Kołatanie serca, przyspieszony oddech, płacz, katastrofalne wizje, rozpacz, zamrożenie. Każdy z nas inaczej zareagował na wybuch wojny w Ukrainie. Każda reakcja i każda emocja jest w porządku. Mamy prawo się bać. Mamy prawo wyłączyć telewizor i odłożyć telefon. Mamy prawo płakać i nie mieć ochoty na kolejną rozmowę o wojnie. Mamy prawo zadbać o siebie w czasach kryzysu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Boję się i nie wstydzę się do tego przyznać. Boję się tak samo, jak Ty. Wojna jest sytuacją graniczną, kryzysem, na który nikt nigdy nie jest przygotowany. I mimo że ta obecna nie rozgrywa się na naszym terytorium, to dzieje się tuż za naszą granicą, rzut beretem od nas. Jest nam bliższa niż kiedykolwiek przedtem. Dotyka naszych sióstr i braci, którym – co w tym całym koszmarze jest piękne i budujące – tak chętnie i życzliwie pomagamy.
To czas na mobilizację, zaangażowane działania i zakasanie rękawów, dlatego wielu z nas wstydzi się głośno przyznać, że śledzenie wiadomości z Ukrainy czy rozmowa o wojnie czasami nas przytłacza. "Wiem, że nie mam na co narzekać, patrząc na to, co dzieje się w Ukrainie, ale ze strachu ciężko mi się oddycha" – napisała mi w wiadomości koleżanka. I nie jest w takim myśleniu sama – inni mają gorzej i nie powinniśmy marudzić, żeby nie wyjść na egoistów i ignorantów, prawda? Nieprawda.
Zaangażowanie, pomoc i szerzenie wiarygodnych informacji (jak chociażby w przypadku nas, dziennikarzy) i dbanie o własny dobrostan wcale się nie wykluczają. Ludzka przyzwoitość i strach wcale się ze sobą nie kłócą, tak samo jak aktywizm i chwilowa chęć ucieczki. Jesteśmy ludźmi, których w przeciągu kilku lat dotyka kolejny kryzys – jak możemy więc wymagać od siebie, że zachowamy zimną krew o każdej porze dnia i nocy? To normalne się bać, nie czyni to z nas ani tchórzy, ani egoistów.
Wyłączam się
Przesyt katastroficznych informacji, sianie paniki w mediach społecznościowych, wszędobylskie fake newsy. Wojna jest w telewizji, radiu, internecie i w rozmowach z bliskimi. I prawidłowo, bo powinna być. Każdy z nas ma jednak swój limit – może unieść na swoich barkach tylko tyle lęku, przerażenia, paniki, bólu i tragedii, ile zdoła. Czasami tama pęka, a my tracimy oddech i chcemy uciec. To nie są złe emocje, to po prostu emocje. To nie jest powód do wstydu ani oznaka słabości.
Dlatego nie śledzę wiadomości o wojnie na bieżąco, nie scrolluję w panice tablicy na Instagramie czy Twitterze. To nie znaczy, że nie wiem, co dzieje się w Ukrainie, że zamykam oczy i uszy na tragedię. To znaczy, że dbam o własne zdrowie psychiczne.
Czasami po prostu się odcinam, bo czuję, że nie jestem w stanie więcej unieść. Idę spać lub na spacer, jem czekoladę, głęboko oddycham, oglądam głupie memy. Newsy sprawdzam kilka razy dziennie i w rzetelnych źródłach. Robię to nie dlatego, że nie obchodzi mnie wojna w Ukrainie, ale dlatego, że zwyczajnie muszę (i chcę) przetrwać.
To oznacza też mówienie "nie". "Nie chcę teraz rozmawiać o wojnie", "nie chcę tego czytać", "nie czuję się na siłach oglądać programy informacyjne", "nie będę teraz o tym myśleć". Na początku czułam się złym człowiekiem, gdy mówiłam "nie". Ludzie chowają się w metrze przed bombami, a ja stroję fochy, bo nie mogę o tym słuchać? Żenada.
Jednak zrozumienie, z którym się spotykałam, utwierdziło mnie w przekonanie, że "detoks od wojny" (a raczej od wiadomości o wojnie) jest niezbędny i potrzebujemy go czasami wszyscy. Nie musimy się tego wstydzić, bo to całkowicie naturalne. Nie jesteśmy w tym uczuciu sami.
– Chciałabym powiedzieć coś takiego, co będzie kojące, co uspokoi. Owszem można poćwiczyć jogę, medytować, oddychać, relaksować się, postarać się znaleźć jakieś przyjemności, to zapewne choć trochę pomoże nam zebrać myśli i oderwać się od informacji. Natomiast prawda jest taka, że jest to bardzo trudna sytuacja do dźwignięcia i jeśli zupełnie nam się tej jogi odechciało, to w porządku, mamy prawo dzisiaj nie mieć chęci na nic – mówiła Katarzyna Kucewicz w rozmowie z Anetą.
– Nie róbmy nic na siłę i nie miejmy do siebie pretensji, jeśli mało co dziś nam pomaga. Grunt, żebyśmy w tej trudnej sytuacji jeszcze sobie nie dokopywali – czarnowidztwem, wymyślaniem scenariuszy, ciągłym oglądaniem wiadomości oraz uporczywym przeglądaniem sieci w poszukiwaniu tragicznych informacji. Bo to nas niepotrzebnie nakręca – dodała.
Niestety lubimy się nakręcać i panikować. Uwielbiamy doomscrolling. Jesteśmy podatni na nieprawdziwe i katastroficzne informacje w internecie oraz teorie spiskowe. Nie musimy się jednak za to biczować – boimy się, nikt nas nie przygotował na czasy, które nadeszły. To całkowicie normalne, bo tracimy stabilny grunt pod nogami.
Możemy jednak wybrać, jak na to wszystko zareagujemy. Bądźmy świadomi, empatyczni i aktywni, ale jednocześnie dobrzy dla siebie. Oddychajmy, płaczmy, tańczmy, śpijmy. Wsłuchujmy się w siebie i bądźmy swoimi przyjaciółmi. Wszystko, żeby przetrwać i zachować zdrowie psychiczne – to też akt oporu przeciwko złu.