Polska ostatni raz taki sprzeciw jak ten przeciwko ACTA widziała jeszcze w czasach PRL-u, kiedy 10-milionowy związek zawodowy rzucił wyzwanie komunistycznemu państwu. Czy to wystarczy, by oburzonych na ACTA porównać do legendarnej Solidarności i czy w ogóle można nazwać ich masowym ruchem społecznym?
Kto protestuje na ulicach polskich miast przeciwko porozumieniu ACTA? Internauci - to najprostsza odpowiedź. Pod tym bardzo szerokim pojęciem kryje się jednak kalejdoskop poglądów i opcji politycznych, których zwolennicy w normalnych warunkach przy pierwszej lepszej okazji rzuciliby się sobie do gardeł. Dziś jakimś cudem maszerują ramię w ramię: Janusz Palikot i Janusz Korwin-Mikke to polityczne piekło i niebo, a jednak obaj ruszyli "w miasto" zgodnie krzycząc "Nie dla ACTA!". Anarchiści i narodowcy kilka miesięcy temu, w Święto Niepodległości, mało się nie pozabijali na ulicach Warszawy, a teraz tymi samymi ulicami kroczą z identycznymi hasłami na ustach. Nie ma "raz sierpem, raz młotem", nie ma "faszyzm nie przejdzie". Liczy się tylko sprzeciw wobec ACTA i wolność internetu.
Solidarność XXI wieku?
Takiego zjednoczenia ponad politycznymi i ideologicznymi podziałami w imię jednego celu, jakim w tym przypadku jest internet i korzyści z niego płynące, Polska dawno nie widziała. Bo kiedy po raz ostatni dziesiątki tysięcy wzburzonych obywateli nie oglądając się na to co ich różni wyszło na ulice by walczyć o swoje prawa? Próżno szukać podobnych przykładów w historii III RP. Trzeba sięgnąć głębiej, do czasów słusznie minionego systemu, który właśnie przez taki ruch sprzeciwu roztrzaskał się na kawałki. Czy więc ruch oburzonych na ACTA to "Solidarność naszych czasów?
- Zachowując wszelkie proporcje, ruch sprzeciwu wobec ACTA przypomina mi powstawanie Solidarności w 1980 roku i to niesamowite pęcznienie, które doprowadziło potem do 10-milionowego ruchu - mówi w rozmowie z NaTemat prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego. Według niego nie trudno wyliczyć podobieństwa między wielomilionowym związkiem który obalił komunizm, a wielotysięcznym ruchem, który chce obalić ACTA. W obydwu przypadkach tym, co jednoczy pozornie różne grupy społeczne jest wspólny wróg. Kilkadziesiąt lat temu wrogiem był represyjny aparat komunistycznego państwa, dziś to korporacje i rządy, które podobny aparat represji chcą zainstalować w sieci. Czapiński nazywa to "negatywną wspólnotą", która jednoczy się "przeciwko", a nie "za" konkretnymi rozwiązaniami. Protestujący internauci nie mają przecież konkretnej wizji funkcjonowania przestrzeni internetowej.
Wróg to jedno, ale podobieństw można też szukać w hasłach, które pojawiały się kiedyś i pojawiają się dziś. Młodzi ludzie na ulicach polskich miast krzyczą "Chcemy wolności". Czy nie takie okrzyki towarzyszyły demonstracjom w 1980 roku i wcześniej? Fakt, można zwrócić uwagę, że stawką była wówczas zupełnie inna wolność. Jednak młodzi ludzie w XXI wieku wolność definiują na swój nowoczesny sposób. W czasach wolnych od represji politycznych, agentów, aresztów wydobywczych, fundamentem swobód obywatelskich okazuje się wolność korzystania z internetu. Paradoksalnie ograniczenie takiej wolności może znaczyć dla polskich "oburzonych" tyle samo, ile dla ludzi żyjących w PRL-u znaczyła inwigilacja i wszechobecna cenzura.
Jak domek z kart
Problem w tym, że pozorne podobieństwa między prawdziwą "Solidarnością" a "E-Solidarnością" przy kilku bardzo prostych argumentach okazują się fikcją. Przede wszystkim nie sposób postawić znaku równości między 10-milionowym ruchem społecznym, a ledwie kilkutysięcznymi protestami w różnych miejscach Polski. Kliknięcie "Lubię" przy stronie portalu społecznościowego wzywającej do odrzucenia ACTA nie jest jeszcze formą uczestnictwa w masowym odruchu sprzeciwu. Taką niewątpliwie były solidarnościowe strajki.
A czy ktoś słyszał o drugim Lechu Wałęsie, który stoi na czele oburzonych na ACTA? No właśnie. Jest tłum ludzi w maskach, są przyśpiewki i hasła, ale nie ma lidera. Kwestia przywództwa jest kluczowa, kiedy w grupie spotykają się ludzie różnych opcji i poglądów. W dłuższej perspektywie nie ma szans na wspólne i zgodne działanie Obozu Radykalno-Narodowego i Antify. Dziś mogą maszerować wspólnie, ale jutro znów będą ze sobą walczyć.
- Internauci, bo to oni protestują, po raz pierwszy się łączą. Jednak nie mają oni żadnego wspólnego interesu oprócz ACTA, to za mało. Ich pozainternetowe sprawy były zróżnicowane przed protestami i będą po ich zakończeniu -zwraca uwagę profesor socjologii Andrzej Rychard. Trudno nie przyznać mu racji. W PRL protest przeciwko państwu był wyrazem niezadowolenia z ogółu warunków życiowych. Dziś internet to jedna ze sfer działalności. Bardzo ważna, ale nie jedyna. Jeśli pod presją protestujących Polska zrezygnuje z ratyfikacji ACTA, zniknie jedyny powód funkcjonowania tego ruchu i rozsypie się on jak domek z kart.