Każdy pasażer, który przeżył katastrofę wycieczkowca Costa Concordia otrzyma od armatora 11 tysięcy euro odszkodowania. Pieniądze mają być zadośćuczynieniem za stracony bagaż i psychiczną traumę pasażerów. To jednak dopiero początek wydatków, bo przecież trzeba coś zrobić ze statkiem wartym pół miliarda euro. Eksperci zastanawiają się jak i czy w ogóle uda się wyciągnąć kolosa dwukrotnie większego od Titanica.
Czemu akurat 11 tysięcy euro? To wynik porozumienia, jakie wypracowała organizacja obrony praw konsumentów, która w rozmowach z właścicielem Costy Concordii reprezentowała ponad 3200 pasażerów feralnego rejsu. To nie jedyne pieniądze, jakie otrzymają. Dodatkowo firma pokryje koszty podróży pasażerów do ich krajów, zwróci pieniądze za bilety na rejs oraz opłaci ewentualne leczenie. Odszkodowanie dostanie każdy: młodzi, starzy, a nawet dzieci, które za rejs nie płaciły. Armator wycieczkowca zaoferował jeszcze jedną formę odszkodowania. Wszyscy uratowani dostaną 30 procent zniżki na… następny rejs.
290 metrów długości
35 metrów szerokośći
114 500 ton wyporności
21 węzłów szybkości
Ponad 4000 tysiące osób
Warty pół miliarda euro
13 pokładów, 1500 kabin
Teatr, 4 baseny
SPA o wielkości 12 boisk piłarskich
13 barów i restauracji
Ci, którzy na statku przewozili wyjątkowo cenne rzeczy nie muszą tracić nadziei. Armator Costa Crociere obiecał, że podejmie wszelkie próby, aby odzyskać bagaże oraz zawartość sejfów, których na wycieczkowcu nie brakowało. Jeżeli ktoś z pasażerów nie będzie zadowolony z umowy będzie mógł pozwać armatora na drodze prawnej. Podobną możliwość mają również członkowie załogi. Na statku znajdowało się ponad 4200 pasażerów z kilkudziesięciu krajów całego świata (w tym 9 Polaków). Na razie za zmarłych uznaje się 16 z nich, a 20 wciąż jest zaginionych.
Nie ma punktu odniesienia, żeby powiedzieć czy suma jest wystarczająca. Jednak
11 tysięcy euro to drobne w porównaniu z odszkodowaniami w przypadku katastrof lotniczych. Air France rodzinom ofiar musiał wypłacić 540 tysięcy euro odszkodowania. Jeszcze większe sumy obciążyły ubezpieczyciela American Airlines po katastrofie lotu w 1999 roku - kilku pasażerów i ich rodziny otrzymały w sumie ponad 14 milionów dolarów.
Costa jest częścią największego na świecie operatora rejsów Carnival Corporation. Katastrofa odbije się raczej na całej branży, a nie na pojedyńczej firmie. Co prawda analityk Barclays Capital, Felicia Hendrix już teraz obniżyła prognozy zysku o jedną trzecią, ale dla porównania inny ekspert, Harry Curtis "zabrał" jej tylko 8%. Skąd te rozbieżności? Jak mówi sama Hendrix jest to raczej działanie profilaktyczne: "minie trochę czasu zanim Wall Street zareaguje na ewentualne skutki katastrofy". Podczas pierwszej sesji giełdowej po wypadku akcje Carnivala spadły o 13,7%, ale stracił również ich branżowy rywal (spadek o 6,2%). Według najnowszych notowań na Wall Street Carnival Corporation jest warte prawie 25 miliardów dolarów.
Katastrofa nie mogła wydarzyć się w gorszym czasie dla biznesu. Jeżeli ludzie zaczną rezygnować z wycieczek, ceny biletów pójdą w dół. A te warte są nawet 20 tysięcy złotych za pięciodniowy rejs luksusowym statkiem. Jedna trzecia wszystkich rezerwacji jest dokonywana w pierwszym kwartale roku.
