Polska dostała się do finału Eurowizji pierwszy raz od... 5 lat. Emocje towarzyszące tegorocznemu konkursowi przypominają oglądanie meczów piłkarzy. Awans cieszy podwójnie, bo Krystian Ochman nie wywołuje żenady lub zdziwienia, że jakim cudem on się tam dostał. Jest wręcz przeciwnie: przyjemnie jest chłopaka posłuchać, a jeszcze bardziej mu kibicować. Do booooju Poooolsko-o!
Krystian Ochman awansował do finału Eurowizji 2022 w Turynie
Polska nie była w finale konkursu piosenki od 5 lat
Nasz reprezentant nie ma szans na zwycięstwo, ale przynajmniej nie przynosi nam wstydu
Finał Eurowizji 2022 już w tę sobotę, 14 maja o 21:00
Krystian Ochman dostał się do finału Eurowizji 2022. To już pewnie wiecie, bo w jego sprawie wręcz gotują się media społecznościowe. Polak w drugim półfinale pozamiatał, wielu z widzów uzna, że był to najlepszy występ tego wieczoru.
Mimo dziwacznej oprawy (ten deszcz i błyskawice - WTF?) Ochman zaprezentował przepotężny i elastyczny głos oraz pewną oryginalność w samej kompozycji. Ballad zawsze na konkursie jest dużo, bo łamią serca i zachęcają do wysyłania smsów, ale nikt w tym roku nie śpiewał operowo. Na Twitterowym profilu Eurowizji porównano go do Andrei Bocelliego.
Polska na Eurowizji rzadko wypadała dobrze, częściej słabo, a głównie żenująco. To jednak nigdy nie był konkurs wokalny, a bardziej show.
Eurowizję śledzę od dziecka, ale w sumie od kilku lat zacząłem ją oglądać, że tak powiem, na poważnie. Trochę też przez to, że pracuję w mediach, więc siłą rzeczy byłem do tego "zmuszony". Może to przez pandemię, bo wszyscy siedzieliśmy w domach i brakowało nam rozrywki na żywo - chociażby w telewizji. Może to też jakiś wczesny kryzys wieku średniego.
Może też uświadomił mi to Will Ferrell, który odkrył Eurowizję za sprawą żony Szwedki i nakręcił o niej film dla Netfliksa. Z perspektywy światowej to wydarzenie intrygujące i unikatowe, bo około 40 krajów rywalizuje na popowe piosenki.
Od lat jednak nie miałem komu kibicować. Ostatni raz chyba z takim zapartym tchem oglądałem Eurowizję w 2003 roku, kiedy reprezentowało nas Ich Troje ze swoim "Keine Grenzen". To były jednak zupełnie inne czasy. Byłem nastolatkiem i nie wiedziałem jeszcze, co to cringe, a zespół Michała Wiśniewskiego był u szczytu popularności.
Piosenka – wraz z bardzo proeuropejskim tekstem – oraz ich sceniczny wizerunek pasowały jak ulał do formuły konkursu. Ich Troje zajęli 7. miejsce i to najwyższa pozycja Polski od czasów Edyty Górniak, która w 1994 roku weszła na drugi stopień podium.
Później bywało... różnie, ale wiedząc wcześniej jaki kawałek będzie nas reprezentować w konkursie, moje zainteresowanie spadało do minimum. Wystarczyło mi poznanie wyników, a większości piosenek nawet nie pamiętam. Nie tylko polskich, ale nawet i zwycięskich. Ok, byli np. Donatan z Cleo i Michał Szpak, którzy zajmowali stosunkowo wysokie miejsca, ale nie miałem przy nich przeczucia, że "oho, mamy to!".
Momentem przełomowym był zeszły rok (myślę, że również dla wielu innych osób, które podobnie jak ja, były świadome konkursu, ale miały lepsze rzeczy do roboty). Duża w tym zasługa Rafała Brzozowskiego, którego wybór wywołał lekki skandal, i choć jego "The Ride" miało eurowizyjny potencjał, to ulubieniec TVP nie dał rady na żywo.
Jednak pozostali wykonawcy pozostawili mnie w osłupieniu, ale takim pozytywnym. Aż pierwszy raz w życiu wysłałem smsa w głosowaniu: na Blind Channel z Finlandii, bo wywołał we mnie nostalgię za wymarłą modą na nu metal. Nie mogłem też uwierzyć, że tacy wykonawcy jak Go_A z Ukrainy czy Maneskin z Włoch pojawili się na takim festiwalu tandety, za którą uchodzi powszechnie Eurowizja.
Krystian Ochman miał w 2022 roku na Eurowizji spore szanse. Zwycięzca może być jednak tylko jeden.
W tym roku uczestnicy jakoś tak działają na mnie obojętnie. Ładnie śpiewają, ale większość to typowe "eurowizjacore". Jedynie Subwoolfer z Norwegii zwrócił moją uwagę za swoją memiczność. Jest za to Krystian Ochman, o którym nie można powiedzieć złego słowa, a każdy, kto to robi, szuka na siłę atencji.
Śpiewa czysto i ma tę umiejętność wywoływania ciarek, o której wielu innych piosenkarzy może pomarzyć. Do tego jest skromny i pogodny i pierwszy raz od lat nie przynosi Polsce wstydu. Jego "River" pasuje do estetyki Eurowizji, ale spokojnie można go też posłuchać poza konkursem.
Przed sobotnim finałem jest ekscytacja, ale po ogłoszeniu wyników znów będziemy zawiedzeni. Nasz reprezentant ma pecha, bo nie ma szans na wygraną. W tym roku z dużą dozą prawdopodobieństwa zwycięży Ukraina (choć według liczby odsłuchów na Spotify znów mogą zwyciężyć Włochy). Nie może być inaczej, bo to kraj, w którym toczy się wojna, a przecież ideą Eurowizji jest pokazanie naszej europejskiej solidarności. I nie mam z tym żadnego problemu.
Sam będę na nią głosował, choć tegoroczna piosenka kompletnie mnie nie rusza. Wiem jednak, że choć Rosję wyrzucono z konkursu, to na pewno ta informacja tam dotrze. Kto wie, może usłyszy o zwycięstwie Ukrainy sam zbrodniarz Putin, a każda wbita w niego szpila daje ogromną satysfakcję.
Krystian Ochman może więc i nie wygra, a w innym czasie miałby spore szanse (szczególnie porównując ostatnie lata), ale i tak nie będzie przegranym. Już teraz każdy może zauważyć, że w internecie zapanowała istna Ochmania, która nie skończy się na sobotnim finale w Turynie. To będzie dopiero początek.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.