Sytuacja, do której doszło na wrocławskiej uczelni, to ewenement na skalę kraju. Z rektorem pogrywali studenci, jego odwołania chcieli związkowcy, a oprócz tego na głowie ma prokuraturę, która nasłali na niego młodzi działacze Lewicy. Ostatecznie minister Przemysław Czarnek postanowił go odwołać.
Reklama.
Reklama.
Profesor Przemysław Wiszewski miał być nadzieją na wyciągnięcie Uniwersytetu Wrocławskiego z dołka. Uczelnia od dłuższego czasu coraz bardziej kulała, mimo że zyskała status uczelni badawczej. Wiele się mówiło o spadku prestiżu, a podczas kategoryzacji, czyli wydawania poszczególnym wydziałom ocen (zupełnie jak w szkole) wyszło, że trzy z dziesięciu muszą nad sobą solidnie popracować.
— Świat szedł do przodu, a nasz Uniwersytet nie za bardzo, dlatego cieszyliśmy się, że nowy rektor to nie kolejny "leśny dziadek", tylko człowiek, który miał do pokazania coś innego, coś zupełnie z przyszłości — mówi wieloletnia pracownica administracyjna uczelni.
I faktycznie, z wykształcenia historyk, ale mentalnie typ zarządcy-prezesa. Mówił o nowoczesnym podejściu i radykalnych zmianach. Podczas wyborów wygrał dzięki głosom studentów. Nowoczesnego anturażu dodało też otoczenie, bo do wyborów (z racji pandemii) nie doszło w pokrytej freskami i stiukami Auli Leopolidina, lecz na stadionie piłkarskim na 45 tysięcy osób.
Jak się zatem stało, że po niespełna dwóch latach związkowcy nazywali go rozczarowaniem, studenci nasłali prokuratora, a ministerstwo stwierdziło, ze nie nadaje się na rektora?
Gdzie są nasze podwyżki!?
Profesor Przemysław Wiszewski, co przy każdej okazji wytykały mu związki zawodowe, był jednym z najlepiej zarabiających rektorów w Polsce. Wyprzedzał go jedynie rektor Politechniki Wrocławskiej. Sam skomentował to słowami, że to minister ustalił wynagrodzenia rektorów we Wrocławiu na początku kadencji, w 2020 r., proporcjonalnie do wielkości ich uczelni.
Trudno się z tym nie zgodzić, natomiast, co podkreśla Andrzej Jabłoński z uczelnianej Solidarności, o wysokość uposażenia wnioskuje Rada Uczelni. Ministerstwo zatwierdza lub nie. A jak na jednej szali położymy prawie 45 tysięcy rektorskiej pensji, a na drugiej 2800 zł, które zarabia pracownik administracyjny, dysproporcje robią wrażenie.
Nic więc dziwnego, że związkowcy wypominają to ex rektorowi, zwłaszcza że jego kadencja miała oznaczać dla pracowników wzrost wynagrodzeń. - Niestety, kiedy przejęliśmy uczelnię, okazało się, że w kasie nie ma pieniędzy, które zdaniem związków zawodowych miały się w niej znajdować, a które poprzednia władza obiecała na podwyżki. Nie byliśmy w stanie ich wypłacić - tłumaczy były już rektor Przemysław Wiszewski.
Takiej argumentacji nie przyjmują pracownicy. Nie kryją tego ani ci, którzy Przemysława Wiszewskiego jako rektora w większości działań popierali (to bardzo liczna grupa), ani sceptycy. Wszyscy jak jeden mąż mówią, że zarobki na Uniwersytecie Wrocławskim są marne.
Wśród zapytanych przeze mnie pracowników byli zarówno ci niższego szczebla administracyjnego, jak i wysokiej rangi profesorowie. Wszyscy zgodnie przyznają, że miało być lepiej, a jest gorzej i przede wszystkim trudniej. Każdy dodatek trzeba odpowiednio motywować, co oczywiście przeciwdziała nadużyciom, ale jednocześnie przeciąga wypłaty w czasie. Do wypłat niektórych dodatków w ogóle ma nie dochodzić.
Jak twierdzą solidarnościowi związkowcy, przez słabe wynagrodzenia rotacja pracowników administracyjnych jest ogromna, a zastąpienie chociażby wykwalifikowanego pracownika dziekanatu, który musi znać tysiące skomplikowanych przepisów, nie jest łatwe.
„Rektor chciał z nas zrobić niezłe korpo!”
— W naszym dziekanacie mimo pozytywnych głosów od początku wiedziałyśmy, że rektor chce z nas zrobić "niezłe korpo". To można było wyczytać chociażby z pierwszego orędzia. Mówił o wykwalifikowanych menedżerach i całej tej korporacyjnej otoczce. Tylko uczelnia nie jest korporacją. Za dużo mamy tu administracji, studentów, których zadaniem nie jest przestrzeganie procedur i nie bardzo da się taki system wprowadzić — słyszę od jednej z pań z dziekanatu w odpowiedzi na pytanie o współpracę gmachu z szeregowymi pracownikami.
– Argument, że gdybym dostała podwyżkę, to uczelnia straci płynność finansową, też do mnie nie trafia, a tłumaczenie się z zasadności wnioskowania o każdą złotówkę dodatku do pensji rzędu 3 tysięcy na rękę za dużo trudnej, bonusowej pracy po godzinach to sytuacja, która sprawia, że coraz częściej zastanawiam się nad odejściem – dodaje.
Odchodzą także ci, którzy zrekrutowali się stosunkowo niedawno. – Skuszeni pakietem socjalnym młodzi ludzie przychodzą, patrzą jak jest, i odchodzą. Zostają tylko ci, którzy nie widzą dla siebie przyszłości poza uczelnią. To jednak wyjątkowo przykre, jak patrzymy na ludzi z 20-letnim stażem, jak bibliotekarze, którzy zarabiają niewiele ponad najniższą krajową, a podwyżki od lat tylko im się obiecuje. Tymczasem rektor, oprócz 45 tysięcy pensji, ma jeszcze sporo dodatkowych dochodów — mówi Andrzej Jabłoński ze związkowej Solidarności.
Faktycznie. Do wynagrodzenia rektora dochodzi także kwota z grantów naukowych, które rektor realizuje od blisko dekady. I te właśnie pieniądze doprowadziły do kontroli z Ministerstwa Edukacji i Nauki. Ludzie Przemysława Czarnka sprawdzili, czy Przemysław Wiszewski mógł jako rektor zarobić dodatkowe pieniądze, zanim uzyskał na to pozwolenie Rady Uczelni, czy nie.
Takie pozwolenie otrzymał w lutym, a umowy na grant podpisał kilka miesięcy wcześniej. Zdaniem rektora to normalna procedura, zdaniem związkowców nie. Ministerstwo uznało 9 marca, że to druga strona ma rację i mandat rektora zostanie wygaszony z dniem doręczenia mu pisma.
- Uważam tę decyzję za wadliwą prawnie, ale co gorsza – głęboko szkodliwą społecznie. Nie godzę się bowiem z faktem, że demokratycznie wybrany rektor autonomicznej uczelni może być odwoływany przez polityka bez właściwego rozpatrzenia przesłanek prawnych, bez konsultacji ze wspólnotą, która dokonała tego wyboru – napisał w oświadczeniu prof. Przemysław Wiszewski.
Zdalne chronią przed covidem?
Zanim jeszcze decyzja zapadła o tym, że Przemysław Wiszewski rektorem już nie jest, głośno mówił o sytuacji na UWr student i członek Rady Wydziału Nauk Społecznych Chrystian Szpilski. To on postanowił nasłać na szefa uczelni prokuraturę.
Do zawiadomienia śledczych doszło po tym, jak władze Uniwersytetu Wrocławskiego postanowiły, że nie wprowadzą nauczania w pełni zdalnego, mimo że liczba zakażeń w kraju intensywnie rosła. Części studentów nauka zdalna była bardzo na rękę, część faktycznie obawiała się o swoje zdrowie, ale wielu z nich miało chcieć powrotu do murów.
– Pod koniec semestru przeprowadziliśmy ankietę, w której większość studentów jasno powiedziała, że nie chce uczyć się zdalnie, dlatego chcieliśmy powrotu do normalności, zwłaszcza że odsetek wyszczepienia był na poziomie 80 proc. wśród studentów i 90 proc. wśród pracowników – tłumaczy Przemysław Wiszewski.
Mimo to, kiedy zapadła decyzja, że nadal większość zajęć będzie odbywała się w trybie stacjonarnym, w mediach społecznościowych wywołało to sporo kontrowersji.
- Apelował samorząd studencki, a także nasza grupa inicjatywna. Wnioskowaliśmy o zapewnienie studentom szybkich testów, masek z filtrem, działających termometrów i wielu innych zabezpieczeń, bez których nauka w murach nie mogła odbywać się bezpiecznie. Prosiliśmy także o spotkanie z rektorem, które się nie odbyło. Nie miałem więc wyboru. Po tak nieodpowiedzialnej decyzji złożyłem na Przemysława Wiszewskiego zawiadomienie do prokuratury – mówi student politologii i członek Rady Wydziału Nauk Społecznych Chrystian Szpilski.
Śledczy sprawdzają teraz, czy rektor dopuścił się "sprowadzania niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób powodując zagrożenie epidemiologiczne oraz szerzenie się choroby zakaźnej, jaką jest COVID-19", czy też nie.
Przemysław Wiszewski w tej kwestii jest spokojny. Tłumaczy, że co piątek zbiera się grupa ds. covid, której członkami są przedstawiciele studentów: – Od października do końca stycznia odbyło się osiemnaście spotkań zespołu, studenci pojawili się trzy razy. Władze rektorskie spotkały się również z przedstawicielami samorządu 7 stycznia, zaraz po upublicznieniu protestu w mediach społecznościowych. Grupa inicjatywna, gdyby chciała, mogła sama przyjść do mnie. W piątki przyjmuję wszystkich interesantów, którzy chcą
się ze mną spotkać i nikt z grupy inicjatywnej na takich otwartych spotkaniach
się nie pojawił.
Zawiadomienie do prokuratury wzbudziło także spore zdziwienie wśród wykładowców.
— Trudno mi uwierzyć, że protestującej części tryb zdalny nie jest na rękę, bo w momencie, w którym kończę wykład, celowo się z niego nie wylogowuję i dwie godziny później patrzę, że na wykładzie nadal "siedzą" jeszcze trzy osoby — mówi jeden z profesorów.
Konflikt narzędziem politycznym?
Trzeba jednak przyznać, że sytuacja, w której student nasyła na rektora swojej uczelni prokuraturę, jest ewenementem na skalę kraju. Czy sprawa zajęć była zatem "zapalnikiem"?
Jako punkt wyjścia Chrystian Szpilski podaje fakt zaprenumerowania przed kilkoma laty (wraz z innymi tytułami, jak "Wyborcza") "Gazety Polskiej". To miało być obraźliwie dla braci studenckiej, zwłaszcza części ze społeczności LGBT+. Za to Chrystian Szpilski oczekiwał przeprosin tej grupy, których nie otrzymał, choć prenumerata wszystkich gazet została wycofana.
Rektor twierdzi, że studenci, którzy zainicjowali spór, czyli Chrystan Szpilski. a także Adam Kudyba, nigdy się z nim nie kontaktowali, żadne pismo oficjalnie też nie zostało przedstawione. O każdej ich działalności dowiaduje się z mediów, również w
kontekście ich aktywności politycznej.
A że obaj to ludzie Lewicy (Kudyba jest zresztą nawet asystentem posła Krzysztofa Śmiszka), nośne działania medialne są w ich interesie.
Obaj studenci zaprzeczają i mówią, że sprawy uczelni oddzielają od aktywności politycznej grubą kreską. Powiedzenie, że "wspólny wróg jednoczy", sprawdza się tu jednak doskonale, bo – paradoksalnie – w "zbiciu politycznego kapitału" młodej Lewicy pomogli dziś przedstawiciele rządu Prawa i Sprawiedliwości.
Jak poinformowali przedstawiciele związków zawodowych uczelnianej Solidarności, do prokuratury trafi jeszcze jedno zawiadomienie na Przemysława Wiszewskiego, dotyczące utrudniania działalności związkowej.