Najnowszy sondaż TNS OBOP dla Gazety Wyborczej pokazuje, że PO raczej nie ma się czego obawiać. Platforma ma 37% poparcia i o 15 punktów wyprzedza Prawo i Sprawiedliwość. Ruch Palikota i SLD nie przekraczają nawet 10%. Haczyk w tym, że badania przeprowadzono dosłownie chwilę przed ogólnokrajowymi protestami w sprawie ACTA. Jak w takim razie wygląda realna sytuacja w polskim parlamencie i czemu, choć rząd straci, nikt inny na tym nie zyska? W rozmowie z NaTemat sytuację analizuje profesor socjologii Andrzej Rychard.
Czy protesty w sprawie ACTA to największe zmartwienie rządu
w ostatnich miesiącach?
- Do tej pory rząd, a zwłaszcza premier wykazywali się dość dużą odpornością na "nadgryzienia" wszelkiego rodzaju. Niech przykładem będzie ustawa refundacyjna. Afera choć duża i wpłynęła na spadek notowań rządu, w rzeczywistości wcale nie wzmocniła innych partii. Wynika to ze słabości opozycji, która nie oferuje Polakom żadnej ciekawej alternatywy.
Czy w takim razie PO nie musi wcale się obawiać? Patrząc na wydarzenia z ostatnich dni widać, że bez wątpienia mamy do czynienia z czymś "większym".
- Choć rząd jest naprawdę dobry w radzeniu sobie z potknięciami i "nadgryzieniami" ta umiejętność nie jest wieczna i może szybko się skończyć, zwłaszcza teraz.
Kto w takim razie zyska, gdy cierpliwość Polaków się wyczerpie
i Platforma nie będzie już potrafiła wychodzić obronną ręką ze wszystkich potknięć? PiS, SLD, Ruch Palikota?
- To dość ciekawe, bo nie jest tak, że osoby, które odejdą od PO - a z czasem odejdą - spowodują wzrost poparcia innych partii. Obecnie Platforma nie ma realnego konkurenta. Jej były elektorat prawdopodobnie w formie protestu zrezygnuje z uczestniczenia w życiu politycznym. Akt niegłosowania będzie ich świadomym wyborem, a to jest już problem. Nie będą głosować nie dlatego, że ich to nie interesuje, ale dlatego, że nie mają na kogo.
Ostatnie protesty to już rewolucja, czy raczej przejściowe zjednoczenie
i fascynacja?
- Internauci, bo to oni protestują, po raz pierwszy się łączą. Jednak nie mają oni żadnego wspólnego interesu oprócz ACTA, to za mało. Ich pozainternetowe sprawy były zróżnicowane przed protestami i będą po ich zakończeniu. Dopiero z czasem może to, ale nie musi, przekształcić się w coś większego.
Pojawiają się głosy, że protestujący to polska wersja modnego ostatnio na świecie "ruchu oburzonych" i największy zryw po 1989 roku.
- To zdecydowanie za duże uproszczenie, protestujący nie mają wspólnych elementów. Sama masowość protestów nie jest wystarczająca. Potrzeba głębokiej integracji ludzi i podstaw wspólnoty, a tego na razie nie widać. Nie jest to wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, ale jeżeli zaczną mocniej współpracować i być bardziej zorganizowani to kto wie… Takie protesty to wyzwanie dla każdego rządu, nie tylko polskiego.