To kraj, który pokochają introwertycy. Łotwa w niezwykły sposób łączy dwie skrajności
Alicja Cembrowska
17 września 2021, 10:34·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 17 września 2021, 10:34
Lubisz miasto, architekturę, kawiarenki i uliczki w klimacie "paryskim", ale marzy ci się również dzikość natury, las, wycieczka, na której cudem będzie, jeżeli spotkasz dwie osoby? Polecam Łotwę, bo to kraj w niezwykły sposób łączący dwie skrajności. Również, jeżeli chodzi o pogodę, bo tutaj "czasem słońce, czasem deszcz" to najtrafniejsze określenie, by opisać to, co dzieje się za oknem.
Reklama.
Dlatego pierwsza rada: wybierając się na Łotwę, zaopatrzcie się w płaszcze przeciwdeszczowe, nie rozstawajcie się z parasolką i nie zrażajcie się porannymi opadami. Najpewniej miną, zanim zjecie śniadanie.
Na początek odrobina miasta
Jeżeli lubicie Paryż, to stolica Łotwy zapewne skradnie wasze serce. A na pewno jedna jej część, ale o tym zaraz. Ryga jest ciekawą mieszanką, bo z jednej strony to oryginalna XVIII-wieczna zabudowa drewniana, a z drugiej największe skupisko (około 40 proc. zabudowy) secesyjnych pereł z początku XX wieku.
Pierwsze kroki jednak warto skierować na zabytkowe Stare Miasto, które wpisane jest na listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO. I po prostu pospacerować klimatycznymi uliczkami.
Ryga jest w ogóle świetnym kierunkiem dla architektonicznych entuzjastów i osób, które lubią zwiedzać katedry i kościoły. Na terenie miasta jest ich naprawdę wiele – od protestanckiej Katedry w Rydze (powstała w 1211 roku i pozostaje największą średniowieczną świątynią krajów bałtyckich!), przez katolicką Archikatedrę św. Jakuba z około 1225 roku zachowaną w stylu gotyckim po Sobór Narodzenia Pańskiego i Synagogę Miejską z 1905 roku.
Tym, którym znudzi się oglądanie sztuki na ulicach, polecam zajrzeć do Łotewskiego Narodowego Muzeum Sztuki lub jednego z jego oddziałów – ja miałam okazję obejrzeć zasoby Art Museum Riga Bours. To tam znajduje się najobszerniejsza kolekcja sztuki światowej na Łotwie od sztuki starożytnego Egiptu i Bliskiego Wschodu po malarstwo holenderskie.
Kolekcja muzeum zawiera ponad 22 000 dzieł sztuki, datowanych na okres od IV tysiąclecia p.n.e. do XX wieku! Sam budynek jest pięknym połączeniem tradycji i nowoczesności, a od różnorodności zbiorów można stracić głowę. Chociaż w tym przypadku – polecam!
Spacerując uliczkami, dojdziemy do House of Blackheads, czyli Domu Czarnogłowych. To zabytkowy budynek, jeden z symboli miasta. Nie dajcie się jednak zwieść i nie poprzestańcie jedynie na zdobnej fasadzie (spójrzcie na przepiękny zegar astronomiczny!). Warto zajrzeć do środka, przejść się podziemiami, w których nowoczesna wystawa przedstawia niezwykłą historię bractwa, którego siedziba powstała w XIV wieku.
Stowarzyszenie Czarnych Głów skupiało bogatych i nieżonatych (!) kupców pochodzenia niemieckiego, którzy mieli znaczący wpływ na rozwój miasta. Nazwa jest natomiast nawiązaniem do św. Maurycego, który w ikonografii przedstawiany jest jako osoba czarnoskóra. We wnętrzach trafiamy na wiele znaków, jak ważna dla bractwa była to postać.
To jednak nie koniec. Po wyjściu wąskimi schodkami z podziemi, które nawiązują do średniowiecznej, kupieckiej tradycji Czarnych Głów, pora na zobaczenie imponującej Wielkiej Sali, w której w 1921 roku odbywały się obrady plenarne delegacji pokojowych i w której został podpisany końcowy dokument traktatu ryskiego.
Ze ścian Sali spoglądają na nas szwedzcy królowie, Gustaw II Adolfa czy Karol XI, rosyjska caryca Katarzyna II, car Piotr I, a także Stefan Batory. W kolejnym pomieszczeniu, w tzw. Sali Lubeki, możemy natomiast podziwiać panoramę tego niemieckiego miasta. Wychodząc z budynku, nie zapomnijcie zrobić zdjęcia bohatera średniowiecznego eposu – Rolanda. Pomnik rycerza powstał w 1897 roku.
Po takiej dawce historii przespacerujcie się brzegiem Dźwiny i… zaplanujcie zakupy. W tym celu warto namierzyć na mapie Targowisko Centralne (Riga Central Market), a to nie będzie trudne, bo znajduje się niedaleko Mostu Kamiennego, który łączy ryskie Stare Miasto z położoną na lewym brzegu rzeki dzielnicą Zadźwinie, w której dominuje zabudowa drewniana.
Targowisko jest jednak ciekawe nie tylko jako miejsce zakupów. To szalona mieszanka kultur, języków i produktów. Nawet jeżeli nie macie ochoty wydawać pieniędzy, to warto przejść się po ogromnych halach i terenie przed nimi i po prostu patrzeć. Na ryby i owoce morza, kolorowe słoiki z przetworami, góry kiszonek, setki rodzajów serów ułożonych w rządki, a także szale, kwiaty, skarpety, garsonki, malutkie stoiska z grzybami lub te większe z arbuzami czy winogronami.
Jest tam po prostu wszystko. Każda hala dedykowana jest innej grupie produktów, dlatego zapachy ryb nie łączą się z aromatem kaw czy herbat, a koszulom nie grozi zabrudzenie sypkimi przyprawami czy ziołowymi pastami. Na straganach rozbrzmiewają natomiast różne języki, więc gwarantuję, że zawsze dojdziecie ze sprzedawcą do porozumienia – to jednak nie cecha charakterystyczna samego Targowiska, a w ogóle Łotwy. Prawie każda osoba, niezależnie od wieku i zawodu, mówi w minimum trzech językach. Poza łotewskim i łatgalskim popularny jest rosyjski, angielski i niemiecki. Łatwo trafić również na kogoś, kto zna polski. Dlatego z Łotyszami naprawdę łatwo się porozumieć.
A z Targowiska to już rzut beretem do Wieżowca Akademii Nauk Łotwy, który do złudzenia przypomina warszawski Pałac Kultury i Nauki. Nic w tym dziwnego, bowiem budynek powstał na wzór Siedmiu Sióstr Stalina.
Co jeszcze ważne: na Targowisku nie można robić zdjęć. Kupcy denerwują się, gdy widzą aparat lub telefon, więc jeżeli coś bardzo was zainteresuje, to grzecznie zapytajcie o pozwolenie, a najlepiej coś kupcie. Nic tak nie przekonuje, jak kilka euro. Ja otrzymałam przepustkę dziennikarską, więc teoretycznie mogłam robić zdjęcia, jednak gdy pytałam o zgodę osobiście, to niewiele osób wyrażało zgodę na uwiecznienie produktów.
Jeżeli wolicie miejsce bardziej kameralne, to koniecznie poznajcie Kalnciema Street Market. To niewielka przestrzeń, na której co sobotę wystawiają się lokalni rolnicy i rzemieślnicy, głównie z produktami ekologicznymi i takimi, które nie powstają hurtowo. Miody, przetwory, zupy, słodkości, świeże pieczywo. Tutaj poznacie smak Łotwy. Na kilku straganach dostrzegłam też rękodzieło, biżuterię, swetry i ciepłe bluzy.
I na koniec moja prywatna "wisienka na torcie" – dzielnica secesyjna – w obrębie starej części miasta jest aż 800 budynków w tym stylu. Czuję, że mogłabym tam spędzić długie godziny. Po prostu patrzeć. Jeżeli jednak żądni jesteście minimalnej, chociażby dawki informacji, to zajrzyjcie do "Riga Art Nouvae Center". To jedyne muzeum w krajach bałtyckich, które poświęcone jest dziedzictwu secesji. Budynek wybudowany został w 1903 roku jako prywatny dom słynnego łotewskiego architekta Konstantīnsa Pēkšēnsa.
Jest to miejsce absolutnie świetne. To nie do końca wystawa, a po prostu wnętrze – z łóżkami, krzesłami, gramofonem, lustrami, zastawą. Z w pełni wyposażoną kuchnią, łazienką, stylowymi płytkami i małym pokoikiem dla kobiety, która dbała o porządek i posiłki. Tutaj naprawdę można poczuć się jak na początku XX wieku.
Później nie pozostaje już tylko spacer z zadartą głową. Wielu uważa, że secesyjne budynki w Rydze są "przesadzone", zbyt zdobne. Takie opinie pojawiały się zarówno chwilę po powstaniu, jak i teraz. Ja jednak należę do tej grupy, którą wygięte w dziwnych grymasach twarze, gzymsy, wielkie ludzkie ciała i ornamenty zafascynowały. Jest dużo i "na bogato"? Owszem. W tym nadmiarze dostrzegam jednak rozległe pole do popisu dla artystów.
Co również istotne – powstanie takiego skupiska pięknych budowli było przemyślanym projektem. Wcześniej w Rydze dominowała drewniana zabudowa, a przecież miasto aspirujące pod koniec XIX i na początku XX wieku potrzebowało czegoś więcej. Dlatego wzorem innych stolic zdecydowano się trochę "odpicować" ryską przestrzeń.
Jednym z architektów, którego projekty możemy podziwiać w Rydze, był Michaił Eisenstein, ojciec jednego z najsłynniejszych reżyserów kina radzieckiego – Siergieja Eisensteina. Jego projekty łatwo rozpoznać – Rosjanin kochał kolor błękitny i kobiety. Te dwa elementy na budynku są jasnym sygnałem "to moje". Historycy uważają, że architekt aktywnie praktykował swoje uwielbienie do płci przeciwnej, a jego kochanki były niczym muzy, które twórca "upamiętniał" na ścianach kamienic. Romantycznie.
Kraina Łatgalia – zielona i sielska
Było miasto, to teraz pora na tę drugą część Łotwy. Zieloną, spokojną, sielankową. Tę, w której trudniej znaleźć wykwintną restaurację czy natknąć się na grupę ludzie, ale w której odetchniecie, a obiad w skromnym, ale klimatycznym lokalu zaserwuje wam starsza pani. Oczywiście po rosyjsku opowie wam, jak ten obiad przygotowała. I poda balsam lub szmakowkę, ale do tego jeszcze dojdę…
Łatgalia to bardzo intrygująca część kraju. Kraina graniczy z Rosją i Białorusią i jest to teren dawnego północno-wschodniego województwa I Rzeczypospolitej, czyli nic innego jak Inflanty Polskie. Bardzo ciekawie obserwuje się tu łączenie kultur, ich przenikanie, czerpanie z siebie i jednoczesny szacunek do każdej tradycji.
Pewnego rodzaju odrębność Łatgalii od reszty Łotwy jest jednak słyszalna – ludność zamieszkująca te tereny do dziś pielęgnuje swój język, który różni się od łotewskiego i jeżeli dwie osoby wyczują, że obie rozmawiają po łatgalsku, to od razu na niego przechodzą. Obecnie łatgalskim posługuje się około 150 tys. ludzi.
Łatgalowie nie ulegli całkowitej asymilacji i chociaż odegrali istotną rolę w etnogenezie narodu łotewskiego, do dzisiaj zachowali pewną odrębność. W rozmowach podkreślają, że nie do końca zgadzają się z tym, że ich język uznawany jest za gwarę. Chętnie opowiadają o swojej tradycji, pielęgnują ją, podtrzymują i pokazują – między innymi w licznych rzemieślniczych pracowniach, w których wyrabia się ceramikę w myśl zasad przekazywanych od pokoleń.
Na listę "do zobaczenia" warto wpisać powstałą na początku XIV wieku osadę przy twierdzy krzyżackiej, Rzeżycę (Rezekne), a dokładnie ruiny zamku liwońskiego i Synagogę Zieloną. To najstarszy drewniany budynek w mieście.
Kierując się na południe od Rzeżycy, natrafimy natomiast na polskie ślady – na majątek Luznawa (po polsku Dłużniewo), który należał do wybitnego budowniczego mostów Stanisława Kierbedzia.
Kierbedź zasłynął jako konstruktor pierwszej stałej żelaznej przeprawy przez Wisłę, a także pierwszego mostu o dźwigarach parabolicznych na Dźwinie w Dyneburgu oraz w Ludze. Najpewniej to również on jest odpowiedzialny na projekt dworku w Luznawie, w którym chętnie gromadzili się artyści, malarze, poeci, ciesząc swoje oczy pięknymi widokami, a płuca czystym powietrzem.
Częstym gościem Kierbedzia był malarz i założyciel warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, Kazimierz Stabrowski. Później posiadłość odziedziczyła Eugenia, córka Stanisława, filantropka i opiekunka artystów. Kobieta kontynuowała rodzinną tradycję i w dworku na gościnę zawsze mogli liczyć twórcy, ona zaś najchętniej spędzała tam czas latem. W zimniejsze miesiące wyjeżdżała do Włoch. Do dziś w Luznawie, czy Dłużniewie, jak kto woli, odbywają się koncerty, warsztaty, wystawy, konferencje i niezmiennie jest to miejsce tętniące życiem i otwarte na artystów. Mogą tutaj wynająć pokój, odbyć wymianę i po prostu tworzyć.
Kierując się jeszcze dalej na południe, zbliżając się do granicy z Białorusią, czeka na turystów kolejny polski przystanek – XVIII-wieczny dworek z parkiem w stylu barokowym – Pałac Platerów. A jeżeli już będziecie w Krasławiu (Kraslava), to nie zapomnijcie posmakować lokalnych ogórków kiszonych. Lokalni mieszkańcy chwalą się, że mają najlepsze ogórki w regionie i szczerze mówiąc, polecam nie wierzyć im na słowo. A po prostu spróbować. Jedna z pań zdradziła mi, że tajemniczym składnikiem, który odpowiada za ten niezwykły smak, jest lubczyk, ale czuję, że nie powiedziała mi wszystkiego…
I w sumie się nie dziwię. Będę miała po co wracać. Jest w Krasławiu jeszcze jedno, mniej oczywiste miejsce, w którym według mnie warto się zatrzymać. Dosłownie i w przenośni. To wysoka, drewniana wieża w lesie – sprawdziłam, że na mapie oznaczana jest jako Priedaines skatu tornis – z której roztacza się zapierający dech widok na potężną Dźwinę. Warto spędzić tam zachód słońca.
Pojedli, popili
Kulinarnie Łotwa jest mieszanką dobrze znanych Polakom smaków. Na pewno odnajdą się tu entuzjaści ryb i wszelkiego rodzaju mięs, z kaczką na czele. Na talerzach lądują kluski, surówki z lokalnych warzyw, pieczone ziemniaki (nawet na śniadanie!), klopsy z siemieniem lnianym, do tego oczywiście przetwory. To takie polsko-łotewsko-rosyjskie połączenie. Bardziej eleganckie czy eksperymentalne restauracje można znaleźć w Rydze.
Łotysze lubią też zakąszać, więc w każdym pubie podawane są kawałki ciemnego chleba obsmażone w sporej ilości masła z czosnkiem. Tłusto, ale pysznie. Jeżeli wybieracie się na Łotwę pierwszy razy to na listę "do spróbowania" koniecznie wpiszcie: bukstiņbiezputra (kasza z boczkiem i śmietaną), ciemny chleb żytni ("rupjmaize"), "janu siers", czyli ser z kminkiem i sklandrausis – to tradycyjny słodycz, który można przetłumaczyć jako ciasto marchewkowe, daleko mu jednak do tego znanego w Polsce. Wypiekane na ciemnym, okrągłym spodzie z mąki żytniej ciastko ma farsz ziemniaczano-marchewkowy i śmietankową polewę. Dziwne, ale ciekawe.
