- 500 plus nie jest ani programem prodemograficznym, ani socjalnym - mówi w naTemat Rafał Mundry, ekonomista i analityk gospodarczy. Dodaje, że liczba urodzeń jest jak za czasów II wojny, a wskaźnik dzietności mamy najniższy od 6 lat.
Reklama.
Reklama.
Liczba Polaków ledwo przekracza 38 milionów mieszkańców. Jak wynika z prognoz demograficznych, w 2023 staniemy się krajem 37-milionowym. Współczynnik urodzeń także nie napawa optymizmem.
Liczba mieszkańców Polski już przed wojną spadła poniżej 38 milionów. Statystyki nie uwzględniają dokładnych ruchów, jak na przykład migracje. Przykładem jest wielka migracja
Polaków na Wyspy Brytyjskie, kiedy tamtejszy rząd chwalił się milionem obywateli RP, którzy zasilili brytyjski rynek pracy, natomiast tego braku w pełni nie w było widać w danych GUS. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę twarde dane, jak na przykład współczynnik urodzeń, widać, że nasz kraj się wyludnia i to, że liczba spadnie do 37 milionów z niewielkim okładem,
zobaczymy w danych gusowskich, najpóźniej już w przyszłym roku.
Spore nadzieje pokładane są w Ukraińcach
Jak słyszę od ekonomistów, że Ukraińcy przyjadą i zasilą nasz rynek pracy, przypomina mi to zapędy neokolonialne. Przybyłe osoby uciekły przed wojną i jak się z nimi rozmawia, to w pierwszej kolejności martwią się o pozostałych w Ukrainie mężach/partnerach, i marzą o tym, by mogli jak najszybciej wrócić do bezpiecznej Ukrainy bez wojny.
Poza tym statystyki, podobnie jak w przypadku odpływu Polaków z granicę, nie uwzględniają, przynajmniej nie od razu, przybycia do naszego kraju uchodźców z Ukrainy. Nawet jeśli ich liczba ma sięgnąć 2 milionów. Poza tym ministerstwo udostępnia dane dotyczące struktury osób, którym nadawany jest numer pesel. Połowa przybyłych osób to dzieci poniżej 18 roku życia,kobiety, które tymi dziećmi się zajmują i seniorzy. Praktycznie nie ma mężczyzn, bo ta grupa, w wieku między 18-65, nawet nie stanowi 5 proc. Natomiast wielu z tych, którzy byli tu przed wojną - wyjechało. Widać choćby po przestojach w firmach budowlanych. Trudno więc pokładać nadzieję na poprawę rynku pracy w tej grupie.
Współczynnik dzietności mamy na poziomie 1,32. Przyrost naturalny nie napawa optymizmem.
Nie napawa, to mało powiedziane. On szoruje po dnie. Byśmy wyszli demograficznie na plus, czyli żeby miała miejsce zastępowalność pokoleń, w rodzinie musi się urodzić więcej niż dwoje dzieci. Wskaźnik ten powinien być więc powyżej 2. Ostatnio taki wskaźnik dzietności widzieliśmy za komuny, w 1989. Zmienia się model rodziny. Coraz rzadziej spotykamy rodziny 2+2 czy 2+3. Około połowa rodzin dziś to model 2+1. Zastępowalności pokoleń w ten sposób
nie będzie.
Jak podaje Gazeta Wyborcza, PiS niebawem ma ogłosić, że zrewaloryzuje najpopularniejsze świadczenie, dzięki czemu 500 plus zamieni się w 700 plus. Tymczasem dane pokazują, że program nie przynosi efektów, które zakładano przy jego wprowadzeniu.
Nie przynosi, to prawda. Jak wynika z danych GUS, w liczbie urodzeń cofnęliśmy się do II wojny światowej, bo rodzi się nieco ponad 300 tys. dzieci. Wskaźnik dzietności mamy najniższy od 6 lat. Mam tu na myśli chwilowy pik, który pojawił się po wprowadzeniu 500 plus.
Natomiast w tym momencie cofnęliśmy się do punktu wyjścia. Oznacza to tyle, że osoby, które nosiły się z decyzją o dziecku, przyspieszyły ją ze względu na pojawienie się 500 plus, ale samo świadczenie nie pociągnęło innych do podjęcia decyzji o dziecku. To pokazuje, że program nie jest programem prodemograficznym, jak zakładano przy jego wprowadzeniu. Przypominam, że w ustawie o 500+ nawet podawano, ile dzieci ma się urodzić w 2022 roku dzięki 500+. Ma to być ok. 370 tys. dzieci. W rzeczywistości jest to ok. 325 tys.
