Kontekst, tło i przyczyny obu wojen są kompletnie różne i żadną miarą nieporównywalne. W przypadku Serbii chodziło o czystki etniczne i ludobójstwo, w przypadku Ukrainy – o niesprowokowaną i niczym nieusprawiedliwioną inwazję. Ale dziś właśnie interwencja NATO sprzed ponad 20 lat przypominana jest w kontekście ataku Rosji na Ukrainę. Wśród zwolenników Rosji – jako jej usprawiedliwienie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dla Serbów to najczarniejszy czas w ich współczesnej historii. Bombardowania NATO z 1999 roku uznają za nielegalne, bezprawne, nieuzasadnione, pogwałcające prawo międzynarodowe i ich suwerenność. Uważają je za agresję, zbrodnię przeciwko ich narodowi i traumę, która siedzi w nich do dziś.
Wystarczy zagaić kogoś w Belgradzie. Pokażą budynki, które noszą ślady po bombach. Wyrzucą żale, jak strasznie skrzywdził ich Zachód i jak nienawidzą NATO. Powiedzą, jak do dziś nie rozumieją, dlaczego tak się stało, że zabrano im kawałek ich ziemi, gdzie w 1389 roku Serbowie stoczyli ważną dla nich bitwę na Kosowym Polu. I dlaczego Zachód poparł powstanie niepodległego Kosowa, które było ich.
Co roku 24 marca Serbowie upamiętniają początek bombardowań. W tym roku miną od nich 23 lata. "20 lat po agresji NATO szybko minęło, ale rany pozostały. Przypominam, że agresja trwała 78 dni na wolnej, suwerennej ziemi bez zgody Rady Bezpieczeństwa i Organizacji Narodów Zjednoczonych i przyczyniła się do śmierci ponad 2,5 tys. cywilów” – tak przemawiała w niedawną rocznicę nalotów przedstawicielka belgradzkich władz, Andreja Mladenović.
Te zadry w Serbach tkwią potwornie głęboko. To dlatego prezydent Serbii AleksandarVučić ogłosił teraz, że potępi decyzję Moskwy o zaatakowaniu Ukrainy, gdy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski publicznie potępi bombardowania NATO w Serbii z 1999 r.
"To nie Ukraina, to Belgrad"
Obie sytuacje są skrajnie odwrotne. Dziś Rosja uznaje niepodległość separatystycznych republik, które utworzyły się na terenie Ukrainy, a potem atakuje – zrzuca bomby na ukraińskie miasta, ludzie uciekają do schronów, z kraju. Kolejny dzień trwają naloty i ostrzał, są ofiary, a Zachód, UE, USA i NATO wyrażają ostry sprzeciw, nie milkną oburzenia i trwają poszukiwania sposobów, jak ukarać Rosję.
Wtedy byłą Jugosławię zaatakowały siły NATO, a Rosja stanęła po stronie Serbów. Wspólnym wrogiem był Zachód i Albańczycy, a Rosja, jako stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ, nie wyrażała zgody na rezolucję ws. interwencji. Dziś, przypomnijmy, w chwili inwazji, sama sprawuje przewodnictwo w RB.
Co więcej, szef MSZ Rosji zarzucił już Kosowu i Albanii, że najemnicy z tych krajów zostali zwerbowani do walk w Donbasie. Spotkało się to z ostrą reakcją, ale zwróciło też uwagę świata na Bałkany, gdzie Rosja też chce mieć wpływy.
Dlatego teraz wiele osób przypomina zdarzenia z 1999 roku. Zamieszczają mnóstwo zdjęć w internecie, przypominają swoją traumę i poczucie niesprawiedliwości. "To nie Ukraina, to Belgrad, Nowy Sad, pod bombardowaniami NATO" – komentują.
"Jak to? Wtedy NATO mogło nas atakować i zrzucać bomby, a teraz nie podoba mu się, że to samo robi Rosja?'' – taki jest mniej więcej wydźwięk wielu reakcji. Wygodny dla Rosji i jej zwolenników i usprawiedliwiający jej działania w Ukrainie.
Są np. zdjęcia omyłkowo wówczas zbombardowanej ambasady Chin w Belgradzie. I wiele innych udostępnianych w ostatnich dniach.
"Hipokryzja NATO", "Nie można zrozumieć myślenia Rosji o Ukrainie, jeśli zignoruje się, jak zachodnie imperialistyczne potęgi podzieliły Jugosławię", "Nie wiem, czy pamiętacie, ale amerykańskie bombardowania zniszczyły prawie całą infrastrukturę energetyczną Serbii i część komunikacji. Cofnęli ich w rozwoju o kilka dziesięcioleci" – to jeszcze kilka z twitterowych reakcji.
"Gdy NATO bombardowało Serbię, dzieci musiały nauczyć się, co to schrony, bomby, wybuchy. I jak przeżyć. Ale nikt nie pisał o nich, nie wzbudzał współczucia dla tego, co nas spotkało w środku Europy. Udawali, jakby nigdy się to nie zdarzyło" – pisze też nie bez goryczy Ksenija Pavlovic McAteer, amerykańska dziennikarka, urodzona w byłej Jugosławii.
Czystki w Kosowie
Tyle że przyczyny obu działań były zupełnie inne i to trzeba bardzo mocno podkreślać.
Operacja NATO pod kryptonimem "Allied Force" trwała 78 dni. Była uzasadniania koniecznością obrony praw człowieka – mniejszości albańskiej w Kosowie, która stała się ofiarą czystek etnicznych ze strony Serbów.
Dla Albańczyków była akcją humanitarną, która przyniosła im wolność i w 2008 roku utorowała drogę do powstania ich niepodległego państwa. Była końcem rozlewu krwi i – mówiąc w bardzo dużym skrócie – kulminacyjnym punktem ich walki o niepodległość, której do dziś nie uznaje Serbia.
Dla Albańczyków z Kosowa 24 marca to zupełnie inny dzień. "Dzień początków nalotów NATO na Serbię jest dniem początku naszego wielkiego zwycięstwa, zwycięstwa Republiki Kosowa, dniem historycznym dla naszego narodu" - powiedział kiedyś Hashim Thaçi, były prezydent Kosowa.
Operację NATO poprzedziło wiele zabiegów dyplomatycznych, ale ówczesny prezydent Socjalistycznej Republiki Serbii Slobodan Miloszevicz odrzucał propozycje pokojowe. Naloty zniszczyły serbską infrastrukturę wojskową i przemysłową. I do dziś wśród Serbów rodzą niechęć do Sojuszu.
Choć Serbia dąży do członkostwa w UE, do NATO nie chce należeć.
"Serbia nigdy nie przystąpi do NATO ani żadnych innych struktur militarnych. Będzie samodzielnym, niepodległym, wolnym państwem, które jest wierne polityce neutralności wojskowej" – zapowiedział w jednym z wywiadów serbski prezydent.