Pandemia odwołana, a ci wredni pacjenci nadal umierają [KOMENTARZ]
Żaneta Gotowalska
16 lutego 2022, 13:17·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 16 lutego 2022, 13:17
"Mamy początek końca pandemii" - wieszczył przed kilkoma dniami minister zdrowia Adam Niedzielski. Nie on pierwszy i – zapewne – nie ostatni. Tymczasem wredni pacjenci nie słuchają i umierają w najlepsze. No jak oni mogą, przecież było mówione!
Reklama.
Reklama.
Dziś środa, a na liczniku w tym tygodniu już 767 zgonów. W ostatnim tygodniu, jeśli patrzeć na okres do 9.02, jest ich aż 1993. Właśnie dziewiątego lutego minister zdrowia Adam Niedzielski powiedział: "W tej sytuacji jestem optymistą. Mamy początek końca pandemii".
Tymczasem ci wredni pacjenci umierają w najlepsze i ani myślą posłuchać premiera czy ministra, że to przecież już początek końca, że – który to już raz – pandemii nie trzeba się bać, nie trzeba przejmować się kontaktem z zakażonym koronawirusem, a i może wkrótce będzie można zrzucić maseczki, te okropne kagańce.
Pandemia jest z nami - Polakami niespełna dwa lata i nie zliczę, ile razy od premiera, ministrów, polityków słyszałam, że to już, już, zaraz, ostatnia prosta, że koniec i że uff, jaka ulga. Za to, jakby z tylnich rzędów, nieśmiało, prawie niesłyszalnie, dobiega jakiś pomruk o szczepieniu. No jest ono, można, jak coś. Ale nic na siłę.
Tymczasem jedynie 22 mln Polaków jest w pełni zaszczepionych. To 58 proc. (dane ECDC). I zamiast mówić o końcu czegoś, co ani myśli się skończyć na 100 proc., to właśnie tu powinno się krzyczeć, apelować, prosić. A nie ścigać się, kto trafi tę datę końca.
Nie jestem godna objąć stanowiska ministra zdrowia, nie mam aspiracji do bycia politykiem, ale wiem jedno: w obliczu tragedii setek tysięcy osób (ponad 109 tys. zgonów - stan na 15.02) nie odważyłabym się powiedzieć, że wygraliśmy, że to koniec (ani początek końca), dopóki ze szpitala nie wyszedłby ostatni pacjent.
Nie miałabym w sobie takiej pewności siebie i arogancji, by w obliczu piętrzących się lasów krzyży na polskich cmentarzach mówić, że teraz to już luzik, że idzie nowe, bez ograniczeń.
I wiem, że polskie kompleksy nie pozwalają być w tyle. Że jak inni czymś się chwalą, to i my musimy. Bo tak. Ale los bywa przewrotny i - jak pokazuje historia - im szybciej wieszczy się koniec i zwycięstwo, tym szybciej trzeba się z tego wycofywać i zbroić się jeszcze mocniej. A nie jestem pewna, czy ktokolwiek jest w stanie to jeszcze wytrzymać.