Skoro 500 plus nie programem prodemograficznym znaczy, że jest programem socjalnym?
Też nie. Polska nie jest jedynym krajem, w którym realizowane są programy wsparcia dla rodzin, ale jedynym, z jakim się spotkałem, w którym realizowane jest to bez żadnych kryteriów, na taką skalę. Mam tu na myśli, że te 500 złotych jest znaczącą kwotą w skali PKB Polski.
Tymczasem założeniem programów socjalnych jest wsparcie najuboższych. Gdyby był to program wsparcia dla tej grupy, uzasadnione byłoby waloryzowanie go, natomiast gdyby miała to być zachęca prodemograficzna, jakimś pomysłem byłoby na przykład wprowadzenia kwoty 700 złotych od drugiego dziecka. Zresztą przez moment 500 plus można było traktować w zarówno jako program prodemograficzny, jak i prosocjalny, kiedy 500 złotych na pierwsze dziecko dostawali najubożsi, a pozostałym przysługiwało dopiero od drugiego dziecka. W aktualnym kształcie to nie jest ani program dla najuboższych, bo dostają wszyscy, ani prodemograficzny, bo nie działa.
Jak zatem skategoryzować 500 plus?
To jest polityka wyborcza. Kiedy w 2016 roku wprowadzano 500 plus, patrzyłem na niego z niezwykłym, zawodowym zaciekawieniem. Pomyślałem, że to eksperyment, który będzie świetną platformą do badań ekonometrycznych, że z pewnością będą robione na rodzinach badania fokusowe, bo to jednak pewien ewenement w skali globu. Mając dostęp do takich danych, można zbadać mnóstwo zmiennych i korelacji, jak chociażby wpływ programu na poziom ubóstwa.
Tymczasem Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej nie ma żadnego zespołu, który dokładnie analizowałby efekty i skutki 500 plus, czy modyfikowałby ten program zgodnie z jakimś obranym kierunkiem. Bo skoro mija 6 lat, a program, który w założeniu jego pomysłodawców miał zwiększyć liczbę urodzeń, nie działa, to warto byłoby, żeby ktoś do tego usiadł, przemyślał, a nie jedynie dokładał pieniędzy. PiS szumnie w grudniu zapowiadał powołanie Instytutu Rodziny i Demografii, który miałby to dopiero badać, ale projekt ustawy utknął w Sejmie i cisza.
Kiedy w ubiegłym roku Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej podsumowywało wydane na 500 plus pieniądze, była to kwota 156 miliardów złotych.
Sporo, jak na to, że nie przyniosło to efektu. Czy to w ogóle nie jest kuriozalne, że na 500+ wydaliśmy już ok. 200 mld zł, a dopiero po 6 latach władza się ocknęła i zaczyna zastanawiać, jakie to mogło przynieść efekty i chce je badać?
Dla porównania można tu zestawić dane dotyczące programów refundujących in vitro. Nie wchodząc w kwestie moralne, które przecież stały za likwidacją go przez aktualny rząd, był to program skuteczny, który faktycznie poprawiał demografię, a jednocześnie był tani. Pięcioletni koszt jego realizacji wyniósł 350 milionów złotych. Na 500 plus wydaje się tyle w dwa dni.
Jeśli więc rządowi faktycznie przyświeca chęć poprawy demografii, to każda opcja na posiadanie potomstwa powinna zostać wprowadzona. Zresztą to bardzo delikatna kwestia, bo to, jakie znaczenie mają ruchy polityczne "o charakterze etycznym", widać po danych GUS dotyczących liczby urodzeń po czarnych protestach.
Kiedy zobaczymy, co zadziało się mniej więcej rok po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego zakazu aborcji, widać ewidentne wahnięcie w dół. Oznacza to, że Polki wystraszyły się skutków, jaki może nieść niemal całkowity zakaz przeprowadzania aborcji. Warto więc wziąć pod uwagę, że demografia to bardziej złożony proces i jeśli faktycznie ma się coś poprawić, nie wystarczy rzucić pieniędzmi. Jeśli oczywiście o poprawę demografii tutaj w ogóle, faktycznie chodzi.