Jerzy Buzek napisał wstęp do jego książki. Znali się od lat, w tym samym czasie byli premierami, gdy Viktor Orbán pierwszy raz stał na czele rządu. Razem wprowadzali Polskę i Węgry do NATO. "Polityk o potencjale, jaki posiada Orbán, potrzebny jest nie tylko Węgrom, ale i Europie" – tak o nim napisał. Był 2009 rok. Dziś te słowa brzmią jak nie z tego świata. Jak i to, że wtedy Orbán jawił się niczym zbawca. Taką przemianę przeszedł. A może tylko my późno przejrzeliśmy na oczy?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zaistniał w węgierskiej polityce po słynnym przemówieniu w 1989 roku, gdy wezwał do wycofania radzieckich wojsk z Węgier.
W 1998 roku pierwszy raz został premierem. Miał wtedy 35 lat, był najmłodszym szefem rządu w Europie. Drugi raz w 2010 roku, gdy Węgrzy mieli dość rządów socjalistów.
Niezwykle dynamiczny polityk z osobistą charyzmą, młody, zdolny i przebojowy, który pod koniec lat 90. zarażał swoją energią i bezkompromisowością również Polaków – tak w przedmowie do książki Orbána z 2009 roku wspomniał go Jerzy Buzek.
Dostałam tę książkę z podpisem Viktora Orbána w 2009 roku, gdy dopiero szykował się do wyborów w 2010 roku, ale był tak pewien, że przejmie władzę, że ta pewność biła od niego na kilometr albo jeszcze dalej. Przyjechał wtedy do Polski, mieliśmy wywiad w jednym z hoteli w centrum Warszawy.
Moje pierwsza myśl na tamto wspomnienie jest taka, że towarzyszyła mu osoba z kamerą, co było wtedy zaskakujące, ale wytłumaczył, że nagrywa wywiady, by zamieszczać je w internecie. Tylko nikogo nie uprzedził, a ponieważ nie był nikim ważnym, obsługa hotelu pojawiła się natychmiast i nie wyraziła zgody na filmowanie.
A drugie wspomnienie – zaczął wywiad od przeprosin, że musi sprawdzić wyniki jakiegoś meczu i przez dobrą chwilę wertował gazetę, którą ze sobą przyniósł. Chwilę potem płynnie przeszedł do tego, że jak wygra wybory, to będzie karać socjalistów za to, że zrujnowali kraj.
Co zresztą niedługo potem zaczął robić.
"Ojczyzna jest jedna" – tak brzmi tytuł tego niezbyt długiego dzieła o ważnych dla niego wartościach. Orbán zabrał się za jego pisanie w 2007 roku, gdy już czuł, że zbliża się dla niego dobry czas, a w 2009 roku polski wydawca opatrzył je przedmową Jerzego Buzka.
To perełka sama w sobie, dużo mówi o tym, jaką przemianę przeszedł człowiek, w którego wielu w tamtym czasie wierzyło, a dziś ze zgrozą patrzy na jego poczynania.
Jerzy Buzek: Przebojowy, zarażał swoją energią
Były premier opowiedział w przedmowie o swojej znajomości z Orbánem, o tym, że wielokrotnie spotykali się przy różnych okazjach, często dyskutowali nie tylko o sprawach państwowych i chyba się polubili, mimo że kilka kwestii ich różniło.
Na przykład to, że Orbán bardzo eksponował rolę Węgier jako lidera a nawet prymusa przemian w Europie Środkowej, na co Buzek miał odmienne zdanie, ale – jak stwierdził – "ujmujące było jednak to promowanie Węgier ponad wszystko i bardzo silna wiara w słuszność własnych racji".
Buzek był premierem w latach 1997-2001, Orbán pierwszy raz stał na czele węgierskiego (koalicyjnego wtedy) rządu w okresie 1998–2002. Razem wprowadzili Polskę i Węgry do NATO, współpracowali na rzecz wejścia obu krajów do UE, do pewnego momentu kwitła współpraca wyszehradzka.
Viktor Orbán był wtedy koło czterdziestki. Gdy obejmował urząd miał 35 lat i był najmłodszym premierem w Europie. Dał się zapamiętać jako ten, którego rząd ożywił gospodarkę, podniósł płace, zmniejszył bezrobocie, stworzył Kartę Węgra dla rodaków za granicą, odbudował z ruin most Mária-Valéria łączący Węgry z sąsiednią Słowacją i wybudował nowy gmach Teatru Narodowego w Budapeszcie.
