Rzeź niewiniątek w Madrycie, FC Barcelona rzuciła Real Madryt na kolana i nie miała litości
Krzysztof Gaweł
20 marca 2022, 22:55·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 marca 2022, 22:55
FC Barcelona zażegnała kryzys, który omal nie doprowadził do upadku klubu i wróciła do elity wyważając drzwi. Do tego wyważając je na Santiago Bernabeu w Madrycie, gdzie zdeklasowała Real Madryt 4:0 (2:0). Lider LaLiga nie miał szans z maszyną Xaviego i nie miał szans z Pierre-Emerickiem Aubameyangiem, który został bohaterem spotkania. To pierwsza wygrana Barcy nad Los Blancos od trzech lat.
Real Madryt pewnie zmierza po mistrzostwo Hiszpanii i nad drugą Sevilla FC miał dziewięć punktów zapasu przed szlagierowym starciem z FC Barcelona. Duma Katalonii podnosi się po trwającym od ponad roku kryzysie, jest czwarta w LaLiga i walczy o miejsce na podium. Przed starciem w Madrycie Barca traciła do odwiecznych rywali 15 punktów, ale do trójki już tylko trzy.
Xavi odmienił ekipę z Camp Nou, dostał poważne wzmocnienia i Barcelona znów wygrywa. Teraz przyszedł czas na przełamanie fatalnej serii meczów z Los Blancos, bo Katalończycy przegrali pięć ostatnich. A wygraną po raz ostatni fetowali trzy lata temu, w marcu 2019 roku. Królewscy do gry przystępowali pokrzepieni sukcesami w LM, gdzie są już w ćwierćfinale. Za to bez lidera i bohatera ostatnich dni, kontuzjowanego Karima Benzemy.
Od początku gry walka trwała na każdym kawałku murawy, a pierwszą groźną okazję mieli Los Blancos. Rodrygo dostał świetną piłkę z głębi pola, ale uderzył obok bramki gości. Chwilę później Vinicius Junior wpadł z lewej strony w pole karne, odegrał do Federico Valverde, a ten płaskim strzałem chciał zaskoczyć Marca-Andre ter Stegena. Niemiec piłkę odbił ze spokojem.
Tak samo jak w 12. minucie Thibaut Courtois, który odbił najpierw uderzenie z pola karnego Pierre-Emericka Aubameyanga, a chwilę później dobitkę Ousmane Dembele. Katalończycy groźnie nacierali skrzydłami, a gospodarze dominowali w środku pola. I tak minął nam kwadrans meczu, który ponoć jest najważniejszy na całej planecie Ziemia. W 24. minucie znów okazję mieli Katalończycy, Ferran Torres z pola karnego kropnął jednak prosto w bramkarza.
Pięć minut później Barca wyszła na prowadzenie. Ousmane Dembele odjechał Natcho Fernandezowi jak lokomotywa na prawej stronie, wrzucił piłkę przed bramkę, a tam wyrósł jak spod ziemi "Auba" i wpakował głową piłkę do bramki Realu Madryt. Duma Katalonii zaskoczyła faworytów, a ci nie mieli za bardzo pomysłu na to, jak odpowiedzieć na bramkę gości.
W 35. minucie mogło być już 0:2, oko w oko z Thibautem Courtoisem stanął Pierre-Emerick Aubameyang, ale tym razem Belg obronił jego uderzenie i uratował swój zespół. A przy okazji rozpoczął kontrę, sam przed bramkarzem Barcy znalazł się Vinicius Junior. Brazylijczyk wpadła w Marca-Andre ter Stegena, domagał się rzutu karnego, ale powtórki pokazały, że to było klasyczne "padolino" Brazylijczyka.
Mecz trwał w najlepsze, a Barcelona jeszcze przed przerwą zadała drugi cios. Piłkę z rzutu rożnego wrzucił miękko Ousmane Dembele, a Ronald Araujo wyszedł w powietrze kapitalnie i uderzył do siatki głową, nic sobie nie robiąc z asysty Edera Militao. 0:2, to był koszmar Królewskich i szansa dla Barcelony, by po miesiącach klęsk i porażek wreszcie dopaść stołecznych.
A Real Madryt grał źle, trener Carlo Ancelotti miał zapewne sporo pracy w przerwie i musiał coś zmienić, by jego zespół uniknął klęski w El Clasico. Pierwsze 45 minut to był koszmar, którego nie da się wytłumaczyć brakiem Karima Benzemy. Dlatego na murawę po zmianie stron weszli Mariano Diaz oraz Eduardo Camavinga, którzy mieli odmienić losy meczu.
Ale nim Królewscy mogli się o to postarać, Ferran Torres był sam na sam z ich bramkarzem. Miał miejsce, miał czas, miał piłce na nodze. A przed sobą Thibauta Courtoisa. I uderzył obok! Zrehabilitował się jednak minutę później, bo kolejną cudowną akcję rozegrała Barca, "Auba" piętą podał do Hiszpana, a ten wpakował piłkę w okienko z wielką mocą. Real Madryt wylądował na kolanach.
Ale to nie był koniec ich koszmaru, bo rozochoceni Katalończycy atakowali. I w 53. minucie po dalekiej wrzutce Gerarda Pique Ferran Torres dograł do Pierre-Emerick Aubameyanga, a ten przelobował bramkarza Królewskich. Defensorzy Realu protestowali, bo ich zdaniem był spalony. Pokazywali sędziemu, że tak wskazał liniowy i że zatrzymali się przez to na boisku. Ale sędzia José Luis Munuera Montero skorzystał z VAR i bramkę zaliczył.
Degrengolada Los Blancos sięgnęła zenitu, piłkarze gospodarzy zostali zdeklasowani, długo im zajęło, nim się otrząsnęli z szoku, który przeżyli na początku drugiej połowy. A jeszcze mogli stracić piątą bramkę, bo Ousmane Dembele zatańczył z ich defensywą, ale posłał piłkę obok bramki. Odetchnęli piłkarze z Madrytu, bo kolejne trafienie to byłby po prostu blamaż.
Ostatni kwadrans przyniósł spokojną grę Dumy Katalonii oraz ataki Realu Madryt, który chciał honorowym golem podziękować kibicom za tłumne przybycie i wynagrodzić gorzki wieczór. I historyczną klęskę rzecz jasna. Tymczasem w drugiej ekipie odbył się jeszcze mały jubileusz, Xavi wpuścił na murawę Daniela Alvesa, który tym samym zapisał na swoim koncie 400. mecz w barwach Blaugrany.
Dzięki wygranej FC Barcelona wskoczyła na trzecie miejsce w LaLiga i ma już tylko trzy "oczka" mniej od drugiej Sevilla FC. Real Madryt jest liderem, ma nad swoim pogromcą 12 punktów zapasu i z pewnością nadal jest faworytem do wywalczenia mistrzostwa. Ale ten wieczór zapamięta na długo. To była pierwsza wygrana Barcy nad Los Blancos od trzech lat.