Polskie wojsko chce wydać nawet 3 miliardy złotych na bezzałogowe samoloty, które będą służyły do śledzenia i likwidowania obiektów w strefie konfliktu. Służące w amerykańskiej armii urządzenia od lat wzbudzają protesty i pytania natury etycznej. Teraz będzie musiało sobie z nimi poradzić także polskie wojsko.
Ciemny, wypełniony monitorami pokój w tajnej bazie wojsk lotniczych. Po ośmiu godzinach w pracy żołnierz schodzi z wachty. Dziś sterowany przez niego dron zabił trójkę Afgańczyków. Za kilka dni okaże się, że jednym kliknięciem zabił niewinnych wieśniaków, których pomylono z terrorystami. Na razie nie zdaje sobie z tego sprawy, bo przecież nie słyszał ich krzyku, nie widział ich twarzy. Widział ekran i swój dżojstik. Po dyżurze wróci do domu, zje obiad, pobawi się z dzieckiem. A następnego dnia wróci przed swój monitor i będzie decydował, czy nacisnąć czerwony guzik. Dziś ten żołnierz ma amerykański uniform, ale niedługo może mieć na ramieniu polską flagę.
Polska armia robi drugie podejście do zakupu dronów, czyli zdalnie sterowanych bezzałogowych samolotów, które służą do śledzenia i likwidowania celów na ziemi. Ministerstwo Obrony Narodowej chce wydać od 2 do 3 miliardów złotych na 82 maszyny. Izraelskie drony mają służyć w Afganistanie, ale przecież wychodzimy stamtąd już w 2014 roku. Czy maszyny zostaną wtedy sprowadzone do Polski? Wątpliwości budzi też dostosowanie naszego prawa do zupełnie nowego narzędzia walki.
– Trwają prace nad uregulowaniami prawnymi – zapewnia podpułkownik Jacek Sońta, rzecznik ministerstwa obrony narodowej. – Potrzebne przepisy na pewne zostaną opracowane do chwili zakupu dronów. Używanie dronów przez inne armie jest uzasadnione, również nasze wojsko rozważa zakup takiego wyposażenia. Ale nie zapadły jeszcze żadne decyzje w sprawie konkretnych typów i jednostek – zastrzega. Sońta nie wyklucza też udostępniania dronów do celów cywilnych. – Armia jest w stałym systemie obrony państwa i nie można wykluczyć także takiego użycia – mówi rzecznik resortu obrony.
Także eksperci chwalą taki pomysł. – Wszystkie armie zmierzają w tym kierunku, więc tendencja jest dobra – ocenia komandor rezerwy Artur Bilski, ekspert do spraw wojskowości. – Drony są tańsze w eksploatacji. Sądzę jednak, że powinny być produkowane w Polsce. To przykre, że pomimo udziału w misjach w Afganistanie i Iraku nie mamy tej technologii u siebie, że nasz przemysł zbrojeniowy nic nie zyskuje – dodaje.
– Drony mogłyby być używane przecież nie tylko przez wojsko, ale i przez policję, służbę graniczną czy straż pożarną – zauważa kmdr Bilski. – Poza tym siły zbrojne uczestniczą w usuwaniu skutków klęsk żywiołowych czy zabezpieczaniu imprez masowe - tak było podczas Euro 2012. Dlatego też jestem w stanie wyobrazić sobie wykorzystanie dronów w cywilnych sytuacjach. Jednak przecież policja czy straż pożarna też chciałyby mieć swoje drony. Byłoby to łatwiejsze, gdyby produkował je polski Bumar – dodaje.
Wiele wskazuje na to, że czekają nas podobne kontrowersje jak w Stanach Zjednoczonych. Na ich terytorium w 2015 roku ma funkcjonować 30 tysięcy bezzałogowych samolotów, które będą mogły być wykorzystane nie tylko przez wojsko czy policję. Tak dzieje się na przykład w Miami, gdzie policja wykorzystuje bezzałogowce do patrolowania ulic. Brytyjczycy zastanawiają się nad zabezpieczaniem wielkich festiwali muzycznych i innych imprez masowych bezzałogowymi dronami, a nie jak dotychczas za pomocą śmigłowców.
Taka wizja jest bardzo prawdopodobna też w Polsce. – Spokojnie wyobrażam sobie połączoną formację, która zarządza bezzałogowcami na użytek armii, policji i służby granicznej – mówi Wojciech Łuczak, ekspert do spraw wojskowości. – Co więcej, w przygotowaniu jest specjalna struktura dowodzenia, która będzie się zajmowała kontrolowaniem operacji bezzałogowych. Powstają też regulacje prawne, nad którymi pracują ministrowie obrony i spraw wewnętrznych – dodaje ekspert do spraw wojskowości.
Już w zeszłym roku polskie prawo zostało przystosowane do zakupu dronów. Dotychczas na każdy lot urządzenia bezzałogowego musiał zgodzić się szef Urzędu Lotnictwa. Teraz pozostawiono ministerstwu obrony narodowej możliwość stworzenia przepisów regulujących loty dronów. Grunt pod wykorzystywanie dronów poza polem walki jest więc gotowy. Choć może lepiej byłoby, żeby były one używane właśnie w kraju, a nie podczas konfliktów zbrojnych. Tam niosą zniszczenie i śmierć, a ich ofiarami padają cywile.
Amerykańska armia wykorzystuje je na masową skalę w Afganistanie i Pakistanie. W 214 nalotach zginęło według różnych szacunków od 1361 do 2107 osób. Sterowane zza Oceanu przez żołnierzy siedzących w centrach dowodzenia maszyny diametralnie zmieniają oblicze wojny. A przede wszystkim mogą spowodować, że łatwiej będzie ją wywołać.
Mało mówi się też o kosztach psychicznych jakie ponoszą żołnierze sterujący dronami. Jak sugestywnie opisuje Davide Castelvecchi w artykule "Inwazja dronów", przedrukowanym w polskim "Świecie Nauki", żołnierze (czy może lepiej: operatorzy) pracują niczym testerzy gier. Całe dnie spędzają przed monitorami i za pomocą dżojstików sterują urządzeniami, które "likwidują cele" (czyli zabijają ludzi) ponad 10 000 kilometrów dalej. Dla takiego żołnierza wykonanie operacji jest jak zagranie w grę, operatorzy nie zdają sobie sprawy z powagi decyzji jaką podejmują. Nie mają odczucia, że w grę wchodzi ludzkie życie. Dla nich największym zagrożeniem jest przejazd z domu do "pracy" (bo już przecież nie na pole walki).
W sprawie naszych dronów interweniowała już Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która alarmowała, że polskie prawo nie zezwala na wykonywanie operacji likwidowania celów maszynami bezzałogowymi. Generał Waldemar Skrzypczak zapewniał Fundację, że nasze prawo nie stoi na przeszkodzie zakupowi dronów.
Warto jednak zastanowić się nad konsekwencjami, jakie mogą spotkać polską armię i samych żołnierzy. Około 30 procent ofiar dronów to niewinni cywile. To z kolei może oznaczać powtórkę ze wciąż nierozstrzygniętej sprawy Nangar Khel, która od kilku lat kładzie się cieniem na polskiej armii.
Ekspert robotyki, tworzy system etyczny dla robotów
Jedna ze stron może chętniej decydować się iść na wojnę, wiedząc, że dzięki robotom poniesie dużo mniejsze straty w ludziach niż jej przeciwnik. Ale do pewnego stopnia jakakolwiek asymetryczna przewaga w dziedzinie technologii wojskowej, niezależnie od tego, czy chodzi o broń nuklearną, okręty wojenne, czy proch strzelniczy, potencjalnie sprzyja pojawieniu się takiego zjawiska. Nie sądzę, żeby autonomiczne roboty stanowiły tutaj wyjątek. CZYTAJ WIĘCEJ