Wszystko brzmiało pięknie, ale nie brakowało krytyki. Już wtedy pojawiały się doniesienia o tym, jak rodzina Orbana miała korzystać z tego, że jest u władzy. Ale kolejne wybory Fidesz znów wygrywał, tyle że nie był w stanie stworzyć koalicji i na 8 lat stery rządów przejęli socjaliści.
Jerzy Buzek wspomniał go z tamtego okresu jako niezwykle dynamicznego polityka z osobistą charyzmą, młodego, zdolnego i przebojowego, który pod koniec lat 90. zarażał swoją energią i bezkompromisowością również Polaków, zwłaszcza tych młodszych. "Mnie również dawał 'nauki', a ponieważ traktował mnie z pełną estymą i było w tym dużo autentycznej sympatii, słuchałem uważnie" – napisał w przedmowie, którą zakończył nadzieją, że politycy na Węgrzech uważnie przeczytali jego książkę.
"Mam nadzieję, że rodacy Viktora docenią jego intencje i zaufają jego determinacji. Polityk o potencjale, jaki posiada Orbán, potrzebny jest nie tylko Węgrom ale i Europie" – podsumował były premier przed wyborami, które po latach w opozycji miały dać Orbánowi upragniony powrót do władzy i to takiej, jakiej po 1989 roku nie miał żaden polityk w tej części Europy.
Tylko nikt wtedy nie przewidział, jak się to skończy.
Orbán jako młody gniewny
Dziś – gdy znamy innego Orbána – trudno w to uwierzyć, ale bardzo dawno temu wielu ludziom imponował. "Jest jednym z najbardziej niezwykłych polityków w Europie Środkowej, prowadzi polityczną i kulturalną kontrrewolucję przeciwko temu, co uważa za pozostałości i spadkobierców komunistycznych Węgier" – tak widział go w 2001 roku "New York Times". Pisał, że Orbán popierał rozszerzenie NATO na wschód, do granic Rosji, o Litwę, Łotwę, Estonię, które przystąpiły do Sojuszu w 2004 roku.
"Bez zagwarantowanej niepodległości Ukrainy cała architektura bezpieczeństwa Europy po zimnej wojnie jest zagrożona" – cytował Orbána.
Z różnych względów wydawał się o 180 stopni innym politykiem niż ten, którego znamy dziś. Prawica na przykład bardzo lubi to zdjęcie z zatrzymania go przez komunistyczną policję w 1987 roku.
Po latach to przeciwko niemu Węgrzy zaczęli wychodzić na ulicę, krzycząc "Orban, idź do diabła", a wielu trafiło do aresztów.
To on – dziś sojusznik Putina i przyjaciel Moskwy – jako młody, nieznany wcześniej 26-latek, głośno wezwał do wycofania radzieckich wojsk z Węgier i przeprowadzenia wolnych wyborów. Zażądał tego 16 czerwca 1989 roku, podczas oficjalnego pogrzebu Imre Nagya, premiera i bohatera powstania węgierskiego 1956 roku, hasłem z czasów rewolucji: "Ruscy do domu!".
Przemówił wtedy do tysięcy ludzi zgromadzonych na Placu Bohaterów i już samym tym słynnym, emocjonalnym przemówieniem przeszedł do historii. Zdjęcie młodego Orbana na Placu Bohaterów zdobi też okładkę jego książki. Od tego momentu zaczęła się cała jego polityczna kariera, już w 1990 roku dostał się do parlamentu.
I dziś, wątkiem Rosji, można powiedzieć, że zatacza koło, choć w dziwnym kierunku.
Orban jawił się wtedy jako młody buntownik. Wszędzie działał. Zanim w 2010 roku został ponownie premierem byłam w jego rodzinnych stronach, około 100 km od Budapesztu. W gimnazjum w Székesfehérvár, jednym z najlepszych w kraju, do którego chodził, na ścianie wisiało jego zdjęcie, a jego koleżanka ze szkolnych lat wspominała, że był lubiany, aktywny w życiu szkoły, ciągle coś organizował, brał udział w dyskusjach politycznych. Nie dziwiła się, że wybrał karierę polityczną.
Nieżyjący już Jarosław Giżyński, dziennikarz Newsweeka i wielki znawca Węgier, pisał o nim, że już jako student okazał się niespokojnym duchem i rzucił się w wir działalności opozycyjnych kół studenckich.
Fidesz powstał zaledwie kilka miesięcy przed pamiętnym wystąpieniem Orbana, w 1988 roku – jako Związek Młodych Demokratów (FIatal DEmokratak SZövetsége). Organizacja skupiała 37 młodych intelektualistów, byli kolegami ze studiów – liberalni, nie mogli mieć więcej niż 35 lat, na początku nosili długie włosy, dżinsy, rozpięte koszule.
