Mały kotek – słodki czy mdły?
Mały kotek – słodki czy mdły? Shutterstock
Reklama.
Irytuje i bawi
Rzeczy denerwujących nas jest naprawdę sporo. Zaczynając od Facebooka są to zdjęcia uroczych zwierząt, małych dzieci, zdjęć z wakacji, ze ślubów, zaproszenia na wydarzenia czy do polubienia strony i nadmierna agitacja polityczna – a to tylko te, które dało się spisać podczas krótkiej sondy w redakcji naTemat. – To, co nas denerwuje w internecie jest sprawą indywidualną – mówi Gabriel Matwiejczyk, psycholog internetu.
Zobacz też: nasz serwis o reklamie natywnej
Strony poświęcone wyśmiewaniu irytujących, brzydkich lub zwyczajnie głupich zjawisk powstają w sieci cały czas. Obśmiewają konkretną postać, jak Make Life Harder, są skupione wokół pewnych infantylnych zachowań, jak Beka z szafiarek, czy też oferują okrutne żarty, często pozbawione wszelkich granic i dobrego smaku.
Lubimy to. Bardziej lub mniej inteligentne wyśmiewanie innych sprawia nam radość, strony poświęcone parodiom czy czarnemu humorowi cieszą się wielkim powodzeniem, a często przynoszą też niemałe zyski właścicielom. Denerwujemy się, ale i tak często tam zaglądamy. Irytuje nas ludzka głupota i infantylność, lecz czerpiemy radość z wyśmiewania jej. – Warto zauważyć, że to, co nas denerwuje w jakiś sposób dostarcza nam też rozrywki i napędza nasze działania w serwisach społecznościowych – potwierdza tę tezę Matwiejczyk.
Żebrolajki, czyli irytujące posty

Tzw. "żebrolajki" znają wszyscy: "udostępnij i polub by wygrać", "oznacz się na zdjęciu" czy "like jeśli zgadzasz się z obrazkiem". Dziwne, jak wielu z nas złapało się na pułapkę farm facebookowych fanów i agencji interaktywnych starających się ożywić ruch na stronie. – Branża reklamowa wpadła w pułapkę "żebrolajków" wtedy, gdy zaczęła się histeria związana ze statystykami strony. Wiadomo, że to najprostszy sposób na poprawienie sobie frekwencji – mówi Łukasz Mizerski, dyrektor agencji interaktywnej Mediapunto zajmującej się kreacją internetową marek. Zaznacza: – To było błędne koło, oszukiwanie zarówno klientów, jak i internautów. Na szczęście ta fala powoli kończy się.
Nie jest tajemnicą, że sporą część stron na Facebooku prowadzą agencje. Tym bardziej dziwią abstrakcyjne, nie związane z marką, a przeznaczone jedynie pod klikanie posty, zwykle mniej lub bardziej denerwujące internautów. – Jeżeli marka wypełnia treści kotkami czy statusami w stylu "Jak Wam minął weekend?" to znaczy, że jest prowadzona przez amatorów. Profesjonalna firma nigdy nie pozwoliłaby sobie na tego typu działania. Taka komunikacja nie zbliża marki z internautami, lecz irytuje – tłumaczy Łukasz Mizerski.
Walka z wiatrakami?

Sposobów walki z denerwującymi nas kociakami, agitkami czy reklamami jest wiele. Jedną z nich jest wtyczka adblock – podłączona do naszej przeglądarki eliminuje większość wyskakujących, krzyczących i grających bannerów. Kolejnymi przydatnymi wtyczkami są te mające „uchronić” nas przed nalotem słodkich bobasów oraz idei polityków – kolejno unbaby.me i unpolitic.me.
Wtyczki do przeglądarek zdają się cieszyć coraz większym powodzeniem, powstaje ich coraz więcej. Facebook także daje nam wiele opcji: ukrycie poszczególnych typów wydarzeń czy konkretnych osób. – Blokowanie osób czy zamykanie swoich profili w internecie jest jakimś rozwiązaniem, ale jako "widzowie sieci" w jakiś sposób akceptujemy te denerwujące nas momenty – mówi psycholog internetu. – Ważnym jest, że media społecznościowe same uczą się tego, kogo chcemy widzieć w naszych aktualnościach. Facebook eliminuje z najnowszych wydarzeń osoby, z którymi nie prowadzimy żadnych interakcji – zaznacza Matwiejczyk.
Polecamy: Ojciec obiecał dzieciom kotka za tysiąc lajków. W efekcie maluchy polubiło 120 tysięcy osób

Sposób na nudę

Obserwowanie innych w sieci nie dość, że dostarcza nam rozrywki, to jeszcze podbudowuje nasze ego. Oglądanie wątpliwej jakości mody na stronie Faszyn from Raszyn okrutnie bawi, a grupa Polisz Architekczer ciągle dostarcza nam świeżą dawkę autoironii dotyczącą „perełek” krajowej architektury. Te rzeczy są brzydkie i często niezmiernie głupie, lecz dzięki nim mamy szansę poczuć się lepiej.
Gabriel Matwiejczuk zaznacza, że nasz stosunek do irytujących okien i treści zmienia się. – Po jakimś czasie nasz stosunek do natarczywych reklam czy zdjęć słodkich kociąt łagodnieje, obojętniejemy na wcześniej denerwujące nas rzeczy. Świetnym tego przykładem jest banner blindness, czyli formy reklamowe, których nasze oko z czasem przestaje zauważać – mówi.
Czy jest więc recepta na pozbycie się irytujących treści? Psycholog Matwiejczuk rozkłada ręce. Być może zamiast irytować się na znajomego, który po raz kolejny zrobił sobie identyczne zdjęcie w tej samej knajpie co zawsze, warto by nacisnąć magiczny guzik „ukryj post” lub zmienić bloga? Wydaje się to dobrym, a z pewnością spokojniejszym rozwiązaniem niż e-nerwica.
A co [Waszym zdaniem] jest najbardziej irytującym zjawiskiem w sieci?