Jezus nie chce, żebyśmy byli biedni – tak mniej więcej swoją pogoń za pieniędzmi tłumaczyło sobie małżeństwo Bakkerów: Jim i Tammy Faye. Gdyby ciężar historii
ich telewizyjnej kariery i spektakularnego upadku złożyć na ich barkach, mogłoby z tego wyjść interesujące kino. Niestety, produktem końcowym jest powielająca hollywoodzkie schematy biografia.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.
Napisz do mnie:
maja.mikolajczyk@natemat.pl
"Oczy Tammy Faye" to film oparty na prawdziwej historii małżeństwa Bakkerów.
Tammy Faye Bakker oraz Jim Bakker mieli w latach 70. i 80. popularny talk show dla chrześcijan "The PTL Club", na którym zarabiali miliony.
Film otrzymał nominację do Oscara w dwóch kategoriach: Najlepszej aktorki pierwszoplanowej Jessiki Chastain ("Sceny z życia małżeńskiego", "Azyl") oraz Najlepszych charakteryzacji i fryzur.
Kochaj Boga i nie bądź biedakiem
Tammy Faye i Jim poznali się na chrześcijańskiej uczelni. Żarliwie wierząca para postanowiła pobrać się i rzucić studia, by zostać podróżującymi kaznodziejami. Po ich liczne talenty sceniczne szybko upomniała się telewizja. Małżeństwo odnalazło się w niej jak ryby w wodzie i wkrótce zbudowało swoje własne telewizyjne imperium, które posypało się jak domek z kart, gdy na jaw wyszły oszustwa i afery seksualne Jima.
Historia Tammy Faye i Jima Bakkerów to kolejna odsłona koślawej realizacji amerykańskiego snu, który wyrwał się spod kontroli. Historia ta wczoraj i dziś wzbudza sporo emocji ze względu na przekonania religijne pary.
Wbrew pozorom jednak pogoń za pieniędzmi Bakkerów jest właśnie konsekwencją ich wyznania. Już na początku XX wieku niemiecki socjolog Max Weber w przełomowym dziele "Etyka protestancka a duch kapitalizmu" pisał o związkach kapitalizmu z protestantyzmem, który jak żadna inna religia pochwala ciężką pracę i bogacenie się.
Małżeństwo Bakkerów wzięło więc sobie do serca lekcje płynące z ich religii, zapominając jednak o innej ważnej cnocie promowanej przez protestantyzm: uczciwości.
"Oczy Tammy Faye" – nieudany Oscar bait
W pierwszym akcie "Oczu Tammy Faye" ekranowa para jest po prostu nieznośna. Już jako osobne postaci są irytujący, ale ich przesłodzona (początkowo) dynamika relacji jest nie do zniesienia. To żaden zarzut – bohaterowie nie są w końcu w filmie od lubienia ich.
Inną sprawą pozostaje jednak fakt, że twórcy ustosunkowali się do swoich bohaterów w dość prześmiewczy sposób. Łatwo nabijać się z płomiennych przemów Jima i egzaltacji Tammy Faye i jednocześnie pozwolić, by uciekła cała esencja ich postaci.
Bohater grany przez Andrew Garfielda (nominowanego w tym roku do Oscara za film "Tick, Tick... Boom!") być może nie został napisany w całkowicie jednowymiarowy sposób, ale nie wiemy o nim niewiele ponadto, że zależy mu na sławie, pieniądzach i w jakiś sposób też na Bogu i żonie.
Zaryzykowałabym też stwierdzenie, że casting Jima nie był do końca udany – Garfield ze swoją chłopięcą urodą nie wypada przekonująco w postarzającej go do roli pana w średnim wieku charakteryzacji.
Wisienką na filmowym torcie jest rzecz jasna nominowana za tę rolę do Oscara Jessica Chastain, której oryginalną urodę ukryto pod kilogramami makijażu i protez mających upodobnić ją do granej przez nią bohaterki.
Tym warstwom charakteryzacji nie udało się ukryć niewątpliwego talentu aktorskiego Jessiki, jednak oglądając występy prawdziwej teleewangelistki, trudno nie odnieść wrażenia, że filmowa wersja jest jej karykaturą. Odbieram to jako zabieg celowy, jednak co z tego, skoro cierpi na tym cały film?
Tammy Faye ze swoim krzykliwym wyglądem i wylewnym stylem bycia aż prosi się, by przedstawić ją w kampowym stylu. Problem w tym, że zabawa tą postacią szybko się nudzi, gdy pod względem narracji "Oczy Tammy Faye" to kolejna biograficzna produkcja, jakie trzaska się z Oscarami zamiast – nomen omen – oczu.
Ponadto wyłaniający się czasami spod tej parodii obraz teleewangelistki jest daleko bardziej ciekawy niż próby żartowania z niej. Tammy Faye była pełna sprzeczności i wyprzedzała swoje czasy – odrzucała protestancką skromność w wyglądzie i nie bała się poruszać tematów tabu, jak problemy z erekcją. Jako jedna z niewielu w tamtym czasie wspierała też chorujących na AIDS homoseksualistów, od których odwróciła się cała Ameryka.
Szkoda więc, że twórcy za swój cel nie obrali sobie bliższego przyjrzenia się nietuzinkowej bohaterce (czy nawet dwójce Bakkerów), jak zrobiono to w dramacie Pabla Larraína "Spencer". Przenosząc ciężar z Tammy Faye na bezbarwną historię z gatunku od zera do milionera i znów do zera zrobili film, jakich w Hollywood nigdy nie brakowało.
Największym problemem "Oczu Tammy Faye" jest stan zawieszenia pomiędzy filmem nieco bawiącym się ekscentrycznym światem teleewangelistów i robiącym sobie bekę z głównych bohaterów a poprawnym biopiciem i Oscar baitem.
Akademia tym razem musiała jednak wyczuć w tym fałsz, bo nie zaszczyciła "Oczu Tammy Faye" nominacjami w ważnych kategoriach poza tą, która skapnęła się Jessice Chastain. Być może czas robionych pod linijkę biografii wreszcie minął.