nt_logo

Czy można pogodzić się ze śmiercią dziecka? Magiczna książka o nieoczywistych obliczach miłości

Dawid Wojtowicz

26 maja 2022, 18:30 · 4 minuty czytania
Śmierć dziecka to najbardziej wstrząsające wydarzenie dla rodziców. Coś, co odwraca naturalny porządek rzeczy, musi wywracać życie rodziny do góry nogami i wiązać się z ogromnym bólem dla tych, którzy przeżyli własną pociechę. Czy po stracie ukochanego dziecka da się w ogóle wyjść z żałoby? Pogodzić się z tym wielkim dramatem? I jeszcze na dodatek znaleźć miłość, która zapełni tę pustkę?


Czy można pogodzić się ze śmiercią dziecka? Magiczna książka o nieoczywistych obliczach miłości

Dawid Wojtowicz
26 maja 2022, 18:30 • 1 minuta czytania
Śmierć dziecka to najbardziej wstrząsające wydarzenie dla rodziców. Coś, co odwraca naturalny porządek rzeczy, musi wywracać życie rodziny do góry nogami i wiązać się z ogromnym bólem dla tych, którzy przeżyli własną pociechę. Czy po stracie ukochanego dziecka da się w ogóle wyjść z żałoby? Pogodzić się z tym wielkim dramatem? I jeszcze na dodatek znaleźć miłość, która zapełni tę pustkę?
Czy po stracie ukochanego dziecka da się w ogóle wyjść z żałoby? Pogodzić się z tym wielkim dramatem? I jeszcze znaleźć miłość, która zapełni tę pustkę? Odpowiedzi na te pytania udziela Santy Montefiore, w swojej najnowszej powieści "Miłość matki". Jordan Whitt / Unsplash + Wydawnictwo Świat Książki

Odpowiedzi na te pytania udziela autorka bestsellerów, Santy Montefiore, w swojej najnowszej powieści "Miłość matki", która wylądowała na półkach księgarni w maju tego roku. Główną bohaterką tej historii jest Celeste, której wraz z Robertem białaczka odebrała ośmioletnie dziecko. Kiedy kobieta wciąż opłakuje tragiczną śmierć syna Jacka, dowiaduje się, że siostrzeniec męża przyjedzie na kilka dni w odwiedziny.


Celeste czuje, że nie zniesie obecności innego dziecka, lecz nie ma wyboru. Gdy w końcu Bruno przybywa, Celeste robi wszystko, aby czuł się mile widziany i kochany, mimo że jej serce krwawi. Chłopiec czasem tak bardzo przypomina jej Jacka… że Celeste zaczyna marzyć, by połączyło ich coś więcej niż przelotne uprzejmości.

Jak zakończy się ta opowieść? Odsyłamy do księgarni stacjonarnych i internetowych, a tymczasem w ramach zachęty przedrukowujemy cyfrowo fragment tej magicznej i pięknej książki o nieoczywistych obliczach miłości, która składa się z kilku opowiadań.

LETNI DOM

Hampshire 2012

Początek marca był wspaniały. Skończyły się poranne przymrozki, przez stwardniałą korę przebijały się małe pąki, później pojawiły się żółtawozielone pędy liści i bladoróżowe kwiaty. Przez rozmarzniętą ziemię torowały sobie drogę żonkile, by mogły otworzyć swe jaskrawowóżółte trąbki. Słońce świeciło z nową mocą, ptaki śpiewały, a gałęzie znów się trzęsły od zgiełku i zamieszania towarzyszących budowaniu gniazd. Zaczął się triumfalny powrót wiosny.

Fairfield Park nigdy nie wyglądał piękniej. Rezydencję, wybudowaną na połaci żyznej ziemi za panowania Jakuba I, otaczały rozległe trawniki, stare lasy porośnięte błękitnymi dzwonkami i pola uprawne z mnóstwem jaskrów. Było tam duże ładne jezioro, gdzie żaby urządziły sobie domy w sitowiu, a złote rybki pływały wokół liści lilii wodnej. Wysokie buki chroniły zimą dom przed nieprzyjaznymi wiatrami, a wiosną dawały schronienie setkom narcyzów. W dziupli w jabłoni uwiły sobie gniazdo płomykówki, które żywiły się myszami i szczurami mającymi nory w drewnianej stodole, a wysoko na wzgórzu, ukryta niczym zapomniany skarb, obserwowała okolicę z cierpliwością mądrej starej kobiety zaniedbana kamienna altana.

Opuszczona, znękana przez czas i pogodę ta mała altana pozostała wyrozumiałą obserwatorką, przekonaną, że pewnego dnia pilna potrzeba przyciągnie do niej ludzi, a ona stanie się ratunkiem dla zagubionych dusz. Dzisiaj nikt z dołu nie zdołałby nawet zauważyć jej ścian o barwie miodu ani pięknych, solidnych kolumn, ponieważ w posiadłości wszystko spowijała gęsta mgła i wszędzie panowała śmiertelna cisza. Nawet ptaki przestały śpiewać. Wyglądało to tak, jakby wiosna nagle się wycofała.

Przyczyną tego smutku był błyszczący czarny karawan czekający na żwirowanym podjeździe przed domem. W środku spoczywało w prostej dębowej trumnie zimne ciało lorda Framptona, pana tego domu. Wokół karawanu wirowała mgła, niczym zachłanne macki śmierci niemogące się doczekać, by wciągnąć pozbawione duszy ciało lorda do ziemi. Na schodkach prowadzących do frontowych drzwi domu leżały, opierając głowy na łapach, dwa dogi niemieckie. Nieruchome i milczące jak para kamiennych figur nie odrywały smutnych oczu od trumny; wiedziały intuicyjnie, że ich pan już nie wróci.

Lady Frampton stała przed lustrem w holu i wkładała na głowę duży czarny kapelusz. Westchnęła, patrząc na swoje odbicie. Było jej ciężko na sercu z powodu bolesnej straty, a zrobiło się jeszcze ciężej na widok patrzących na nią z lustra oczu znękanej, przygnębionej starej kobiety. Twarz lady zdradzała, że łzy płynęły po niej nieprzerwanie od chwili, gdy się dowiedziała o nagłej śmierci męża w Alpach Szwajcarskich dziesięć dni temu. Wstrząs sprawił, że pobladła i straciła apetyt, więc jej twarz wydawała się wymizerowana, choć reszta ciała pozostała ponętna jak zawsze. Lady przywykła do nieobecności męża, który dawał upust swojej pasji do wspinaczki w wysokich górach na całym świecie. Teraz panowała jednak w domu cisza innego rodzaju – głośna, nieprzyjemna cisza, która odbijała się echem w dużych pokojach, zapowiadając, że zostanie na długo.

Lady wygładzała płaszcz, gdy z salonu wyszedł jej najstarszy syn, teraz nowy lord Frampton.

– Co wy tam robicie, Davidzie? – zapytała, próbując nie okazywać bólu przynajmniej do wejścia do kościoła. – Spóźnimy się.

David spojrzał smutno na matkę.

– Nie możemy się spóźnić, mamo – powiedział; w jego ciemnych oczach widać było taki sam ból. – Pogrzeb... wiesz... – Spojrzał na okno.

– Nie, oczywiście masz rację. – Pomyślała o George’u w karawanie przed domem i poczuła, że ściska ją w gardle. Odwróciła się do lustra i znów zaczęła poprawiać kapelusz. – Wszyscy będą czekali, a jest strasznie zimno.

Chwilę później z salonu wyszedł jej średni syn Joshua ze swoją chłodną w usposobieniu żoną Robertą.

– W porządku, mamo? – zapytał. Joshua uważał, że okazywanie emocji w takich okoliczności jest żenujące.

– Po prostu miejmy to już za sobą – wtrącił zniecierpliwiony David. Joshua włożył ręce do kieszeni i się przygarbił. Dom wydawał się zimny. Joshua podszedł do kominka, gdzie trzaskały duże polana drewna owinięte bluszczem.