No to teraz popijamy. Cóż. Gdy we Włoszech odmawia się wina w restauracji, kelner patrzy z niedowierzaniem. Podobnie jest na Łotwie, gdy odmówi się balsamu lub szmakowki.
Balsam Czarny Ryski to tradycyjny likier ziołowy (45 proc. alkoholu), który w czystej postaci ma czarną barwę oraz gorzki ziołowy smak z delikatną słodkawą nutą. Receptura balsamu nie jest publicznie znana, wielu podjęło jednak próbę odgadnięcia, co znajduje się w tych tajemniczych ceramicznych butelkach. Koniecznie ceramicznych, bo muszą chronić zawartość przed promieniami słonecznymi i wysoką temperaturą.
Wśród 24 składników roślinnych znajdują się najprawdopodobniej, m.in. kwiat lipy, miód, korzeń kozłka lekarskiego, mięta pieprzowa, piołun, jagody, maliny, kora dębu, skórka pomarańczowa, imbir… Nikt nie wie dokładnie, każdy pije. Jedni polecają balsam, bo jest po prostu smaczny, inni na trawienie, kolejni na wszystko inne – od przeziębień, przez ból zębów, po złamane kończyny.
Również w tym przypadku zadbano o oprawę historyczną produktu. Recepturę likieru opracował Abrahams Kunce, ryski farmaceuta i kowal. Pierwszy spisany przekaz na temat likieru pochodzi z roku 1752 i to właśnie ta data znajduje się obecnie na etykiecie buteleczek. Legenda głosi, że w 1789 roku cierpiąca z powodu niestrawności caryca Katarzyna II wypiła trochę napoju, a że poczuła się lepiej, to zaczęto importować go na carski dwór. Do tej pory pije się go na Kremlu.
Tradycyjna receptura została zagubiona w czasie II wojny światowej, jednak w 1950 roku dzięki przedwojennym pracownikom fabryki, udało się odtworzyć przepis i proporcje składników. Do dziś również balsam przez rozlaniem do ceramicznych buteleczek, przechowywany jest przez 32 dni w dębowych beczkach. Ponoć to one i palony cukier odpowiadają za jego charakterystyczny smak.
Dla zaprawionych degustatorów interesująca może być również Šmakovka (Szmakowka) – porównywalna do naszego bimbru. W całym kraju znaleźć można przeróżne smaki tego trunku – od owocowych po wytrawne, czyli na przykład z czosnkiem i ziołami. Tych, co wolą mniej procentowe napitki zadowoli natomiast szeroki wybór piw rzemieślniczych. W Rydze można pójść nawet "piwnym szlakiem" z gwarancją, że w każdym lokalu znajdziemy coś, czego nie było w poprzednim.
Najwspanialszą jednak rzeczą po tych wszystkich atrakcjach jest łotewska sauna, nazywana często, podobnie jak w Rosji, banią. Nie jestem obiektywna w kwestii tego punktu programu, bo po prostu uwielbiam wysokie temperatury, jednak charakterystyczny element saunowej ceremonii, który miałam okazję poznać na Łotwie, całkowicie skradł moje serce.
Było to okładanie, nacieranie, "bicie" i masowanie liśćmi przeróżnych drzew, które nie tylko pięknie pachniały, ale i dawał ciału ukojenie swoimi raz szorstkimi, raz miękkimi strukturami. Okładanie i nacieranie zakończone chlustem lodowatej wody. Bez wątpienia była to dla mnie najwspanialsza część wycieczki.
Artykuł powstał dzięki Projektowi finansowanemu ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego pod nazwą: "Promotion of Tourism International Competitiveness” (project identification number: 3.2.1.2/ 16/ I/ 002)
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut