Podpytajmy Emila Dembińskiego, szefa Volvo Car Poland, jakie samochody najczęściej opuszczają rodzime salony sprzedaży tej marki, czy nasze gusta pokrywają się z trendami globalnymi, a także o to, na ile nadwiślańska elektromobilność ustępuje tej zachodniej.
Reklama.
Reklama.
Wyniki sprzedaży wskazują, że Polacy są narodem, który bardzo kocha markę Volvo. Czy doszukując się źródeł tego fenomenu, powinniśmy cofnąć się do czasów PRL-owskich?
Owszem, Volvo ma w naszym kraju naprawdę silną pozycję. Polska jest dla nas rynkiem większym, niż np. Rosja, Szwajcaria, Finlandia albo Dania. Przeczyny? Rzeczywiście, w okresie PRL-u kraje skandynawskie kojarzyły się nam jednoznacznie z dobrobytem i towarami wysokiej jakości.
W wielu polskich filmach z lat 80. to właśnie samochody Volvo występują jako pojazdy ludzi zamożnych. Później, na przełomie lat 80. i 90., woziły dyplomatów oraz najważniejsze osoby w naszym państwie.
Wszystko to w pewnym stopniu wyjaśnia ów fenomen, chociaż pamiętajmy, że nie można bazować wyłącznie na sentymentach. Przecież wielu obecnych klientów nie pamięta już tak odległych czasów.
Dla takich osób istotne są raczej wielkie zmiany, które zapoczątkował model XC90. Był pierwszym reprezentantem zupełnie nowej linii samochodów Volvo; świeżych i oferujących atrakcyjną stylistykę, piękne bryły nadwozia oraz nowoczesne technologie. Po nim pojawiły się modele S90, V90, V90 Cross Country, V60, S60, XC60, XC40, no i wreszcie C40.
Od 2015 roku nasze samochody zmieniły się całkowicie, a sprzedaż wystrzeliła. Warto wspomnieć też o pracownikach dealerów oraz importera – to właśnie ten zespół zaangażowanych ludzi budował relacje z klientami na przestrzeni lat. Efekt: Volvo ma rzeszę bardzo wiernych użytkowników.
Opuszczając granice Polski, zauważymy, że najważniejszym klientem Volvo jest mieszkaniec Starego Kontynentu. Dlaczego samochody waszej marki najskuteczniej podbijają serca Europejczyków?
Tak, Europa jest dla Volvo Cars kluczowa. W roku ubiegłym na 700 000 sprzedanych przez nas samochodów niemal 300 000 nabyli klienci z regionu EMEA. Najważniejszymi rynkami są Szwecja, Wielka Brytania i Niemcy, choć – nawiązując do wątku poprzedniego – Polska ma tutaj coraz większe znaczenie. Przecież już kilka lat temu awansowała do pierwszej dziesiątki naszych największych rynków na tym kontynencie.
Pamiętajmy, że mówimy tutaj o kontynencie zarazem atrakcyjnym, jak i najbardziej wymagającym. Mamy najostrzejsze normy emisji spalin i najbardziej restrykcyjne limity CO2. Zarazem to najmocniej zelektryfikowany rynek świata. No a bez oferty dopasowanej do tych realiów nie można już liczyć na dobrą sprzedaż.
Na szczęście zarząd Volvo Cars kilka lat temu – gdy hybrydy ładowane z gniazdka i elektryki przez wielu traktowane były jeszcze jako ekstrawagancja – podjął szereg działań, które wyprzedzały swój czas.
Okazało się, że były to świetne decyzje: w roku 2021 modele BEV i PHEV stanowiły już ponad 45 proc. europejskiej sprzedaży Volvo Cars. Jeżeli spojrzeć na wyniki z grudnia, zobaczymy, że wartość ta sięgnęła już około 60 proc.
O ile średnia europejska w tej kategorii wyniosła 45 proc., w kraju nad Wisłą było to zaledwie 7 proc. – kiedy nadrobimy zaległości?
Być może, porównując nas z zachodnimi państwami europejskimi, wspomniane 7 proc. to mało, jednak w tym roku planujemy zwiększyć ten udział o trzy punkty procentowe. Natomiast już w roku 2025 modele BEV i PHEV będą odpowiadały za około połowę ogólnej sprzedaży Volvo w Polsce.
Chociaż w tym pociągu zwanym elektryfikacją nasz kraj jest odleglejszym wagonem, to przecież jedziemy po tych samych torach i w tym samym kierunku. Każde sprzedawane w Polsce auto podlega tym samym normom, co w innych krajach UE.
Wszystkie zmiany w motoryzacji zachodzą także u nas, choć wolniej. Udział diesla spada, natomiast pozycja samochodów PHEV i BEV rośnie i będzie rosła. Zwłaszcza biorąc po uwagę to, że klienci coraz wyraźniej zauważają zalety hybryd plug-in.
Wiele osób, które podchodzą sceptycznie do konstrukcji z takim napędzem, po prostu nimi nie jeździła. Jednak gdy poznają je bliżej, okazuje się, że są to auta bardzo dynamiczne, ciche i uniwersalne. W pobliżu nie ma ładowarki? Korzystamy z napędu benzynowego. Jest gniazdko? Jeździmy wyłącznie na prądzie; nawet 70-90 kilometrów na jednym ładowaniu.
Czy mógłby pan opisać statystycznego klienta polskiego salonu Volvo?
Na pewno jest osobą, która coraz mniej lubi silniki diesla. Choć jeszcze w roku 2017 ten rodzaj napędu stanowił ponad 70 proc. naszej sprzedaży w Polsce, to w roku ubiegłym udział silnika wysokoprężnego spadł do około 30 proc. W międzyczasie wspomniany klient zaczął coraz chętniej stawiać na modele hybrydowe właśnie.
Człowiek, o którym rozmawiamy, bardzo często wybiera bogatą wersję wyposażenia samochodu, co może być kwestią postrzegania naszej marki w Polsce; wynikiem tego, że mamy tutaj naprawdę dobry wizerunek.
Co jeszcze? Na pewno ów statystyczny klient kocha SUV-y, stanowiące ponad 3/4 naszej sprzedaży nad Wisłą. Choć to trend globalny, można zauważyć pewne niuanse lokalne.
O ile na świecie bestsellerami Volvo są – sprzedające się w praktycznie tych samych ilościach – modele XC60 i XC40, to u nas zdecydowanym numerem jeden jest XC60. Czyli auto, które już od roku 2009 jest najchętniej wybieranym modelem segmentu premium w Polsce.
Widzi pan gdzieś na horyzoncie kres fenomenu SUV–ów, czyli pojazdów, które przed laty zawładnęły światem motoryzacji?
Te samochody rządzą na rynku – jak wspomniałem, stanowią 3/4 naszej sprzedaży w Polsce oraz na świecie – i nic nie wskazuje na to, aby sytuacja miała się zmienić. Boom na te samochody będzie trwał w najlepsze, gdyż klienci kochają je za to, że są pojazdami bardzo uniwersalnymi i wygodnymi, a do tego dają im poczucie bezpieczeństwa.
Zmian należy upatrywać raczej w samym segmencie: SUV-y zaczną ewoluować, gdyż elektryfikacja wymusza pewne ustępstwa. A więc te samochody będą stawały się coraz bardziej opływowe, a do tego niższe.
Jak widać, to właśnie napęd elektryczny pozwoli odrodzić się autom o niżej poprowadzonych liniach dachów. Choć mówimy tutaj o procesie rozłożonym na lata, to cechy, o których mowa, znajdziemy już w najbliższych nowościach marki Volvo.
Z jednej strony mam liczone w wielu dekadach postrzeganie samochodów Volvo jako pojazdów bezpiecznych, praktycznych i wręcz do bólu pragmatycznych. Z drugiej: ponoć dla wielu klientów kupujących wasze modele elektryczne najważniejszym z argumentów jest... przyspieszenie, a nie ochrona planety.
Rzeczywiście, rewelacyjne osiągi są czymś bardzo istotnym dla naprawdę dużej grupy klientów stawiających na elektromobilność. Choć wiele osób zapomina o tym, że zalety pojazdów na prąd nie kończą się na zerowej emisji spalin, to coraz większe grono Polaków uświadamia sobie, iż argumentów na rzecz takich konstrukcji jest całe mnóstwo.
Przecież są nie tylko bardzo, ale to bardzo dynamiczne, lecz także ciche. Są również mniej skomplikowane mechanicznie od aut spalinowych; nie ma w nich pasków rozrządu, oleju i świec zapłonowych, tak więc wymienia się w nich znacznie mniej części i płynów eksploatacyjnych.
Warto podkreślić, że mówimy tutaj o samochodach, które wciąż się rozwijają. Baterie – przy tej samej lub niższej masie – oferują coraz większe pojemności. Proces ich ładowania staje się coraz krótszy; co zawdzięczamy nie tylko mocniejszym ładowarkom, lecz także nowym konstrukcjom samych akumulatorów.
Wszystko to sprawia, że choć dziś elektryk jest w Polsce wymarzonym kandydatem na drugie auto w rodzinie, to jutro dla coraz większego grona klientów okaże się idealnym kandydatem na jedyny samochód.
Dziś, biorąc pod uwagę rodzimą infrastrukturę ładowania e-wozów, korzystanie z takich aut może być okupione sporą dawką niewygód. Volvo mówi otwarcie: elektrowóz (przynajmniej na razie) nie usatysfakcjonuje każdego – nie kupuj go bez głębszego przemyślenia sprawy. Skąd taka szczerość?
Mówiąc potencjalnym klientom o zaletach elektryków, po prostu nie można pomijać pewnych, bardzo istotnych, kwestii. Chodzi o to, aby te samochody kupowały osoby, które będą z nich naprawdę zadowolone.
Nie masz garażu z wallboxem i jesteś uzależniony od publicznych stacji ładowania? Elektryk ma być twoim jedynym samochodem, a często ruszasz w dalsze trasy? W takich sytuacjach wciąż lepiej postawić na hybrydę plug-in.
Mała dygresja: 120 lat temu, gdy motoryzacja jeszcze raczkowała, o dominację na świecie walczyły trzy napędy – elektryczny, spalinowy i parowy. W tamtych czasach ciężko mieli absolutnie wszyscy kierowcy, zwłaszcza jeżdżący pojazdami na prąd (nie było ich gdzie ładować) oraz spalinowymi (nie mieli gdzie ich tankować).
O ironio, najłatwiejsze życie mieli posiadacze aut parowych, gdyż nie było problemów z dostępnością węgla i wody. Jednak rozpalanie kotła było procesem tak uciążliwym, że nietrudno zgadnąć, który napęd jako pierwszy wypadł z gry...
Wówczas na czoło wysunęły się samochody spalinowe, które przez długie lata rozwijały się znacznie szybciej od konkurentów na prąd. Jednak dziś to elektryki mają przed sobą znacznie większy potencjał rozwoju. To zmiany, które dzieją się na naszych oczach.
Jak mówiłem wcześniej, zasięgi tych aut są coraz większe, natomiast proces ładowania staje się coraz krótszy i wygodniejszy; czy to w domach (czyli miejscach, w których według naszych szacunków będzie odbywało się nawet 70 proc. ładowań), czy też poza nimi.
Ilość stacji ładowania samochodów elektrycznych rośnie szybko, a do tego na rynku pojawiają się kolejne rozwiązania ułatwiające życie zwolennikom elektromobilności; np. coraz popularniejsze na zachodzie karty plug-surfing, dzięki którym można pobierać prąd (dodajmy: po preferencyjnych stawkach) od różnych operatorów, bez konieczności ściągania wielu aplikacji.
Jeśli spojrzymy, gdzie najczęściej jeździmy samochodem, okaże się, że już dziś elektryk zaspokaja większość potrzeb komunikacyjnych. A to przecież dopiero początek owej drogi – z dnia na dzień może być tylko lepiej.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.