
Łączenie gatunków literackich to na ogół ryzykowny eksperyment, bo efekt końcowy bywa mocno nierówny. Z drugiej strony ta metoda potrafi tchnąć powiew świeżości w zalany tytułami rynek wydawniczy i pozyskać czytelników o różnych gustach. Ba, czasami z takiego mieszania motywów wychodzą prawdziwe perełki. Jedną z nich jest "Chąśba", pierwsza powieść fantasy autorstwa Katarzyny Puzyńskiej.
Działo się to dawno, dawno temu w odległym, targanym sporami Królestwie. Tak się złożyło, że nigdy nie udało się osiągnąć zgody, jaką nazwę powinno nosić. Już samo to mogło sprawić, że skazane było na wszelkie przeciwności. Nie od dziś przecież wiadomo, że miano, jakie się nosi, wpływa na losy nie tylko człowieka, ale i całych społeczności.
Część książąt opowiadała się za całkowitą eliminacją Czarodziejskiego Ludu w granicach Królestwa. Tak podobno uczyniono w bardziej cywilizowanych krainach na południu. Tam żyli już tylko ludzie. Dla południc, mamun, płanetników i innych demonów nie było wśród nich miejsca. Nadchodzące zmiany nie wszystkim się podobały. Choć, prawdę powiedziawszy, nie wszyscy zdawali sobie sprawę z toczących się w dalekiej stolicy kłótni.
Na wąskim cyplu wcinającym się w wody jeziora Straszyn przycupnęło grodzisko. Równie bezimienne co całe Królestwo. Wieść niosła, że ten kawałek ziemi usypały kiedyś stolemy. Olbrzymie trolle odeszły, a ludzie zajęli teren jako swój z uwagi na jego doskonałe warunki strategiczne. Do czasu.
Mąż. Strzebor lubił to słowo. Miał wrażenie, że dodawało mu powagi. Jakby nie był niezbyt imponującej budowy młodzikiem, ale prawdziwym mężczyzną. W grodzisku mało kto traktował go poważnie. Jego tyczkowata figura i nieco zbyt duża głowa bywały powodem żartów. Nie pasował do swoich rówieśników, którzy biegali z mieczami i toporami albo uprawiali rolę ciężkimi narzędziami. On się do takich rzeczy nie nadawał. I, prawdę powiedziawszy, starał się trzymać od tego wszystkiego z daleka.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka
