"Stranger Things" jest serialem, który albo pokochamy od razu, albo zupełnie nie zrozumiemy jego fenomenu. Nie można jednak odmówić Netfliksowi tego, że nakręcił jedną z najbardziej przełomowych i dopracowanych produkcji "telewizyjnych" ostatnich lat. Pierwsza część 4. sezonu to jeszcze bardziej podkreśla – jest wręcz zbiorem pełnych rozmachu filmów grozy, a nie zwykłych odcinków. Przywodzi na myśl pierwszy sezon, ale jest bardziej mroczna, brutalna i o wiele straszniejsza. Wszystko jest ogólnie większe.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
4. sezon "Stranger Things jest podzielony na dwie części. Pierwsza, 7-odcinkowa wjedzie na Netfliksa już w piątek 27 maja, a druga z dwoma finałowymi odcinkami 1 lipca
Na nowy sezon czekaliśmy prawie trzy lata i było warto. Jest w nim wszystko to, za co pokochaliśmy pierwszy, ale podkręcone na maksa. Fani horrorów będą zachwyceni
Jak wypadł powrót do Hawkins i Drugiej Strony? Tego dowiecie się z tej bezspoilerowej, przedpremierowej recenzji superprodukcji braci Duffer
"Stranger Things" w 2016 roku na dobre rozpętało modę na retro klimaty (aż trochę nastąpił przesyt lat 80. w przeróżnych produkcjach) oraz wyznaczyło nowe standardy produkcji telewizyjnych. Zwykło się nawet mówić, że coś jest "w stylu Stranger Things". Od pierwszego sezonu serial rozrósł się do niewyobrażalnych rozmiarów – nakręcenie najnowszej odsłony "Stranger Things" kosztowało 270 milionów dolarów, czyli 30 baniek na odcinek. I to widać w każdej sekundzie. To też dwa razy więcej kasy niż w przypadku finałowego sezonu "Gry o Tron". Z hitem HBO hit Netfliksa ma więcej wspólnego, niż się wydaje.
Stranger Things powraca po prawie trzech latach. Jak się zakończył trzeci sezon? Szybkie przypomnienie wydarzeń z Hawkins.
Jeżeli dotarliście do tego momentu, to z pewnością jesteście na bieżąco z poprzednimi sezonami i wiecie, co się w nich działo. A w trzecim działo się, oj działo. W finale doszło do spektakularnej bitwy o centrum handlowe Starcourt, w czasie której zginął Billy (brat Max), Jedenastka (Millie Bobby Brown) w międzyczasie straciła swoje paranormalne moce, ale ostatecznie udało im się pokonać Łupieżcę Umysłu, a także zamknąć portal w podziemnej bazie ruskich.
W akcji zaginął też szeryf Jim Hopper (David Harbour), który, co nie jest tajemnicą (przynajmniej dla widzów śledzących newsy i trailery), trafił do sowieckiego więzienia na Kamczatce. Jego przybrana córka, ukochana Joyce (Winona Ryder) i jej synowie Will (Noah Schnapp) oraz Jonathan (Charlie Heaton) wyprowadzają się z Hawkins. Od tamtego czasu minęło sześć miesięcy.
Mamy 1986 rok, ekipa została podzielona i próbuje się odnaleźć w nowych okolicznościach. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Szkolne dramaty będą jednak tylko zwykłym pryszczem, który pojawia się na czole akurat przed imprezą, bo nadciąga niebezpieczeństwo zagrażające nie tylko fikcyjnemu miasteczku w Indianie, ale i całemu światu.
4. sezon Stranger Things pod względem liczby wątków, bohaterów i ogólnym rozmachem przypomina "Grę o tron".
W czwartym sezonie wszystkie wymienione wątki są rzecz jasna kontynuowane, ale dochodzą też nowe. Podliczyłem, że akcja prowadzona jest w pewnym momencie na aż pięciu frontach, co przypomina rozmachem "Grę o tron", ale nie czujemy się przytłoczeni nadmiarem wydarzeń toczących się równocześnie. Aczkolwiek niektóre są zdecydowanie mniej ciekawe i rozciągnięte od innych.
Większość odcinków trwa godzinę z hakiem, a ostatni, czyli siódmy, prawie 100 minut! Czegoś takiego w świecie seriali jeszcze nie było, a już wiadomo, że finał drugiej części 4. sezonu (premiera dopiero 1 lipca) będzie trwać... dwie i pół godziny. Przyda się nam wszystkim góra popcornu i morze energetyków.
