Masz 23 lata, wszyscy wokół najpierw nazywają cię wielkim talentem, a po pewnym czasie przed tymi słowami umieszczają imiesłów "niespełniony". Nie zgadzasz się z nim, walczysz, ale on zaczyna ciebie określać. Wreszcie przychodzi ten dzień, kiedy jesteś tuż tuż, tak blisko wielkiej wygranej. A już 2 dni później być może przejdziesz do historii. Przecież od 70 lat żaden Brytyjczyk nie wygrał turnieju Wielkiego Szlema. Grasz mecz życia, ale się nie udaje, bo ten drugi był równie wielki. Przegrywasz, bo decydowały niuanse. Załamany zwieszasz głowę. Tak teraz musi się czuć Szkot Andy Murray, który w półfinale przegrał z Novakiem Djokoviciem. Po meczu, który na pewno przejdzie do historii tenisa.
Pierwszy set jeszcze nie zapowiadał tak wielkich emocji. Drugi, choć składający się z dziewięciu gemów (6-3 dla Murraya), trwał ponad godzinę. W trzecim Serb miał setbola, ale Murray strzelił rozpaczliwym forehandem po linii. I trafił. Czwarty zdominował Djoković, a Szkot wyraźnie zbierał siły na decydującą partię.
Piąty set to kolejne zwroty akcji. Gdy było 2-5, Murray w swoim stylu zwiesił już głowę, każdy swój błąd kwitował przekleństwem pod nosem, a jego kibice wyglądali na pogodzonych z porażką. Nikt nie spodziewał się, że za chwilę Djoković nie utrzyma podania i zrobi się 5-5.
W jedenastym gemie panowie zagrali kapitalną wymianę złożoną z 29 piłek. Mając już w nogach prawie pięć godzin biegania.Raz wydało się, że gem padnie łupem jednego, raz że drugiego. Murray miał piłki na przełamanie rywala, ale wtedy Djoković wspinał się na swoje wyżyny. Wyżyny wyżyn. Na Everest tenisa. W końcu wyszedł na 6-5 i niedługo później cieszył się z finału.
Na trybunach był Rod Laver, 73-letni Australijczyk, jedyny w historii dwukrotny zdobywca Wielkiego Szlema. Nawet on nie próbował tłumić w sobie emocji. Widać było na jego twarzy radość, że jego dyscyplina doczekała się godnych następców .
To było jedno z najlepszych spotkań XXI wieku. W ostatnich latach było tylko kilka spotkań, z którymi moglibyśmy porównać to, co przed chwilą widzieliśmy w Melbourne. Oto one.
Ćwierćfinał US Open 2001, mecz Samprasa z Agassim:
Finał French Open z 2004 roku. Niespodziewane starcie dwóch Argentyńczyków Guillermo Corii i Gastona Gaudio, po nieprawdopodobnym boju wygrał ten drugi:
Rok 2005. Rosjanin Marat Safin broni piłkę meczową i ogrywa Federera. Na drugi tak wielki mecz kibice na Antypodach czekali do 2009 roku:
Wtedy bowiem w półfinale turnieju faworyt Rafael Nadal miał wciągnąć nosem swojego rodaka, kolegę Fernando Verdasco. Wygrał, ale po genialnym i wyrównanym spotkaniu, które wyglądało tak: