Charles Leclerc zwycięzcą Grand Prix Australii. Kierowca Ferrari wygrał swój drugi wyścig w obecnym sezonie, umacniając się na czele klasyfikacji generalnej. O pechu może mówić aktualny mistrz świata Max Verstappen. Holender poprzez awarię bolidu nie ukończył rywalizacji na Antypodach.
Grand Prix Australii po dwuletniej przerwie powróciło do kalendarza Formuły 1. Kibice na Antypodach byli spragnieni rywalizacji najlepszych kierowców świata, dlatego szczelnie wypełnili trybuny na torze Albert Park. Malowiczno położona trasa w Melbourne wokół jeziora służy F1 od 1996 roku. Pierwszym zwycięzcą był legendarny Brytyjczyk Damon Hill. Rekord okrążenia od trzech lat należy za to do innego wyspiarza, Lewisa Hamiltona.
Sobotnie kwalifikacje należały ponownie do Ferrari. Włoski team mógł cieszyć się z wygranej w Q3 swojego kierowcy w Australii po raz pierwszy od 15 lat. Zwycięzcą okazał się świetny na starcie obecnego sezonu Charles Leclerc. Tuż za plecami Monakijczyka było jednak dwóch kierowców Red Bulla - kolejno aktualny mistrz świata Max Verstappen - oraz jego klubowy kolega Sergio Perez. Kolejnymi w kolejności byli ludzie Mercedesa, wspominany Hamilton oraz stawiający coraz poważniejsze kroki w F1, George Russell.
Pech Sainza, awaria Verstappena
Niedzielny wyścig rozpoczął się fatalnie dla drugiego z kierowców Ferrari, Carlosa Sainza. Hiszpan o pechu mógł już mówić w sobotę, kiedy ze względu na tzw. czerwoną flagę nie zdołał zakończyć swojego całkiem niezłego kółka, ostatecznie musząc się pogodzić z dalekim, dziewiątym miejscem w kwalifikacjach.
Sainz najwyraźniej chciał szybko nadrobić straty, dlatego na starcie niedzielnego wyścigu stanął mocno naładowany chęcią przedarcia się do czołówki stawki. Hiszpan osiągnął jednak odwrotny efekt, szybko lądując... jeszcze niżej w klasyfikacji. Ostatecznie kierowca włoskiego teamu wylądował w żwirze i usłyszał od swojego teamu, że czas wyłączyć silnik. To był koniec marzeń o dobrym wyniku dla Sainza. A dodatkowo wiadomym było, że po raz pierwszy w tym sezonie dwaj kierowcy Ferrari nie staną na podium Grand Prix.
O pechu może również mówić Verstappen. Holenderski mistrz z okrążenia na okrążenie osiągał coraz lepsze czasy w pogoni za solidnie, równo jadącym Leclerkiem. Kiedy wydawało się, że aktualny mistrz świata będzie w stanie podjąć walkę o zwycięstwo w Australii, doszło do nieoczekiwanej awarii bolidu Holendra. Verstappen zdołał przejechać 39 okrążeń, po czym musiał zjechać poza tor i błyskawicznie wysiąść z bolidu. Pojawił się bowiem ogień, który został ugaszony przez służby porządkowe.
Tym samym stało się niemal jasnym, że Leclerc najpewniej odniesie zwycięstwo, bo strata Pereza oraz dwójki kierowców Mercedesa była zbyt duża, żeby mogło dojść do katastrofy lidera teamu Ferrari.
Dodajmy, że swojego dnia nie miał również Sebastian Vettel. Dla Niemca australijski weekend był wyjątkowo trudny. Zarówno w piątek (sesja treningowa), sobotę (kwalifikacje), jak i niedzielę (wyścig) - były mistrz świata nie ukończył rywalizacji.
Dominacja Ferrari będzie trwać?
Dla Leclerca wygrana w Australii jest drugą w tym sezonie. Podium uzupełnili w niedzielę Sergio Perez oraz George Russel. Hamilton ukończył rywalizację za plecami kolegi z zespołu, na czwartej pozycji. Warto odnotować niezły występ duetu kierowców McLarena. Piąte miejsce przypadło Lando Norrisowi a szóste Danielowi Ricciardo.
Wyścig w Australii po raz kolejny pokazał, że to może być sezon dla włoskiej legendy. Ferrari po kilku latach nieudanych prób wyprzedzenia Red Bulla oraz Mercedesa, obecnie dysponuje szybkimi bolidami, które nie ulegają awariom. Na te może póki co mocno narzekać Verstappen. Powodów do zadowolenia nie ma również Hamilton, wicemistrz z poprzedniego sezonu. Brytyjczyk dysponuje wolniejszym bolidem od włoskiej, czerwonej strzały. A jakby tego było mało, sir Lewis jest również wyprzedzany przez młodszego kolegę z teamu, Russela.
Kolejna okazja do zobaczenia najlepszych kierowców na świecie to Grand Prix Emilii-Romanii. Rywalizacja przeniesie się zatem do Italii (weekend 22-24 kwietnia), czyli domu Ferrari. Trudno się zatem spodziewać, żeby sytuacja związana z układem sił akurat w Europie uległa zmianie.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.