Choć od katastrofy nie minął nawet miesiąc właściciele już szacują straty. Costa Concordia w tym roku miała przynieść zyski rzędu 62 milionów funtów, o których armator może już tylko pomarzyć.
Po kieszeni dostanie nie tylko właściciel Concordii, ale i ubezpieczyciele. Nigdy wcześniej nie musieli oni zapłacić tak dużych odszkodowań w przypadku katastrofy morskiej. Szacuje się, że całość będzie kosztować ich od 500 milionów do nawet miliarda dolarów.
Największym finansowym zmartwieniem dla operatora jest jednak luksusowy wycieczkowiec, a raczej jego wrak, którego wartość szacuje się na pół miliarda euro! Co dalej z kolosem leżącym na mieliźnie u wybrzeży Toskanii? Na razie nie wiadomo, ale jest już kilka opcji. Niezależnie od tego, na którą zdecydują się właściciele koszta będą szły w miliony dolarów. Ile dokładnie - tego jeszcze nie wiadomo. Jedynym odniesieniem może być podobna akcja, jaką przeprowadzono w grudniu 2002 roku. Wtedy to na powierzchnię wyciągano norweski statek, który przewoził 3000 tysiące samochodów. Operacja trwała prawie dwa lata i kosztowała 50 milionów dolarów.
Zanim zostaną podjęte jakiekolwiek działania należy opróżnić baki z paliwem, żeby zapobiec ewentualnemu wyciekowi i katastrofie ekologicznej. Wbrew pozorom nie jest to łatwa i krótka operacja. Costa Concordia ma na swoim pokładzie 2300 ton oleju napędowego w 17 cysternach, które nierzadko są wielkości normalnego domu i w każdej chwili mogą pęknąć! Samo usuwanie paliwa potrwa około miesiąca.
Co dalej? Wyjściem mającym najwięcej zwolenników jest wydobycie Concordii na powierzchnię. Ta, waży około 45000 ton, wyłączając wodę, prowiant i bagaże wszystkich pasażerów! Jak mówi właściciel Costa Cruises, Pier Luigi Foschi będzie to "jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie". Jak wyciągnąć z wody kolosa dwukrotnie większego od Titanica? Pierwszą rzeczą, będzie załatanie dziur w kadłubie - największa z nich ma 70 metrów. Potem zależnie od wytrzymałości morskiego dna, powstaną wieże, które za pomocą specjalnych pasów postawią statek do pionu. Operację miałyby ułatwić wielkie poduszki powietrzne zamontowane obok i w samym statku.
Jeżeli wszystko się uda, to odremontowany statek może wrócić nie tylko w łaski właścicieli, ale i na wodę[/b]. Nie wróci raczej w łaskę pasażerów, którzy zapewne nie będą już walić do niego drzwiami i oknami. Co jeśli Concordia okaże się zbyt zniszczona lub nie uda się jej wyciągnąć? Cieszyć się będą złomiarze. Wycieczkowiec zostanie pocięty i sprzedany kawałek po kawałku. Ta opcja generuje dodatkowe koszty. Wewnątrz jest pełno zepsutej już elektroniki, a tą będzie trzeba zutylizować.
Paradoksalnie o losie Concordii w dużym stopniu zadecyduje pogoda. Jeżeli stan morza się pogorszy, fale mogą zepchnąć wycieczkowiec do 70-80 metrowej głębiny. Wtedy jego wyciągnięcie będzie praktycznie niemożliwe.
Statek zniknie z toskańskiego krajobrazu dopiero za około dwa lata, bo aż tyle może potrwać akcja "ratunkowa". A do tego czasu Costa Concordia może i pewnie będzie atrakcją turystyczną.
prezes serwisu zajmującego się sprzedażą wycieczek w rozmowie z agencją Reuters
Odbije się to na całym sektorze. Jeśli widzisz zatopiony statek i ludzi mówiących o panice przy ewakuacji to na pewno zniechęci to wiele osób. Firmy obniżą ceny, żeby tylko zapełnić wszystkie kabiny.
Pier Luigi Foschi
właściciel Costa Cruises
Jak wyciągnąć z wody kolosa dwukrotnie większego od Titanica?
Będzie to jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie.