Wysiadasz z samolotu i uderza cię niezwykły zapach. Połączenie morskich kropelek, wiatru i bukietu kwiatów. Jesteś na Maderze, niewielkiej wyspie na Ocenia Atlantyckim. Wyspie, która nazywana jest pływającym ogrodem. Nie bez powodu.
Bliżej jej do kontynentu afrykańskiego niż europejskiego, chociaż jest do szpiku kości portugalska. Dźwiga na swoim wulkanicznym grzbiecie historie, które zaczęły się w XV wieku, ale to są historie ludzkie. Te geologiczne zaczęły się miliony lat przed tym, zanim na Ziemi pojawił się człowiek.
Ciekawe, kiedy na wyspie pojawił się ten oszałamiający zapach, bo zdaje się, że pochodzi z kwiatów, których ziarenka i sadzonki trafiały na Maderę na licznych statkach – jako plamka rzucona na rozległym oceanie była świetnym miejscem na przystanek pomiędzy Starym a Nowym kontynentem.
Zderzenie z wyspą
Ale najpierw musiał być ten pierwszy statek – chociaż i przed jego wpadnięciem na brzeg, wyspa była porośnięta bujną, tropikalną roślinnością. Oficjalnie natura i kultura zderzają się w 1419 roku, nieoficjalnie – rok wcześniej. Statek z Tristão Vaz Teixeira i João Gonçalves Zarco na pokładzie w czasie burzy w 1418 roku trafia na małą wysepkę, którą marynarze nazywają "Porto Seguro", czyli bezpieczny port.
Teraz to Porto Santo – mniejsza sąsiadka Madery, na której lądują wyżej wspomniani panowie, tym razem z kolegą nawigatorem Bartolomeu Perestrelo. Nowe odkrycie dostaje nazwę "Madeira", co oznacza nic więcej jak "drewno" – odkrywcy od razu wiedzą, że lepiej trafić nie mogli i że teren nie tylko obfituje w surowce, ale i stanie się przystankiem dla wielu podróżników. Dokładniejsze eksploracje wyspy tylko potwierdzają pierwsze spostrzeżenia. I tak w 1425 roku król Portugalii zarządza kolonizację wyspy. Nie zapomniano jednak, kto pierwszy przypadkowo wpadł na jej brzegi.
W 1440 roku Vaz Teixeira otrzymuje wschodnią część wyspy i funkcję kapitana Machico. Sześć lat później Perestrelo zostaje kapitanem Porto Santo, a w 1450 Zarco kapitanem zachodniej części wyspy i Funchal – stolicy, w której dziś stoi pomnik dumnie prężącego się odkrywcy.
To właśnie ta trójca i ich rodziny stanowili pierwszych mieszkańców Madery. Spacerując dzisiaj po wyspie, można tylko domyślać się, jakim wyzwaniem było dostosowanie tego nierównego terenu – wszak Madera jest jednym z najwyższych wulkanów na świecie i trudno szukać tu kawałka płaskiej nawierzchni. Ponoć po kilku tygodniach spacerowania serpentynami uliczek człowiek zaczyna rozumieć, czym jest ból stawów.
Pierwsi mieszkańcy, żeby znaleźć kawałek dla siebie, muszą wykarczować gęsty las, a następnie wybudować sieć kanałów wodnych – nazywanych lewadami. Długie wyżłobione nitki powstają z jasnym przeznaczeniem – mają nawadniać uprawy (północna część jest bardziej deszczowa niż południowa, bardziej zurbanizowana). Obecnie służą jednak również turystom jako szlaki trekkingowe – to już ponad 2 tys. km tras do wyboru, więc entuzjaści aktywność będą zachwyceni. Każdy, kto raz przejdzie wybrany odcinek, powtarza, że trzeba tego doświadczyć.
Mniej zachwyceni tym kierunkiem podróży mogą być natomiast ci, którzy nie do końca lubią latać samolotem. Z powodu ukształtowania terenu maderskie lotnisko uznawane jest za najniebezpieczniejsze na świecie, a piloci muszą mieć specjalne licencje, by na nim startować i lądować. Są to o tyle istotne informacje, że musimy brać pod uwagę, że kiepska pogoda, która na stałym lądzie nie ma wpływu na ruch lotniczy, tutaj może wpłynąć na odwołanie wszystkich lotów.
