Karolina Lewicka: Nie miejmy złudzeń: PiS nadal kurczowo trzyma się nogawki Orbana
Karolina Lewicka
11 kwietnia 2022, 09:15·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 kwietnia 2022, 09:15
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy liczycie, że sojusz PiS-u z Fideszem właśnie się rozpada na naszych oczach – nic z tych rzeczy! PiS tylko kluczy i myli trop, wyłącznie na użytek chwili.
Reklama.
Reklama.
Wprawdzie Jarosław Kaczyński radzi węgierskiemu premierowi, by udał się do okulisty, skoro wątpi w to, co zobaczył na zdjęciach z Buczy, ale ten sam prezes PiS-u deklaruje dobitnie: „W żadnym wypadku nie przekreślamy naszych relacji”. A jak informują węgierskie media premier Morawiecki pospieszył z gratulacjami dla zwycięskiego Orbana w noc wyborów – był pierwszy i dzwonił tuż po tym, jak Orban nazwał ukraińskiego prezydenta wrogiem, z którym trzeba było walczyć.
PiS bardzo się stara, by w ostatnich tygodniach Węgrów nie urazić, nawet gdy Orban przekonuje, że cała ta wojna to także przez Polskę, bo to Warszawa chciała przesuwać granice NATO na wschód i stąd niepotrzebnie prowokowała Kreml. Nikt po tej publicznej wypowiedzi węgierskiej ambasador do MSZ-u nie wzywał i nie rugał, a ona sama zapewnia, że „przyjaźń z Polską przetrwała wiele trudnych chwil”. Zaś Orban chce wzmocnienia partnerstwa z Polską.
Jest pięknie między bratankami i nic tej relacji nie zrujnuje, żadne trupy w Ukrainie.
Ostatecznie i tak na zawsze głównym wrogiem PiS-u pozostają kraje Europy Zachodniej! Jak mówi w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Witold Waszczykowski: „Orban nie wspiera Putina w takim stopniu, w jakim robią to inni przywódcy UE”. I z tymi przywódcami zaciekle walczy premier Morawiecki: piętnuje Berlin i Paryż, po cichu licząc, że niemiecki kanclerz jeszcze silniej obsunie się w sondażach, a urzędujący prezydent Francji zostanie pokonany przez inną przyjaciółkę PiS-u, panią Marine Le Pen, która wciąż wytrwale spłaca moskiewską pożyczkę.
Ale wróćmy do Węgier, by przyjrzeć się fundamentom tej zażyłości.
Najpierw spójrzmy na Polskę i Węgry jesienią 2015 roku, jeszcze przed zmianą u nas władzy. Wówczas niewiele było tego, co łączyło Warszawę z Budapesztem, prawie żadnych wspólnych interesów. Fidesz od 2011 roku realizował w swej polityce zagranicznej nową doktrynę, tzw. otwarcie na Wschód – Rosję, Chiny i kraje Bliskiego Wschodu. Budapeszt był też już na kursie kolizyjnym z UE.
Polska tymczasem trzymała z Zachodem, a z Rosją była w jak najgorszych relacjach. Kiedy my staraliśmy się dywersyfikować źródła energii, Victor Orban uzależniał się od rosyjskiego gazu i ropy, przekonując, że „rosyjskie surowce i energia powinny być wbudowane w europejską gospodarkę”.
Kiedy polska dyplomacja podnosiła na europejskim forum zagrożenie ze strony Putina, już po Donbasie i Krymie, Fidesz ściśle współpracował z Kremlem, a pierwszą podróż do kraju UE, po agresji na wschód Ukrainy, Putin odbył do Budapesztu. Także w 2014 roku Węgrzy otrzymali z Moskwy pożyczkę – niebagatelna kwota 10 mld euro – na budowę w Paks dwóch nowych reaktorów jądrowych. Zatem protokół rozbieżności był między obu państwami zbyt obszerny, by upatrywać w Orbanie przyjaciela, kompana i sojusznika. Bo niby do czego?! Do serdecznego bratania się z Władimirem Putinem?
Jednak PiS, po zdobyciu władzy, stworzył z Fideszem wspólnotę: ideologiczną. Za sprawą tego „sojuszu” Jarosław Kaczyński nie zrealizował jednak żadnego ważnego – z punktu widzenia naszego państwa – interesu. Nie o to też w tym szło, nie to jest sednem tej współpracy. Chodziło wyłącznie o interes partyjny. PiS skumał się z Orbanem wyłącznie po to, by mieć wspólnika oraz przewodnika w swoim marszu ku autorytaryzmowi.
Jak pisał w książce „Wybór” Donald Tusk: „Orban w chwili szczerości, gdy byliśmy jeszcze w niezłych stosunkach, opowiedział mi, że napisał dla Jarosława Kaczyńskiego regularną ściągawkę, jak sprawić, by w Warszawie był Budapeszt”.
Już szóstego stycznia 2016 roku, czyli 72 dni po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych, doszło do „prywatnego” spotkania Kaczyńskiego z Orbanem. Spotkanie było tajne, w prywatnym pensjonacie w Niedzicy. Być może właśnie tam, przez bitych pięć godzin, prezes PiS-u pobierał nauki od bardzo już zaawansowanego w niszczeniu demokracji kolegi.
Na marginesie: ciekawe, kto wyznaczył miejsce spotkania. Dość symboliczne, wszak do 1918 roku ta małopolska wieś należała do Królestwa Węgier, a Victor Orban marzy o odbudowie państwa w granicach właśnie sprzed I wojny światowej. W jego gabinecie wisi mapa Wielkich Węgier, z Niedzicą w ich granicach, zresztą w 2018 roku Orban pokazywał mapę premierowi Morawieckiemu, są zdjęcia z tego wydarzenia.
Na pewno Kaczyński okazał się pojętnym uczniem, bo od lat idzie prosto węgierską ścieżką, która stała się też polską drogą ku demokracji nieliberalnej (tak swój ustrój nazywa Orban). W tej podróży oba państwa ubezpieczają się wzajemnie na unijnym forum. Np. blokując Brukselę w jej działaniach z art. 7 Traktatu o UE, który mógłby spowodować nałożenie na PiS sankcji już w 2016 roku, gdyby nie fakt, że wymagały one jednomyślności, a z tej wyłamały się Węgry.
Wspólne cele – zdusić u siebie demokrację, przejąć całość władzy nad państwem i rozsadzać UE od środka, by nie przeszkadzała przy dwóch pierwszych punktach – są dalece ważniejsze od kwestii geopolitycznych. Na zdrowy rozum sytuacja jest czytelna: Putin, atakując Ukrainę, zagroził polskiej racji stanu. Orban nie wyrzeka się Putina.
Z tego równania wynika, że to PiS powinien wyrzec się Orbana, bo ten jest sojusznikiem naszego śmiertelnego wroga, który na dodatek ruszył na wojnę. Ale nic z tego, bo – wracam do początku – nie interes naszego państwa jest dla PiS-u drogowskazem, tylko interes partyjny. I z tego punktu widzenia sojusz z Orbanem wciąż jest dla Jarosława Kaczyńskiego korzystny. Dlatego nie ma co liczyć, że PiS się opamięta – być może to Orban kiedyś wystawi PiS do wiatru, ale PiS Orbana nigdy w życiu!