Mikołaj Komar od zawsze wzbudza wielkie emocje. To człowiek, którego można uwielbiać lub nienawidzić. Bywalec warszawskich salonów, fotograf, dziennikarz. Entuzjasta pięknych kobiet i kultury wysokiej. Redaktor naczelny magazynu "K MAG" opowiada nam o tym jak zaczynał, gdzie drukował swoje pierwsze pismo i skąd w nim zapał do pracy. Rozmowa z Mikołajem Komarem to kolejny odcinek naszego cotygodniowego cyklu "Kariera w kulturze".
Urodziłem się w szpitalu praskim, 6 maja 1977 roku w Warszawie. I tak już jakoś tutaj zostałem. Z czasem przeniosłem się jedynie na drugą stronę Wisły, kiedyś Stary Żoliborz, dziś ta dzielnica nazywa się Bielany. Obecnie, już od lat, Środmieście.
Byłeś najmłodszym redaktorem naczelnym pisma lifestyle'owego? Jak?
Wszystko jest uwarunkowane moim pochodzeniem. Urodziłem się w rodzinie bardzo kolorowej, moi rodzice nie byli statystycznymi pracusiami, którzy spędzają życie od 8 do 16 w biurze. Byli wolnymi duchami. Dzięki temu spędzaliśmy wspólnie bardzo dużo wolnego czasu, również podróżując. Od małego miałem możliwość obcowania z zagranicą, widziałem ten lepszy świat i do niego dążyłem. To nie było wtedy takie oczywiste, były czasy komuny, granice były zamknięte. Jeszcze gdy byłem dzieckiem zacząłem wyklejać własne gazety. To były takie mini magazyny o muzykach. Biografie, ilustracje, teksty piosenek.
To była podstawówka?
Tak. Robiłem też monografie, m.in. Depeche Mode, Kraftwerk, Queen... Wiedziałem o nich wszystko. Jakimś cudem w końcu dotarłem na studia dziennikarskie. Cudem, bo wcale mnie tam nie miało być. Ja nawet nie czytałem lektur, nudziło mnie to. Zawsze jednak potrafiłem ubrać wszystko w taką woalkę, że dostawałem na luzie tróje i czwórki.
Na pierwszym roku studiów umarł mój ojciec, co zmotywowało mnie, by robić jeszcze więcej. Pracowałem wtedy jako fotograf dla agencji reklamowych, robiłem różne fuchy typu zdjęcia z bankietów, które pozwalały mi jakoś żyć. Miałem wtedy też bardzo dużo praktyk: parzyłem kawę, robiłem jakieś drobne prace. Dzięki temu poznałem mnóstwo ciekawych ludzi, m.in. środowisko skate'owe, w którym uczestniczyłem bardzo aktywnie. Pewnego dnia kumpel zaproponował, bym zaczął robić zdjęcia do magazynu „Deska”. W pewnym momencie zorientowali się, że umiem też pisać. Chwilę później razem z kumplami współtworzyłem już swój pierwszy magazyn „Dosdedos”.
Pismo szybko zyskało wielką popularność.
Tak, bo było jedyne takie na rynku. Wtedy jak pamiętasz były jeszcze legalne reklamy papierosów i alkoholi, a reklama w prasie prężnie funkcjonowała, więc nie było nam trudno pozyskać klientów. Uzbieraliśmy tak świetną ekipę fachowców od kultury, że w pewnym momencie padł pomysł, żeby stworzyć konkurencję dla „Machiny”, która wtedy była numerem jeden. I ten zaszczyt przypadł mojej osobie.
Mówisz o „Fluidzie”?
Tak. Stworzenie całego konceptu zajęło nam trzy tygodnie. Zaangażowali się w ten tytuł wtedy początkujący, a dziś czołowi polscy dziennikarze, np. Max Cegielski czy Michał Woliński. Uznano, że fajnie poprowadziłem tworzenie „Fluidu” i zostałem naczelnym.
Trochę tych magazynów masz na swoim koncie: „Dosdedos”, „Fluid”, „A4”, a teraz „K MAG”. Dlaczego nie skupiłeś się na jednym, nie pozostałeś przy którymś ze swoich wcześniejszych projektów?
Bo żaden przez te 15 lat pracy w mediach nie był w pełni mój. „Dosdedos” powstawał na wariackich papierach, nie wiadomo było, czy będą z tego jakiekolwiek pieniądze czy nie. Okazywało się, że nie, ale nie żałuję, bo to była najlepsza szkoła życia. Pracowaliśmy wtedy po nocach w wynajętym studio graficznym codziennie od 12 do 3 w nocy. W ciągu dnia w tym samym miejscu powstawał najbardziej znany gejowski magazyn „Men”, my po znajomości wynajmowaliśmy tam jeden komputer, bo nie mieliśmy swoich.
„Fluid” powstawał już w lepszych warunkach, moją asystentką wtedy była Marysia Góralczyk, która dziś jest znaną aktorką, a wtedy pomagała mi ogarnąć wszystkie sprawy dotyczące pisma. Wszystko działo się bardzo szybko i czasami chaotycznie, ale jakimś cudem to funkcjonowało.
Po czterech latach we „Fluidzie” dojrzałem do tego, by otworzyć coś własnego, więc założyłem z Iwoną Czempińską „A4”, z którym spędziłem kolejne cztery lata. Każdy numer „A4” był okupowany wielką niepewnością czy będzie kasa na drukarnię, ale szczęśliwie Iwona ją znajdywała. A z biegiem czasu zaczeliśmy ją zarabiać na długi...
I w końcu powstał „K MAG”.
Tak. Wszystkie poprzednie pisma były naprawdę robione z czystej pasji z przyjaciółmi, bez większych biznesplanów. Ja zawsze staram się walczyć z hasłem „nie łącz przyjaźni z biznesem”, ale chyba jest w tym trochę prawdy. Mimo to nie żałuję żadnego z tytułów. One były wartością same w sobie, to niezapomniane doświadczenia, te pisma mnie właściwie wszystkiego nauczyły. Szkoła oczywiście dała mi kontakty, lecz praktyka dopiero zweryfikowała moje umiejętności.
Czasami słychać głosy, że „K MAG” różni się od twoich wcześniejszych tytułów, że jest bardziej pop, bardziej mainstreamowy. Niektórzy uważają, że kiedyś była w twoich tytułach jakaś idea, a teraz jest Doda.
Zacznę od tego, że Doda jest fenomenalna. Ma niesamowitą osobowość, jest zupełnie wyjątkowa. Do wszystkiego doszła sama, ma świetny PR. Nie jestem fanem jej muzyki, lecz tego jak potrafiła się wykreować.
A co do „K MAG'a”? Tak, on jest totalnie popowy, takie było założenie od początku. Gdy powstawał to był pop bardziej warholowski, cały magazyn wyglądał jak jeden wielki plakat. Dziś „K MAG” musiał pójść na kompromisy, zmieniły się też realia rynku. Ta cała ewolucja przebiega w sposób dla mnie zupełnie świadomy i bardzo mi się podoba. A całe narzekanie mam gdzieś, cieszę się, że będą mówili. Zły PR to tez PR i magazyn się świetnie sprzedaje... Nie bez przyczyny mamy najwięcej fanów na Facebooku tuż po Gazecie Wyborczej.
Uważasz, że teraz jest łatwiej zacząć? Mniej więcej co miesiąc słyszę o powstaniu kolejnego magazynu – najczęściej wirtualne, lecz niektórzy porywają się też na wersję papierową.
Myślę, że teraz jest absolutnie trudniej zacząć pod każdym względem. Magazyny żyją z reklam, nigdy w życiu nie żyły ze sprzedaży. Jest coraz mniej pieniędzy w rynku więc zdecydowanie nie jest łatwiej założyć coś własnego.
Dlaczego jest coraz mniej pieniędzy? Przecież magazyny stają się coraz bardziej sprofilowane, a przez to elitarne, trafiają do wyselekcjonowanej grupy odbiorców.
Bardzo fajnie, że użyłeś słowa „elitarne”. Ja jestem piewcą tezy, że prasa będzie coraz bardziej elitarna. Odkąd mam przyjemność wykładania na uczelniach od tego właśnie zaczynam swoje wykłady. Internet jest do komunikacji, do rozpowszechniania informacji, do zasięgu. Jeżeli mówimy jednak o jakości i przekazywaniu jakichkolwiek kreacji to papier jest niezastąpiony. Nieważne czy to fotografia, malarstwo czy grafika – papier jest medium, które skłania nas do podziwiania tych dziedzin. Ja jestem uzależniony od Instagramu i kilku podobnych aplikacji, ale jest to dla mnie tylko forma zabawy.
Dlaczego więc?
Panowie decydujący o budżetach są po studiach ścisłych, na których od pierwszego roku mają wbijaną do głowy wyższość tabelki. Statystki i liczby są oczywiście ważne, ale trzeba wiedzieć w co inwestować, a nie tylko jak zrobić wypadkową tabelek w Excel'u. Magazyny poświęcone kulturze czy sztuce nie dają się tak samo kategoryzować jak pozostałe, lecz nikt tego nie uczy, wszystko jest traktowane pod jeden szablon.
Myślisz, że da się znaleźć jakiś złoty środek pomiędzy tą kreacją, a tabelkami?
Wierzę w to.
„K MAG'owi” to się udało?
Trochę walczymy z wiatrakami, ale wierzę, że tak. To wszystko jest bardzo ciężką pracą około dwudziestu osób u nas w redakcji, tysięcy spotkań i uświadamiania klientów jak to wygląda na sprawdzonych rynkach zachodnich.
Przez to, że szybko zostałeś naczelnym szybko wszedłeś też w świat tzw. warszawki. Myślisz, że przesiąkłeś warszawskim lansem? Pytam, bo mam wrażenie, że dla niektórych jesteś jego uosobieniem.
Myślę, że za takiego uważa mnie większość ludzi, ale większość, która mnie nie zna prywatnie, a jedynie słyszy czy obserwuje z zewnątrz. Przesiąkłem warszawką, ale przesiąkłem równolegle wieloma innymi towarzystwami. Nigdy nie utożsamiam się z innym towarzystwem niż tym skupionym wokół mojego magazynu, mam swoich stałych przyjaciół od kilkudziesięciu lat. Można mnie spotkać imprezującego, można spotkać w towarzystwie modelek, bo kocham kobiety i nigdy się tego nie wyrzeknę. Jeśli ktoś na tej podstawie buduje sobie o mnie opinię to jego sprawa i wolna wola. Lubię zarówno pić szampana na salonach, jak i zrobić flaszkę wina z chłopakami w bramie. To, że ludzie mówią o mnie źle czy dobrze? Fajnie, że mówią. Jak mówią o mnie, to mówią także o magazynie.
Wiesz jaką masz opinię: imprezowicza i podrywacza.
Wiem, super. Pokazuję ludziom to, co chcę im pokazać, nic więcej. Cieszę się życiem. Ostatnio się chyba starzeję bo zmieniają mi się priorytety...
Tak?
Zdecydowanie. Kiedyś wychodziłem na imprezy codziennie, dziś wychodzę raz na dwa tygodnie. Dużo bardziej cenię sobie kolację ze znajomymi, kino czy teatr.
Jesteś narcyzem?
Tak, jak każdy z nas mniej lub bardziej.
Pytam, bo wydaje mi się, że jedynie będąc narcyzem można osiągnąć cokolwiek w mediach, a mimo wszystko w Polsce ciągle panuje przekonanie, że trzeba być skromnym, nie wychylać się i nie chwalić.
Masz rację, że chyba tylko w Polsce tak się mówi. W zachodnim świecie już w szkole obserwuje się dzieciaków i to, jakie mają zalety. W zależności od nich rozwija się ich umiejętności.
Nazwałeś to narcyzmem, ja bym nazwał pewnością siebie. Znam swoje wartości i zwyczajnie staram się je wykorzystywać i promować.
Mówisz o edukacji dzieci. Sam myślisz o założeniu rodziny?
Jasne, że myślę. Chciałbym mieć w przyszłości dzieci. Nie jedno, bo sam dobrze wiem, że bycie jedynakiem nie jest fajne. Ale na to przyjdzie jeszcze czas, póki co sam jestem Piotrusiem Panem i to nie jest ten moment.