Warto jednak zaryzykować. Już mówię, dlaczego.
Wszystkie pory roku jednego dnia
Pierwsze zdziwienie przeżyłam podczas pakowania. Wszyscy zalecali, to pakowałam: strój kąpielowy i ciepły, wełniany sweter. Już w pierwszych godzinach miałam wrażenie, że Madera chce mi dokładnie pokazać, o co chodzi. A potem było już tylko ciekawiej. Jednego dnia przebrałam się trzy razy, a poznana na miejscu Caterina śmiała się, że na wyspie wszyscy wiedzą, że jednego dnia można przeżyć wiosnę, zimę, lato i jesień.
Jednak dosyć łatwo się do tego przyzwyczaić, tym bardziej że ogólnie maderski klimat jest ciepły, dosyć łagodny, dlatego, nawet jeżeli pada deszcz, to możemy hasać w krótkich szortach. Chyba że planujemy górskie wycieczki – wtedy jednak lepiej przygotować się na trochę większy spadek temperatur.
No właśnie – ocean i góry. To niezwykłe połączenie sprawia, że w Maderze łatwo zakochać się od pierwszego wejrzenia. Ranek możemy spędzić nad wodą, a popołudnie wdychając górskie powietrze. Odległości mogą wydać się Polakom dosyć szalone. Wszak my potrzebujemy kilku godzin, by z nizin dostać się w Bieszczady, czy inne Karpaty. Na Maderze wystarczy kilkanaście minut, by z wybrzeża dojechać na najwyższy szczyt. Pół godziny wystarczy, czy z konika morskiego ewoluować w górską kozicę.
To sprawia, że atlantycka wyspa jest atrakcyjnym kierunkiem dla entuzjastów sportów wszelakich – nurkowania, jazdy na rowerze czy wspinaczki i kompromisem dla par, w których strony mają inne preferencje wypoczynkowe. Na każdym kroku traficie na oferty lub uzyskacie stosowną instrukcję w hotelu, więc każdy znajdzie coś dla siebie (nawet fani golfa!). Poza tym – na Maderze nawet siedzenie na skale i patrzenie w dal jest czynnością bosko odprężającą.
Góry na Maderze nie są szczególnie wysokie – najwyższy szczyt – Pico Ruivo – ma 1862 m, a kolejne Pico das Torres – 1851 i Pico de Arieiro – 1818 m n. p. m. Wszystkie połączone są około 6-kilometrowym szlakiem. Ktoś mógłby powiedzieć: mało. Jest jednak jedno istotne "ale".
Mówi się, że na Maderze są rośliny z całego świata – przez wieki zatrzymywały się tu statki z najdalszych zakątków, a załogi handlowały towarami. Świetny mikroklimat wyspy sprawił, że przed wywiezieniem sadzonek na stały ląd, aklimatyzowano je tutaj. Maderczycy natomiast bardzo dbają o swoich zielonych sąsiadów – trudno znaleźć równie spektakularne widoki, pola kwiatów (symbolem wyspy jest strelicja królewska, zwana rajskim ptakiem) i krajobraz zmieniający się, co kilka metrów. Dlatego entuzjaści pieszych wycieczek po górach często decydują się na Maderę.
Warto również dodać, że ponad połowa wyspy to rezerwat przyrody, a lasy wawrzynowe urzędują na liście światowego dziedzictwa UNESCO – spotykane na Wyspach Kanaryjskich, Azorach i Maderze właśnie wawrzynowce są reliktem ery kenozoicznej (czyli mają miliony lat!) i należą do lasów mglistych.
My mieliśmy to szczęście trafić na wyjątkowo mglisty nastrój wawrzynolistnych – trzeba jednak przyznać, że kluczenie po górskich zboczach przy lekkiej mżawce, w oparach mgły również ma swój urok. Gdy pogoda dopisuje, turyści uwielbiają natomiast z górskich szczytów obserwować wschód słońca – szczególnie polecane jest Pico de Arieiro.
Z widokiem na ocean
Na Maderze jest naprawdę atrakcyjna baza hotelowa, nie można jednak zapominać, że wyspa ma powierzchnię 741 km², więc jeżeli nie planujemy wynajmować samochodu (niedoświadczony kierowca w ogóle powinien się nad tym poważnie zastanowić, bo strome podjazdy i wąskie uliczki to duże wyzwanie) lepiej dokładnie przemyśleć, gdzie będziemy spać. Oczywistym i zapewne pierwszym wyborem jest Funchal.
Warto jednak zastanowić się, co chcemy robić na Maderze – chodzić po górach, a może pluskać się w hotelowym basenie? Jeździć na rowerze, nurkować, a może wylegiwać się na leżaku? Jest to o tyle istotne, że wysokie góry blokują chmury, więc północ i zachód są zimniejsze i częściej pada tam deszcz. Okolice Funchal, czyli południowy wschód, cieszą się cieplejszą pogodą.
Dlatego z przyjemnością (jako osoba ciepłolubna) przyjęłam informację, że zatrzymamy się w Caniço de Baixo – miejscowości położonej niemal równiutko pomiędzy lotniskiem a stolicą. Mogłoby się zdawać, że tak dogodna lokalizacja będzie oblegana, a obecność setek turystów uniemożliwi nam odpoczywanie. Nic bardziej mylnego – miesiące przedwakacyjne to stosunkowo spokojny i dobry czas, żeby cieszyć się urokami Madery.
Caniço de Baixo leży nad samym oceanem, więc to również cenna informacja dla oceanicznych freaków (zgłaszam się!). Warto jednak dodać, że linia brzegowa jest bardzo stroma, a klif w kilku miejscach jest tak wysoki, że łatwo o zawrót głowy. Jeżeli interesuje was kąpiel w oceanie, to możecie skorzystać z jednego z wielu małych zejść i schodków lub przespacerować się na północ miejscowości (za Ponta de Oliveira), gdzie jest długi deptak i dostęp do kamienistej plaży.
Jeżeli zdecydujecie się na tę okolicę, sprawdźcie sieć Sentido: "Galomar", "Galosol" i "Alpino Atlantico". To trzy hotele położone w odległości niewielkiej od siebie, różniące się kilkoma detalami. Najważniejsze jest jednak to, że jeżeli zatrzymacie się w jednym, to możecie bez opłat i dopłat swobodnie korzystać z oferty dwóch pozostałych.
Ja miałam przyjemność nocować w "Galomar", który jest dosłownie "wklejony" w klif i wielopoziomowy – jedynie na początku poruszanie po nim wydaje się wyzwaniem, potem jest to bardzo intuicyjne. Tak czy siak – w tym hotelu spełniło się moje marzenie nieustannego patrzenia na fale. Widziałam je z balkonu mojego pokoju, widziałam je na śniadaniu, a nawet z sauny – tak, "Galomar" oferuje dwie sauny i pomieszczenie ciszy z widokiem na ocean.
Poza tym: baseny zakryty i odkryty, restauracja z najświeższymi owocami morza, bar z muzyką na żywo, siłownia i korty do squasha. Warto również zaznaczyć, że w tym miejscu nie ma gości poniżej 16 roku życia. Hotel kładzie również duży nacisk na ochronę środowiska i ekologiczne zarządzanie, dlatego oszczędza wodę, napędzany jest energią słoneczną, w pokojach nie ma worków (wszędzie są specjalne kosze do segregowania odpadów), a w łóżku czeka "Green Buddy”", który wywieszony na drzwiach sygnalizuje, że nie chcemy codziennej zmiany pościeli i ręczników.
Nie mniej ciekawe są hotelowe siostry "Galomar". W położonym rzut beretem "Galosol" kwaterowane są rodziny z dziećmi, a "Alpino Atlantico" to spokojna przestań dla fanów odpoczynku w klimacie wschodnim. Trzeba przyznać, że to ostatnie miejsce robi wyjątkowe wrażenie. Całość utrzymana jest w stylu azjatyckim, a sam budynek przypomina wyglądem szkołę medytacji i jogi, po której przemykają milczący osobnicy w szlafrokach.
I wszystko się zgadza: "Alpino Atlantico" oferuje oryginalną gościnę, w ramach której możemy przejść 21-dniowy (lub krótszy) detoks, zapoznać się z tajemnicami ajurwedy, skorzystać z masażów i rytuałów i co najważniejsze: całkowicie się wyciszyć w bezpiecznej okolicy (widok na ocean z tego miejsca zapiera dech).
Stolica sanek, chociaż śniegu brak
Madera nazywana jest wyspą wiecznej wiosny, mieszkańcy zatem nie są szczególnie zaznajomieni ze śniegiem. Doskonale wiedzą natomiast, czym są sanie – i cóż, trzeba przyznać, że zjazd saniami z góry (przypominam: zero śniegu), jest jedną z oryginalniejszych atrakcji turystycznych.
Ale po kolei, sanie zostawmy na później, uznając, że będą wisienkę na torcie podczas zwiedzania Funchal – nazwa pochodzi od "funcho", co oznacza po portugalsku tyle, co "koper", który porasta wyspę. Stolicę Madery zamieszkuje ponad 100 tys. ludzi, a całą wyspę niemal 254 tys. (czyli tyle, co Gdynię), jak zatem widać, nie jest to miasto przesadnie wielkie.
Chociaż widziane z innej perspektywy robi wrażenie rozległego niczym Rio de Janeiro.
Trzeba zatem schować w kieszeń lęki wysokości i wsiąść w wagonik kolejki linowej Teleferico i wznieść się na wzgórze – na dzielnicę Monte. Trasa liczy 3-kilometry, więc przejazd zajmuje około 20 minut. To doskonały czas, by zrobić niezapomniane zdjęcia miasta.
I trafić do przepięknej scenerii – na górze czekają na was nie tylko przepiękne rezydencje (od XVI wieku zamożni mieszkańcy stawiali tutaj domy letnie, by cieszyć się górskim powietrzem), kościół Najświętszej Maryi Panny, gdzie został pochowany ostatni cesarz Austrii Karol I Habsburg (ostatnie miesiące życia spędził na wygnaniu w Monte), ale i zachwycającą roślinność w licznych ogrodach.
Ciekawostka: na przełomie 1930 i 1931 roku na Maderę przyjechał Józef Piłsudski (upamiętnia to tablica na willi Quinta Bettencourt). Marszałek chciał podreperować swoje zdrowie, a w czasie jego pobytu obchodził imieniny. Rodacy pamiętali i zalali portugalską pocztę milionem kartek pocztowych, a ci, którym z Piłsudskim było nie po drodze, śpiewali "sto lat, sto lat, nie żyje, żyje tam".
Ale wracamy do roślin: ci, którzy interesują się florą, zapewne chętnie odwiedzą "Jardim Botanico da Madeira", czyli ogród botaniczny, w którym zgromadzono rośliny niemal z całego świata, głównie z obszarów podzwrotnikowych i tropikalnych.
A potem schodzimy w dół. I tutaj pojawia się zagwozdka – żeby nie używać słowa "schody", bo tych w istocie brak. Opcji jest kilka: możecie z Monte zejść na własnych nogach (dosyć wymagająca sprawa), możecie zjechać kolejką (ale już nią wjechaliśmy), możecie zamówić taksówkę (nuda) lub zjechać na saniach (świetny pomysł).
Tak, na ten świetny pomysł wpadli mieszkańcy Funchal dawno, dawno temu, jakoś w XIX wieku. Trudno się im dziwić – przemieszczanie się po stromych uliczkach jest naprawdę obciążające dla stawów i czasochłonne. I tak bogatsi uznali, że wolą zapłacić niewielką sumę, by szybko dostać się na dół, a nie szarpać się z górą.
Plan wydawał się szalony: pakowanie ludzi w wiklinowe kosze i spuszczanie w dół (po betonie, asfalcie, czy co oni tam mają) brzmi dosyć brutalnie. Ale zadziałało. Ba, działa do dziś – chociaż oczywiście głównie jako atrakcja turystyczna.
Czy warto? Bez dwóch zdań. Zanim zgodziłam się, by dwóch carreiros (panowie mają specjalne buty, by kierować pojazdem) wprawiło w ruch sanie, do których wsiadłam, dopytałam o zasady bezpieczeństwa – cóż, okazuje się, że to, co wygląda na dosyć niebezpieczne, jest całkowicie bezkolizyjne, a wypadki w całej historii można policzyć na palcach jednej ręki.
Więc wsiadłam, pojechałam (jakieś 7 minut) i polecam. Można sobie pokrzyczeć, podnieść poziom adrenaliny (prędkość wydaje się zawrotna, a każdy zakręt jawi się jako ostatni w życiu), pośmiać się, nagrać śmieszny filmik, a na dole kupić zdjęcie za 10 euro – na trasie rozstawieni są fotografowie, którzy łapią, co głupsze miny turystów. Chociaż obecnie zjazd jest już jedynie atrakcją turystyczną, a nie użytkowym środkiem transportu, to bycie carreiros jest częstą ścieżką zawodową wybieraną przez mężczyzn na Maderze.
Po tej szalonej przygodzie nie pozostaje nic innego jak spacer wąskimi uliczkami, podziwianie kolorowych domków i kwiatów. W takich okolicznościach dojdziecie do nabrzeża i zatoki przypominającej amfiteatr otoczony bujną i gęstą roślinnością.
Polecam zajrzeć na Mercado dos Lavradores, czyli piętrowy targ wybudowany w 1940 roku. Jeżeli wydawało wam się, że w polskich marketach mamy szeroki wybór owoców i warzyw – to tutaj przekonacie się, że żyliście w kłamstwie. Już nawet nie pamiętam, co posmakowałam – pani z jednego straganu usłyszawszy polski, szybko powiedziała "dzień dobry" i zabrała się za przygotowywanie degustacji. Pal licho pandemię – bananoananas sam się nie posmakuje.
Tym sposobem zasmakowałam owoców tyleż dziwnych, co ciekawych – bo na przykład modna w Polsce jako roślina ozdobna monstera dziurawa ma owoce i na Maderze można je skosztować. Podobnie jak wszelkie odmiany bananów czy passiflory, znanej jako marakuja. Na targu dostaniecie również świeże ryby i owoce morza, przyprawy (polecam dzikie oregano i maderski czosnek, który niby jest zwykłym czosnkiem, ale jednak nie jest!) i oczywiście – pamiątki (tradycyjne torebki z korka czy nakrycia głowy).
Na koniec pięknego dnia zjedzcie coś pysznego. Na początek bolo de caco, czyli tradycyjny chleb z masłem i czosnkiem (tak, tym czosnkiem!), potem tuńczyk (dostępny chyba w każdej restauracji) lub espetada (czyli szaszłyk najczęściej z wołowiny) i limpets – to małe ślimaki podawane z orzeźwiającą cytryną i masłem.
Na koniec łyk ponczy (słodki drink na bazie rumu dostępny na Maderze w każdym możliwym smaku) lub "Nikity”, czyli połączenia lodów, piwa i wina (wiem, jak to brzmi, ale spróbujcie), rzut oka na ocean i westchnięcie "o, i to jest właśnie życie".
Przydatne informacje o Maderze
1. Z Polski nie ma jeszcze bezpośrednich lotów na Maderę. Najlepiej dostać się do Lizbony, a następnie do Funchal. Można również skorzystać z usług biura podróży.
2. Na miejscu najlepiej wynająć samochód, jeżeli chcecie zobaczyć całą wyspę.
3. Zapakujcie koniecznie wygodne, sportowe buty. Ozdobne klapeczki lepiej zostawić na bardziej sprzyjające okazje. Przygotujcie się na częste zmiany pogody. Warto mieć i lekką bluzkę, i ciepłą bluzę.
4. Na Maderze zapłacicie euro, dogadacie się po angielsku.
5. Covid: żeby dostać się do Portugalii, należy mieć certyfikat szczepienia/ozdrowieńca; lub negatywny wynik testu oraz formularz lokalizacyjny. Na miejscu obowiązują maseczki w zamkniętych pomieszczeniach. Przed wylotem warto sprawdzić obecnie obowiązujące zasady epidemiczne.
6. Kiedy? Właściwie cały rok. Pogoda na Maderze niemal przez cały rok jest taka sama i wynosi około 20 stopni, stąd nazywa się ją „wyspą wiecznej wiosny”. Najcieplej jest w lipcu, sierpniu i wrześniu, jeżeli jednak pojedziecie poza sezonem wakacyjnym, to również będziecie mogli zanurzyć się w oceanie czy powygrzewać na leżaku.