Myśleliście, że Samiec Alfa to najgorszy wzór toksycznej męskości? Powitajcie Samca Sigmę – quasi-psychopatę, z którym identyfikują się nie tylko sfrustrowani incele, ale także odnoszący sukcesy faceci.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Samiec Sigma to nowy typ toksycznej męskości, do którego aspirują młodzi mężczyźni.
W przeciwieństwie do Samca Alfy, Sigmie nie zależy na byciu przywódcą stada, a na byciu niezależnym "samotnym wilkiem".
Filmowymi Samcami Sigma są m.in. Patrick Bateman z "American Psycho", Tyler Durden z "Podziemnego kręgu" czy bohaterowie grani w westernach przez Clinta Eastwooda.
Samiec Alfa jest już passé
Od lat najbardziej znienawidzonym w niektórych kręgach typem mężczyzny był stereotypowy Samiec Alfa, czyli głośny i dominujący facet, który nie cofnie się przed niczym, by bronić swojej pozycji w grupie i w rzeczywistości dość kruchego ego.
Taki typ męskości krytykowany był z wielu powodów i wytykany jako niekorzystna zarówno dla kobiet – jak i mężczyzn – spuścizna patriarchatu. Wzorzec ten płci męskiej narzucał m.in. nieokazywanie słabości czy duszenie w sobie emocji, a płeć przeciwną kazał traktować jako zwierzynę do zdobycia i rodzenia dzieci.
Dążący do tego ideału mężczyźni w rezultacie albo byli nieznośnymi dla otoczenia aroganckimi dupkami albo nieszczęśliwymi osobnikami, którzy sami narzucali sobie nierealistyczne standardy. Chociaż niektóre kobiety z premedytacją szukały Alf, z ich strony mogły się spodziewać raczej przedmiotowego lub zgodnego ze stereotypami płciowymi traktowania.
Samiec Sigma najprawdopodobniej jest wytworem skrajnie prawicowego blogera i aktywisty Theodore'a Roberta Beale'a, znanego również pod pseudonimem Vox Day, który po raz pierwszy użył tego terminu i opisał go w styczniu 2010 roku.
Zgodnie z koncepcją Beale'a, jeśli Alfa jest zwierzęciem stadnym o ambicjach do przewodzenia grupą, to Sigma jest "samotnym wilkiem" w typie bohaterów z westernów granych przez Clinta Eastwooda. Taki osobnik nic sobie nie robi z hierarchii i konwenansów społecznych, a pomimo tego udaje mu się odnosić sukces w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.
W jego słowniku "sukces" i "samodoskonalenie" (psychiczne, fizyczne, emocjonalne, a w niektórych przypadkach również duchowe) w ogóle mają kluczowe znaczenie i są wartościami nadrzędnymi. Ideałem jest natomiast tak zwany "grindset", czyli stan umysłu, w którym nie ma rzeczy niemożliwych, a pokonanie swoich wszelkich lęków i słabość nie różni się poziomem trudności od wstania z łóżka.
Sigma w przeciwieństwie do Alfy często jest introwertykiem, ale takim, który ma kompetencje społeczne i umie jasno sformułować swoje zdanie czy wygłosić sprzeciw, kiedy czuje taką potrzebę. Cechuje go również nonkonformizm – jest buntownikiem z wyboru, który sam ustala swoje wartości i priorytety.
Chociaż wszystko to śmierdzi radami pseudocoacha na kilometr, z dwojga złego Sigma wydaje się być niezłą alternatywą (a przynajmniej mniej uprzykrzającą życie innym) dla Alfy. Niestety istnieje pewien kluczowy szkopuł, który wydaje się mieć związek ze zjawiskiem, które niektórzy psychologowie nazywają "narcystyczną osobowością naszych czasów".
"Idealny" Sigma to bowiem myślący tylko o sobie patologiczny egocentryk i egoista, którego skłonności do nieliczenia się z uczuciami i potrzebami innych robią z niego właściwie quasi-psychopatę – i nie ma w tym za dużo przesady, bo na grupach sympatyków tego modelu męskości jako wzór obok Eastwooda wskazuje się także chociażby granego przez Christiana Bale'a Patricka Batemana z "American Psycho", który od bycia wyznawcą kultu sukcesu gładko przeszedł do zabijania ludzi.
