Będąc świeżo po trzydziestce, tak jak większość młodych ludzi myślałam, że jestem nieśmiertelna. To były zwykłe badania pracownicze, wśród których była morfologia. Te badania uratowały mi życie. Wyniki morfologii były bardzo złe. Okazało się, że mam przewlekłą białaczkę szpikową. Trafiłam od razu pod opiekę Instytutu Hematologii w Warszawie – mówi w podcaście Zdrowie bez cenzury Urszula Jaworska, która 25 lat temu jako pierwsza w Polsce przeszła przeszczepienie szpiku od dawcy niespokrewnionego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Nie bałam się o siebie. Bałam się, jak z moim ewentualnym odejściem poradzi sobie moja rodzina, mój mąż i moja wówczas 5-letnia córka. To było dla mnie bardzo traumatyczne – opowiada.
Urszula Jaworska 18 lutego 1997 r. przeszła, jako pierwsza pacjentka w Polsce, przeszczep szpiku od niespokrewnionego dawcy. Ten pionierski w dziejach polskiej medycyny zabieg odbył się w Klinice Hematologii Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, a zabiegu dokonał profesor Jerzy Hołowiecki z zespołem. Jeszcze jako pacjentka została Fundatorem – Założycielem Fundacji Urszuli Jaworskiej. Od 25 lat pomaga polskim pacjentom.
Nikt nie będzie płakał przeze mnie
– Pamiętam, jak mój mąż klęczał nad wynikami badań i płakał, tuliła go nasza 5-letnia córka. W pierwszej chwili myślałam, że coś strasznego stało się z nim albo z córką. Tymczasem okazało się, że jego przyjaciel zmarł kiedyś na białaczkę. Mąż powiedział mi wtedy: "Jesteś bardzo ciężko chora". Wtedy powiedziałam sobie, że już nikt, nigdy nie będzie płakał przeze mnie. To było takie postanowienie, które realizuje aż do dziś. Stwierdziłam wtedy, że zrobię wszystko, żeby przeżyć, żeby żyć dla nich, żeby doczekać czasu kiedy będę babcią trójki wnuków – opowiada Urszula Jaworska.
Mogła dochować swoich postanowień dzięki profesorowi Jerzemu Hołowieckiemu.
Prof. Jerzy Hołowiecki 18 lutego 1997 r. jako pierwszy w Polsce, wraz zespołem dokonał transplantacji szpiku kostnego od niespokrewnionego dawcy. Profesor to światowej klasy, wybitny hematolog, twórca polskiej szkoły hematologii, lekarz, który wielokrotnie zmieniał historię, nie tylko polskiej medycyny. Dziś pracuje w Klinice Transplantacji Szpiku i Onkohematologii w Narodowym Instytucie Onkologii im. M. Skłodowskiej-Curie Państwowym Instytucie Badawczym w Oddziale w Gliwicach
– Każdego roku w lutym wracam myślami do tego dnia, a właściwie do tej nocy, kiedy przeszczepiliśmy szpik Urszuli. Wracam też do dnia, kiedy Urszula po raz pierwszy pojawiła się w naszej klinice – mówi prof. Hołowiecki.
I dodaje: – Pamiętam, że Urszula, która jest człowiekiem zdecydowanym i konkretnym, powiedziała mi wtedy: "Proszę pana, pan musi mi zrobić przeszczep. Jestem w sytuacji, gdzie powiedziano mi, że moje rokowanie jest bardzo poważne".
Urszula powiedziała prawdę. Wtedy leczenie farmakologiczne pozwalało na przedłużenie życia o 5 lat, a pełne wyleczenie gwarantowała jedynie transplantacja szpiku kostnego.
Dawczyni z Amsterdamu
– Nasza klinika przeprowadzała już wtedy od 5 lat transplantacje allogeniczne szpiku ale zawsze od dawców rodzinnych. Niestety nie zawsze w rodzinie można było znaleźć odpowiedniego dawcę. Tak było w przypadku Urszuli - nikt z jej rodziny nie nadawał się na dawcę szpiku kostnego dla niej – wspomina profesor.
W tej sytuacji trzeba było wykonać przeszczepienie od dawcy niespokrewnionego. W tamtym czasie oczywiście nie było polskiego rejestru dawców i jeszcze nie wykonywano takich przeszczepień.
– Siostrę genetyczną Urszuli, czyli dawczynię, udało się znaleźć w Amsterdamie. Dziś przy takiej kandydaturze zapewne nie zdecydowanoby się na transplantację. Po pierwsze nie było całkowitej genoidentyczności, po drugie była to kobieta, a dawca męski jest lepszy, bo zwykle mniej zimmunizowany.
Dodatkowo dawczyni była matką pięciorga dzieci, co sprawiało, że była bardzo zimmunizowana. Teraz absolutnie nie chcemy takich matek narażać na powikłania związane z pobraniem szpiku kostnego, ani też narażać biorcy, bo przy takich dawczyniach jest duże prawdopodobieństwo reakcji "przeszczep przeciwko gospodarzowi”. Jednak w sytuacji Urszuli nie mieliśmy wyboru – wyjaśnia prof. Hołowiecki.
Jak tłumaczy profesor, holenderski rejestr, z którego była dawczyni, ma zasadę, że nigdy biorcom nie udostępnia personaliów dawcy. – Mamy nadzieję, że pani żyje w dobrym zdrowiu. Prosiliśmy o złamanie tej zasady, żeby móc podziękować. Jednak Holendrzy do dziś nie zdecydowali się na umożliwienie kontaktu – ubolewa profesor.
To zdjęcie było kluczowym argumentem
Od gremium lekarskiego z prof. Hołowieckim na czele Urszula Jaworska usłyszała, że ma 20 proc. szans, na przeżycie transplantacji. Jednak w tamtym czasie, była to dla niej jedyna szansa na życie. Urszula filozoficznie powiedziała lekarzom, że proponuje zamianę tych 20 proc. na 100 proc. - ona da 50 i prosi, żeby lekarze również dali jej 50 proc.
Urszula Jaworska postawiła lekarzy pod przysłowiową ścianą. Profesor mówi otwarcie, że jego zespół przygotowywał się już do zrobienie pierwszej transplantacji szpiku od niespokrewnionego dawcy na koniec 1997 r. ale to był dopiero luty.
– Bałem się żeby, mówiąc kolokwialnie, żeby czegoś nie zawalić. Tu była ogromna rola Urszuli. Miała ogromną wolę i twarde argumenty. Zwyczajnie pokazała nam zdjęcia swojej rodziny - męża i małej córeczki. Powiedziała: musicie mi pomóc. To był argument kluczowy. To też przemawiało za tym, że nawet jeśli nie jesteśmy idealnie przygotowani, to i tak nie możemy tego odkładać – wspomina prof. Hołowiecki.
Jeśli chcesz poznać tę niezwykłą historię pierwszego przeszczepienia szpiku od dawcy niespokrewnionego to zapraszam do obejrzenia podcastu Zdrowie bez cenzury. Gośćmi tego odcinka są Urszula Jaworska i prof. Jerzy Hołowiecki. Prowadzi Anna Kaczmarek. OBEJRZYJ