sądzę!
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.