Kobiety od Sigm (podobnie jak od Alf) też raczej dostaną bęcki – jeśli przestaną się wpisywać w ich ideał związku lub staną na ich drodze do sukcesu, to z dużym prawdopodobieństwem zostaną odstawione na boczny tor.
Nie bez znaczenia wydaje się fakt, że Samiec Sigma (czy raczej memy z nim) zaczęły zdobywać popularność w 2020 roku, gdy zaczęła się pandemia COVID-19. Absurdalność takiego modelu męskości znakomicie ujawniła się na tle kryzysu społecznego, na który żelazna samodyscyplina czy mityczny "grindset" nie miały żadnego wpływu.
Co dla jednych było żartem, dla innych stało się jednak wzorem. Pomimo tego, że Sigma powinien odnosić sukcesy zawodowe i osobiste w jak najbardziej tradycyjnym tego słowa znaczeniu (nie bez powodu mówi się, że ten model męskości stanowi kolejny zryw reakcyjnego konserwatyzmu), to pewna dowolność w definiowaniu sukcesu wynikająca z nonkonformizmu Sigmy sprawia, że z tym wzorem identyfikuje się wielu mężczyzn mających problemy w relacjach z ludźmi, a w szczególności z kobietami.
Jak sobie to tłumaczą, skoro zgodnie z teorią Vox Daya ci osobnicy posiadają odpowiednie kompetencje społeczne? To bardzo proste – zwyczajnie nie mieli jeszcze potrzeby, żeby zrobić z nich użytek (spoiler: ten dzień prawdopodobnie nigdy nie nadejdzie).
Zapytałam na jednej z facebookowych grupek, czy znajdują się na niej mężczyźni identyfikujący się jako Sigmy. W przeważającej większości zostałam wyśmiana już za samo założenie, że "prawdziwy" Sigma mi odpowie czy będzie skłonny do rozmowy, no bo w końcu po co? Żadnych profitów z tego mieć nie będzie, a społeczna walidacja go nie interesuje.
Dla niektórych osób samo podchodzenie do tematu Samców Sigma na poważnie to błąd w sztuce. – To jest przede wszystkim mem, nie znam nikogo, kto na serio się z tym identyfikuje. Pytam czasem kolegów, jak tam ich "grindset", ale to są tylko żarty – mówi mi 17-letni Kuba.
Okazuje się jednak, że nie wszyscy podchodzą do tematu w tak ironiczny sposób. W prywatnej wiadomości odezwało się do mnie paru mężczyzn, którzy uważają, że wpisują się w model Samca Sigma, a ponadto (jeśli wierzyć ich słowom) to są faktycznie odnoszącymi sukcesy facetami, a nie incelami tłumaczącymi niepowodzenia swoją wyjątkową niezależnością.
Co więcej, większość z nich z tym pojęciem zetknęła się dopiero dzięki mojemu pytaniu i po jego wygooglowaniu odnalazła się w opisie cech Sigmy. Można więc założyć, że nie są to osoby należące do tzw. manosfery.
Ta grupa w dość przeważającym stopniu nie identyfikuje się z "psychopatycznymi" cechami Sigmy – związki z innymi nie są dla nich priorytetem, ale potrafią dostrzec istnienie innych ludzi poza fokusem na życiowy sukces.
Inne podejście mają jednak mężczyźni, którzy w jakimś stopniu związani są ze wspomnianą manosferą, w ramach której jednym z bardziej znaczących ruchów jest skrajnie prawicowy The Red Pill. Nie ma znaczenia, czy takiej osobie bliżej do incela czy japiszona – tym co, będzie ich łączyć, to stosunek do otoczenia rodem z "Księcia" Machiavelliego.
Redukowanie mężczyzn do paru liter greckiego alfabetu to oczywisty idiotyzm, ale niestety z gatunku takich, w który wiele osób świadomie lub nieświadomie wierzy. Wydaje się, że tym, co skłania niektórych mężczyzn do ustawiania się w jakiejś pozycji wobec tej wyimaginowanej, ale wciąż pokutującej hierarchii, jest ta sama ludzka skłonność, która popycha do robienia wątpliwego metodologicznie testu Myersa-Briggsa czy kompasu politycznego.
Wiele ludzi potrzebuje etykietki, wokół której będzie mogło budować swoje Ja. Z dwojga złego chyba lepiej wierzyć w znaki zodiaku niż aspirować do bycia osobą, która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.