Orban był jednym z ojców założycieli.
A tak na przykład w pierwszych latach Fideszu potrafił śpiewać na scenie z gwiazdami węgierskiego rocka.
Od liberalizmu do konserwatyzmu
Od dawna Fidesz liberalny nie jest, kilka razy zmieniał nazwę, dawno też odszedł od młodzieżowego wizerunku. Sam Orban – rocznik 1963 – od 20 lat stoi na jego czele. I to on przekształcił partię w ugrupowanie chrześcijańsko-konserwatywne, choć nawet w kwestii religii inny był kiedyś niż teraz.
Żeby nie powiedzieć – w ogóle był wobec niej sceptyczny. A nawet uważał się za ateistę. "Viktor widział kościół tylko wtedy, gdy piłka futbolowa w niego uderzyła" – miał powiedzieć kiedyś jeden z jego kolegów.
W 1987 roku Orban nie chciał wziąć ślubu kościelnego z katoliczką Anikó Lévai, nie chciał też ochrzcić swoich dzieci. Sam urodził się w mało religijnej rodzinie kalwińskiej. Ale i tu przeszedł przemianę. Polski tygodnik "Gość Niedzielny" napisał o nim "Nawrócony" i zauważył, że stało się to pod wpływem żony. Bo pod koniec lat 90. Orban wziął ślub kościelny, ochrzcił dzieci i już jako premier swojego pierwszego rządu przyjął konfirmację w Kościele kalwińskim.
O swojej duchowej przemianie powiedział publicznie w 2005 roku:
Był wtedy w opozycji, komentowano, że robi to dla celów wyborczych. Czy to pomogło, dziś nie ma już znaczenia, choć cały czas podkreśla wagę chrześcijaństwa. "Poprosiłem papieża Franciszka, by nie dopuścił do zniknięcia chrześcijańskich Węgier" – napisał po spotkaniu z Ojcem Świętym w ubiegłym roku.
"Silne Węgry, silna Polska"
Przez wszystko, co robił po 2010 roku, dał oszukać się wielu ludziom. Teraz widzimy to jeszcze mocniej, gdy odwraca się plecami od Europy na rzecz Władimira Putina i podważa polsko-węgierską przyjaźń. Zapewniał o niej nie raz, mówił o braterskich więzach, nawet pracę magisterską pisał na temat "Ruch społeczny wewnątrz systemu politycznego. Przykład Polski".
W swojej książce, w specjalnej przedmowie do wydania polskiego, napisał: "Silne Węgry, silna Polska, silna Europa Środkowa – to jest nasza przyszłość i przyszłość współpracy europejskiej". Aż ciarki przechodzą, gdy dziś słyszymy od niego, że Polacy chcą przesunąć granice Zachodu aż pod Rosję.
"Wszyscy moi znajomi głosują na Orbána"
Też byłam wśród tych, których kiedyś, gdzieś, zaraził tą swoją charyzmą. W okresie, gdy szykował się do wyborów w kwietniu 2010 roku, a potem, gdy odniósł w nich miażdżące zwycięstwo, przez pewien czas miałam zawodowy kontakt z osobami z jego otoczenia i często słyszałam, jak Polska jest dla Orbana i Fideszu ważna.
Wybory odbyły się dzień po katastrofie smoleńskiej i nie zapomnę, jak w dniu katastrofy jego zwolennicy skrzyknęli się na FB i spontanicznie zebrali się pod pomnikiem gen. Józefa Bema w Budapeszcie. Przyszło bardzo dużo osób, w tym ludzie, którzy potem zajęli ważne stanowiska w państwie i którzy – podobnie jak on – zarażali pewną energią, że na Węgrzech dzieje się coś ważnego.
Na żywo widziałam tamte emocje i gigantyczny entuzjazm na wiecach Fideszu, w sztabie wyborczym Orbána i na ulicy. Niemal każda przypadkowo spotkana osoba zachwycała się Viktorem Orbánem. Ludzie tak bardzo mieli dość rządów socjalistów, którzy zrujnowali kraj i oszukali naród, że dla ogromnych rzeszy lider Fideszu był objawieniem i przedstawiał się niemal jak zbawca.
Wszyscy wokół opowiadali o korupcji, która zżerała Węgry i niszczyła ich biznesy, o największym kryzysie gospodarczym od 20 lat, o kilkunastoprocentowym bezrobociu i pozycji Węgier, które za socjalistów spadły na sam koniec w naszym regionie.