W nowym sezonie powracają też postacie, o których wielu z was mogło zapomnieć, a także pojawiają się nowi bohaterowie, którzy z pewnością znajdą nowych sympatyków. Jednym z nich jest Eddie (Joseph Quinn) – niepokorny metal, mistrz gry oraz przywódca Hellfire Club (Klub Ognia Piekielnego) zrzeszającego fanów Dungeons & Dragons. Wiecznie zjarany kolega Jonathana, Argyle (Eduardo Franco), także skradnie serca widzów. Bracia Duffer naprawdę potrafią kreować wyraziste i fajne postacie.
Nie tylko te pozytywne i nastoletnie. Z drugiej strony dochodzi bowiem nowe nemezis wprost z Drugiej Strony (w końcu dowiadujemy się też o wieeeeele więcej o tym świecie równoległym), które różni od wcześniejszych paskud. To Vecna pojawiającym się już wcześniej w zwiastunach (nadane przez postacie imię także nawiązuje do D&D). Tym razem nie jest bezrozumnym potworem, lecz kimś przypominającym Freddiego Kruegera, ale nic już więcej nie napiszę.
Ta perełka Netfliksa przestała być szkolną teen dramą z elementami grozy. Teraz to horror sci-fi, w którym rzadko ktoś się śmieje.
Och, jak dobrze było powrócić do Hawkins, bo seriali robionych z taką pompą i jakością jest ostatnio coraz mniej (zwłaszcza na Netfliksie). Jeżeli nie podobał wam się drugi lub trzeci sezon, to ten zdecydowanie najbardziej przypomina pierwszy, ale na sterydach. Początkowo można odnieść wrażenie, że fabuła będzie koncertować się głównie na teen dramie, ale serial dość szybko przenosi ciężar gatunkowy na rasowy horror z elementami science-fiction.
I braciom Duffer udaje się to świetnie, tradycyjnie z ukłonem do klasyków kina grozy, nie tracąc przy tym swojego wyjątkowego charakteru. Podoba mi się też nawiązanie do ejtisowej popkultury, ale i amerykańskich nastrojów społecznych tamtych lat – z "satanic panic" i seryjnymi mordercami na czele. Zupełnie niezamierzenie jest też na czasie ze złymi Rosjanami.
Bohaterowie podrośli, więc i wszystkie straszne momenty są poważniejsze. Pomimo tego, że większość obsady stanowią nastolatki, to sceny horrorowe raczej nie są dla dzieci i można mieć przy nich ciarki (szczególnie gdy serial uderza w czułe nuty body horroru, brrrr). Trup się ściele gęsto, spora część budżetu poszła na zakup sztucznej krwi lub barszczu czerwonego, a także efekty komputerowe.
Wszelkie wizje, monstra, a także Druga Strona wyglądają przepięknie przerażająco i choć CGI w pewnym znaczącym momencie ostatniego odcinka kulało, to nadal serial pod względem wykonania prezentuje się jak kinowy blockbuster. Dlatego błagam, nie oglądajcie tego na smartfonach, bo stracicie połowę całej zabawy.
Stranger Things 4 to nie tylko serial, czy seria filmów, ale wręcz doświadczenie pokoleniowe.
Zawsze zazdrościłem ludziom, którzy dorastali w czasach starej trylogii "Gwiezdnych Wojen" i mogli ją obejrzeć, gdy wchodziła do kin. Podobnym doświadczeniem jest teraz "Stranger Things" – niesamowicie jest przeżywać teraz te przygody, nie tylko z ekranowymi bohaterami, ale i znajomymi, dzieląc się na gorąco wrażeniami. Nawet teraz pisząc ten tekst nie zeszły mi emocje po zakończeniu pierwszej części.
Czwarty sezon znów wywoła prawdziwy szał w sieci, bo ma wszystko to, co w pierwszym, ale więcej. I jest dopracowany w każdym calu: od strojów, easter eggów i piosenek, przez pełen napięcia scenariusz i kapitalny montaż, po klimatyczne oświetlenie i dźwięki wielokanałowe.
Odwołujcie już teraz spotkania na mieście i planujcie sobie ten weekend pod wspólny seans "Stranger Things", bo jak już zaczniecie oglądać, to totalnie wsiąkniecie i głupio będzie wam odmawiać znajomym w ostatniej chwili.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.