Seans "Memorii" przypomina marzenie senne – kiedy już wydaje nam się, że wiemy, co zaraz nastąpi, nasze oczekiwania zderzają się z czymś (spoilerując bez kontekstu) nie z tego świata. Możecie być pewni, że najnowszy film Apichatponga Weerasethakula z Tildą Swinton w roli głównej zabierze was w miejsca, w jakich jeszcze nie byliście.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Memoria" to najnowszy film tajlandzkiego reżysera Apichatponga Weerasethakula, za który w 2021 roku otrzymał Nagrodę Jury na festiwalu filmowym w Cannes.
W główną rolę w pierwszym anglojęzycznym dziele twórcy z Tajlandii wcieliła się Tilda Swinton.
Polskim dystrybutorem filmu jest Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. "Memoria" zadebiutuje na ekranach polskich kin 22 kwietnia.
Tilda Swinton słyszy huk
Jessica (Tilda Swinton) pewnego razu słyszy huk. Kobieta początkowo stara się umiejscowić go w rzeczywistości, jednak szybko odkrywa, że rozbrzmiewa on tylko w jej głowie. Próba dowiedzenia się, skąd ów dźwięk pochodzi, doprowadzi ją do niesamowitych miejsc i nieoczekiwanych spotkań.
Apichatpong Weerasethakul to wielokrotnie nagradzany na festiwalu filmowym w Cannes tajlandzki reżyser, który razem z pochodzącym z Filipin Lavem Diazem stanowią duet najbardziej rozpoznawalnych twórców slow cinema z południowo-wschodniej Azji.
Z tej dwójki to Weerasethakula traktuje się jako reżysera bardziej "przystępnego", chociażby ze względu na metraż (filmy Diaza zazwyczaj trwają grubo ponad trzy godziny) czy subtelne, ale jednak doskonale wyczuwalne poczucie humoru.
Nagrodzona w ubiegłym roku Nagrodą Jury na festiwalu filmowym w Cannes "Memoria" przez fanów twórczości reżysera uważana jest za jego najprostszy w odbiorze film. Nie oznacza to jednak, że Tajlandczyk tym razem prowadzi swoich widzów za rączkę, choć przez pierwsze kilkadziesiąt minut seansu można odnieść takie wrażenie.
Inicjujący akt najnowszego filmu Tajlandczyka przypomina bowiem rasowy kryminał, w którym bohaterka stara się odnaleźć źródło nawiedzającego jej głowę w przypadkowych momentach dźwięku.
Ta konwencja i tradycyjny sposób narracji szybko zostają jednak porzucone na rzecz swobodnej eksploracji kolumbijskiego krajobrazu przez kamerę oraz przybliżaniu coraz bardziej osobliwych spotkań Jessiki z mieszkańcami Bogoty i okolic.
Chociaż pozornie następujące po sobie sceny mogą wydawać się irrelewantne, a rozmowy bohaterki granej przez hipnotyzującą Swinton z kolejnymi bohaterami przypadkowe, z czasem trwania seansu klocki zaczynają wskakiwać na właściwe miejsce.
Niemal każdy kadr filmu Weerasethakula stanowi bowiem pretekst do ćwiczenia z interpretacji. Symboliczny ładunek poszczególnych scen czy ujęć może przytłoczyć – szczególnie jeśli staramy się obrobić je na poziomie intelektualnym, jednak tym razem wbrew pozorom widzowie mają prostsze zadanie.
Podczas gdy poprzednie dzieła tajlandzkiego reżysera naszpikowane były metaforyką odwołującą się do jego rodzimej kultury czy mimo wszystko hermetycznego dla większości polskich widzów buddyzmu, "Memoria" operuje na bardziej uniwersalnej symbolice, która wymaga jednak przełączenia się na tryb intuicyjny i odbierania filmowego obrazu przede wszystkim zmysłami.
Audiowizualna warstwa filmu pobudza je zresztą do działania w rewelacyjny sposób, którego po takim kinie można by się nie spodziewać. W "Memorii" możemy się bowiem natknąć nawet na charakterystyczne dla horrorów... jump scare'y, kiedy dłuższe, statyczne ujęcia zostają przerwane wspomnianym wcześniej hukiem czy innym wdzierającym się w milczącą przestrzeń dźwiękiem.
Na tle przepięknie nakręconych krajobrazów jak w śnie snuje się Tilda Swinton, której dopracowana do perfekcji wyważona gra aktorska objawia się nawet ledwo zauważalnym ruchu ramion. Uroda wyglądającej jak istota nie z tego świata aktorki w tym filmie dodatkowo nabiera głębszego znaczenia.
O czym jest "Memoria"?
Najtrudniejszym pytaniem, jakie można zadać o film Weerasethakula, jest o czym on właściwie jest. Tytuł oraz najbardziej jednoznaczne wskazówki od reżysera kierują nas w stronę jego odbioru jako medytacji nad pamięcią, ludzkim doświadczeniem oraz życiową ekspansją.
Wszystko pomiędzy tym tak naprawdę jest jednak kwestią indywidualnej interpretacji widza – opartej z kolei – na jego własnym doświadczeniu. I to właśnie w "Memorii" wydaje się być najpiękniejsze – wieloznaczność treści i sensów, które sami możemy jej nadać.
Powolne i medytacyjne kino tajlandzkiego reżysera na pewno nie trafi do wszystkich widzów, ale ci otwarci na nowe przeżycia kinowe powinni się z nim zmierzyć – huk, który w pierwszych scenach wyrywa Tildę Swinton ze snu, na widzów działa podobnie.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.