Opowiadali też o potężnych demonstracjach z 2006 roku, które wybuchły po tym, jak Węgrzy dowiedzieli się, że ówczesny premier Ferenc Gyurcsany ich oszukiwał. Węgierskie radio puściło wtedy fragmenty nagrań, na których otwarcie przyznał, że rząd przez dwa lata kłamał o wynikach gospodarczych, by wygrać wybory. Nie podał się wtedy do dymisji, ale tamte wydarzenia przelały czarę.
Niektórzy mówili, że ludzie mieli tak dość, że nawet nie do końca słuchali tego, co mówi Orbán, który obiecywał np. milion nowych miejsc pracy w 10 lat, ale nie precyzował, jak to zrobi. Najczęściej powtarzał jedno – że jak dojdzie do władzy, to ukaże socjalistów.
– Wszyscy moi znajomi głosują na Orbána – słyszałam od wielu osób.
Rządy Orbána od 2010 roku
Od tamtej pory jesteśmy świadkami, jak etapami, stopniowo, przez te wszystkie lata, podporządkował sobie cały kraj – media, samorządy, szkoły, banki, sądy Jak po raz kolejny zmieniał konstytucję, by wzmocnić swoją partię przed wyborami. Jak ludzie z nim powiązani robili wielkie biznesy. Jak lawirował między Rosją a UE, w międzyczasie bratając się jeszcze z rządem PiS w Polsce.
I Węgrzy, i Europa poczuli, że coś zaczyna się psuć już w 2010 roku, gdy węgierska ustawa medialna wstrząsnęła UE. Podniósł się alarm, że Orbán chce ograniczyć wolność słowa na Węgrzech, a służyć temu miało powołanie do życia potężnej Rady ds. Mediów, którą kierowały osoby powiązane z Fideszem. Zaczęło się przeglądanie na oczy, które trwa do dziś.
Cynik, egoista o niepohamowanej ambicji, dla którego liczy się tylko własny interes, niszczyciel demokracji, bezwzględny przyjaciel Putina, uzależniony od jego pieniędzy – tak jest dziś odbierany. Nikt nie pamięta, jaki był kiedyś.
Nawet pewnie tego, że przed laty był wiceprzewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej, na czele której stoi dziś Donald Tusk, a którą europosłowie Fideszu opuścili w ubiegłym roku.
I którą teraz wspomniał przy okazji wizyty Tuska u węgierskiej opozycji w Budapeszcie, nie zostawiając na nim suchej nitki.
O tym wszystkim można pisać książki.
Piłka nożna i rodzina
Wielu Węgrom pewnie wydawało się kiedyś, że z niego jest taki "swój chłop", "chłopak z prowincji". Gra w piłkę nożną, jest zakręcony na punkcie futbolu. Ma dom na wsi, w Felcsut, i właśnie tam, na swoim polu założył Akademię Piłkarską im. Ferenca Puskasa, która kształci młodych piłkarzy. Sam grał w klubie Felcsut FC.
Ma też świetne, prawnicze wykształcenie, z Fundacji Sorosa – którą potem tępił – był także na stypendium w Oksfordzie, zdobywał międzynarodowe odznaczenia, ale nie wywyższał się.
Ma pięcioro dzieci, w tym cztery córki. Żona, prawniczka, nie angażuje się w politykę. Kilka lat temu The Wall Street Journal pisał, że codziennie przygotowuje mu garnitur, koszulę i krawat na następny dzień. "Czasami, na przykład w czasach kampanii, kilka zestawów na jeden dzień" – pisał o niej, gdy w wywiadzie dla węgierskiego tabloidu Anikó Lévai zdradziła kilka faktów z ich domowego życia, pt. jak postępować z Orbanem.
Na przykład, że nie należy prosić go o nic, gdy jest głodny. Albo trzeba być ostrożnym, gdy jego ulubiona drużyna przegra mecz. "Jeśli nie chce rano wstać, powiedz mu, że jest najnowszy numer dziennika "Nemzeti Sport", a on od razu otworzy oczy" – powiedziała. Przyznała też, że przegrywanie jest dla niego bardzo trudne.
Teraz czekają go kolejne wybory. Jak się uważa, są najważniejsze od 2010 roku. Opozycja jest zjednoczona i w sondażach widać, jak walczy. 3 kwietnia Węgrzy decydują, co dalej.
Od tego czasu staram się, abym żył na Bożą chwałę i dla dobra ludzi, co na język zawodowego polityka przetłumaczyłbym w ten sposób: budować ojczyznę, tę przez małe "o", czyli kraj narodu węgierskiego na tej ziemi, ale też tę przez duże "O" – ojczyznę niebieską, królestwo Boże, i to jest wyższy sens i cel tego, co robię. Ten sens jest wyższego rzędu, poza i ponad wszelkimi politycznymi kalkulacjami.