To nie jest historia o integracji, chociaż mała Charlotte chodzi do polskiego przedszkola. Ani o zaczynaniu życia na nowo, mimo że Manu uczy się polskiego i pracuje na pół etatu. Raczej o tym, ile jest w stanie unieść człowiek.
Reklama.
Reklama.
Gdy Manu opowiada mi o ucieczce z Kamerunu, gdzie zamknięto go w więzieniu za działalność polityczną, zdemolowano mieszkanie i zgwałcono żonę na oczach dzieci, robi mi się słabo. A to tylko wierzchołek tego, co spotkało jego rodzinę w ciągu zaledwie roku.
Usiłuję się nie rozpłakać, bo to nie żaden film, ale życie człowieka, który siedzi przede mną. I bynajmniej nie koniec tego, z czym musi się mierzyć, mimo że więzienie i wędrówka przez las z 3-latką na rękach i słaniającą się na nogach żoną są już tylko wspomnieniem. Wciąż jaskrawym, wracającym w koszmarach, ale już za nimi.
Maj 2021
35-letni Manu i jego żona Elise mieszkają w centrum niemal dwumilionowego Yaoundé - stolicy Kamerunu. Są szczęśliwi i równie zakochani jak przed dziesięcioma laty, gdy poznali się w restauracji, w której pracowała Elise, a Manu jadał lunche.
Mają wygodne, ułożone życie, często wychodzą ze znajomymi. Należą do kameruńskiej klasy średniej - stać ich na wakacje czy wyjście do kawiarni. Ich oczkiem w głowie są dzieci - 8-letni bliźniacy i 3-letnia Charlotte.
Manu ma dobrą posadę - jest absolwentem ekonomii na Université de Doualai, największej uczelni w kraju, i pracuje jako inspektor finansowy w prywatnej firmie. Analizuje przychody, nadzoruje wypłaty i pracę księgowych.
Elise opiekuje się dziećmi i dorabia jako fryzjerka. Przedłuża włosy i zaplata klientkom warkoczyki, a że szczególną popularnością cieszą się takie z pasmami sztucznych, kolorowych włosów, które trudno dostać w Kamerunie, lata po nie od czasu do czasu do Dubaju. Teraz zaplata takie same warkoczyki córeczce - bardzo podobają się koleżankom w przedszkolu na Mokotowie.
Płaczę nad tobą, Kamerunie
Manu ma udane życie, ale nie umie uznać się za człowieka spełnionego. Aż za dobrze zdaje sobie sprawę, że tak jak jego rodzina żyje niewielu Kameruńczyków. Mija ich codziennie, gdy idzie do biura w koszuli i marynarce. Wie też, jak żyją jego znajomi z podstawówki, którym nie udało się zdobyć wykształcenia.
W kraju szaleje bezrobocie, jedzenie jest coraz droższe, a rząd jest jednym z najbardziej skorumpowanych na świecie. Reformy? Tylko na papierze. Niesprzyjający prezydentowi dziennikarze i opozycjoniści trafiają do więzienia, a czasem znikają, wszelkie manifestacje są rozpędzane przez wojsko.
System wielopartyjny wprowadzony w latach 90. nie istnieje. Wybory prezydenckie, w których Paul Biya "wygrywa" od 40 lat (by to umożliwić, zmienił nawet konstytucję) od dobrych 20 lat są fałszowane. Jest dziś najdłużej sprawującym rządy człowiekiem na świecie, który nie pochodzi z rodziny królewskiej.
W masowych protestach, które przetoczyły się przez kraj po wyborach w 2008 roku, kilkuset demonstrujących zostało zabitych, zaś tysiące trafiły na lata do więzień.
Manu pamięta 2008 roku, ale jest idealistą. Może i nie wie, co ma robić, żeby w jego kraju zapanowała demokracja, ale coś robić przecież musi.
Pewnego dnia z rozgoryczenia staje na ulicy i zaczyna mówić do przechodniów - o kłamstwach rządzących, o łamaniu praw człowieka, więźniach politycznych, wreszcie o tym, że władza powinna dbać o ludzi.
Z czasem zapisuje się do opozycyjnej partii CMR domagającej się wprowadzenia w kraju prawdziwej demokracji parlamentarnej i wolności wypowiedzi. Chodzi na spotkania, podczas których dyskutują o kraju, który sobie wymarzyli - bez więźniów politycznych, za to z porządną opieką medyczną, edukacją, wsparciem dla najuboższych.
Są i protesty. Gdy Manu zaczyna na nich przemawiać, zaczynają się głuche telefony. Elise się niepokoi, ale ją uspokaja - nic mu nie będzie, chodzi o to, żeby go zastraszyć i zniechęcić do działania. Każdy reżim opiera się na strachu. Żeby go obalić, trzeba się nie bać.
Tyle że niebawem robi się niebezpieczniej. W styczniu 2019 roku założyciel partii i jej ponad 200 członków trafia do więzienia na 9 miesięcy. Elise błaga, żeby mąż zrezygnował z działalności opozycyjnej, ale Manu sobie tego nie wyobraża. Wręcz przeciwnie - ma jeszcze więcej woli walki, bo to, o czym wcześniej tylko czytał, dzieje się na jego oczach. Jego znajomi są zamykani bez procesów, bez prawa do kontaktu z bliskimi. Wkrótce zaczyna być śledzony.
Manu: Gdybym wtedy posłuchał Elise, nie zniszczyłbym życia swojej rodzinie, nie zafundowałbym traumy żonie i Charlotte. Wszystko, co się stało, jest moją winą i nie ma dnia, żebym o tym nie myślał. Nienawidzę siebie tak bardzo, że gdybym nie dzieci i Elise, odebrałbym sobie życie za to, co im zrobiłem. Byłem tak strasznie naiwny.
Czerwiec 2021
Policja brutalnie rozpędza manifestację, w której bierze udział Manu. Jest jednym ze schwytanych demonstrantów. Na komisariacie tym razem się jednak nie skończy. Dzieje się to, czego najbardziej obawiała się Elise - Manu trafia do więzienia.
Więzienia w Kamerunie wyglądają jak żywcem wyjęte z XIX wieku - nie ma toalet ani łóżek, o opiece medycznej czy prawie do prawnika nie wspominając. Więźniowie siedzą w brudzie, z robactwem, a jedzenie dostają raz dziennie - tylko tyle, żeby nie umrzeć z głodu.
Manu wychodzi na wolność zaledwie po miesiącu, jak się potem okaże - tylko dzięki interwencji wujka, który jest urzędnikiem. Wraca do mieszkania, ale w środku nie ma nikogo. Zastaje za to poprzewracane meble, rzeczy walające się po podłodze. Zaczyna dzwonić do znajomych, ale nikt nie wie, gdzie są jego bliscy.
Dowiaduje się za to, że musi jak najszybciej uciekać z kraju, bo to nie koniec łapanki działaczy opozycji. Prezydent postanowił na dobre rozpędzić jego partię (w grudniu 2021 roku, gdy Manu będzie już w Polsce, część jej działaczy zostanie skazana na siedem lat więzienia).
Po kilku dniach Manu odnajduje rodzinę u krewnych na wsi. Ale coś jest nie tak. Elise dużo milczy, wciąż odwraca wzrok. W końcu mówi, że została zgwałcona przez mężczyzn, którzy zapukali do drzwi ich mieszkania, gdy siedział w więzieniu.
Manu czuje tak wielką wściekłość, że robi mu się biało przed oczami. A potem zaczyna łkać, jak nie łkał jeszcze nigdy w życiu. I przepraszać, raz po raz przepraszać. Do dziś nie zna szczegółów tego, co stało się tamtego dnia - Elise za każdym razem kuli się w sobie, a Manu nie chce, żeby przeżywała to jeszcze raz.
Na fałszywych dokumentach
Tymczasem nie ma czasu do stracenia. Manu wie już, że oficjalnie z kraju nie wyjedzie, a więc samolot odpada. Myśli o przedostaniu się do któregoś z sąsiednich krajów i ubiegania się o azyl w ambasadzie Francji, ale znajomi opozycjoniści mówią, że to niebezpieczne. Za blisko Kamerunu i wpływów prezydenta - niewykluczone, że i tak zostanie zatrzymany.
Jeden ze znajomych doradza lecieć do Rosji na fałszywych dokumentach, ale znowu - nie z Kamerunu. Manu decyduje, że weźmie ze sobą żonę i Charlotte, która nigdy nie była jeszcze z dala od rodziców.
Chłopcy zostaną z babcią, a za miesiąc, gdy uda mu się wynająć mieszkanie gdzieś w Europie, do nich dolecą. Po kilku dniach fałszywe dokumenty są gotowe, a Manu, Elise i Charlotte płyną ukryci w malutkiej łodzi do Nigerii.
Na lotnisku nie wzbudzają podejrzeń, są porządnie ubrani, mają ze sobą walizki. Ot, zwykła rodzina jadąca zwiedzać Moskwę. Boją się podróżować z fałszywymi dokumentami, ale się udało, więc są dobrej myśli.
Jak będzie wyglądało pokonanie na granicy polsko-białoruskiej, nie mają bladego pojęcia. Majątek w dolarach, który wzięli ze sobą z Kamerunu, w znacznie droższej Moskwie zaczyna kurczyć się w oczach. A już zwłaszcza przy cenniku osób zajmujących się przemytem ludzi.
Manu: Wydawało mi się, że przekroczenie granicy Polski zajmie dwie-trzy godziny. Potem pójdziemy na policję albo nawet do straży granicznej i powiemy, że ubiegamy się o azyl. Sądziłem też, że łatwo znajdę pracę - znam w końcu francuski i trochę angielski, mam wyższe wykształcenie, szybko się uczę. Po raz kolejny byłem głupi.
Wrzesień 2021
Przemytnicy wysadzają Manu, Elise i Charlotte razem z kilkunastoma innymi osobami w lesie. Jako jedyni mają ciemną skórę. Większość osób przyjechało z Afganistaniu i z Iraku.
Choć o pushbackach na granicy z Białorusią rozpisuje się już wtedy polska prasa, Manu nie ma o nich pojęcia. Nie mają ze sobą namiotu ani nawet koca, wzięli tylko plecaki i jedną z walizek, w których przywieźli resztki dawnego życia w Yaoundé. Mają ze sobą dwie duże butelki wody i trochę jedzenia, głównie z myślą o Charlotte.
Idą godzinę, potem dwie, a las się nie kończy. W końcu Manu bierze na ręce córkę, która nie ma już siły. Po kolejnych godzinach marszu przez las Elise mówi, że musi odpocząć. Siadają na polanie i tracą z oczu osoby, z którymi przyjechali na miejsce. Zapada noc, pierwsza z kilkunastu, które przyjdzie im spędzić w lesie. Wtedy są jeszcze dobrej myśli.
Kolejny dzień marszu. Manu zaczyna panikować - nigdy nie był w lesie, nie ma pojęcia, czy nie kręci się w kółko, a jedzenie zaczyna się kończyć. Decydują z Elise, że nie będą jeść, żeby starczyło dla małej. Po kolejnym dniu zaczynają pić brudną wodę z kałuży i strumyków.
W dodatku Elise jest dziwnie słaba, Manu obserwuje kątem oka, jak słania się na nogach i krzywi z bólu. Przekonuje ją, żeby coś zjadła, ale na niewiele się to zdaje. Wreszcie spotykają innych ludzi - Irakijczyków, ale nie tych samych, z którym przyjechali. Udaje im się jakoś porozumieć, a Manu słyszy, że przed nimi jeszcze wiele kilometrów, więc jeśli nie mają jedzenia, powinni iść też w nocy, bo inaczej umrą tu z głodu.
Jeden z chłopaków wgrywa im na telefony mapy i tłumaczy, jak orientować się w terenie, ale nazajutrz padają im baterie i znów nie wiedzą, gdzie idą. Czasem kogoś spotykają i udaje się im wybłagać pół herbatnika albo sucharka dla Charlotte. Manu nie je już od kilku dni. Głód jest tak straszny, że fantazjuje o tym, że kładzie się na ziemi i po prostu umiera. Ale nie może. Musi nieść Charlotte, musi pocieszać Elise.
Po pięciu dniach bez jedzenia, Manu chudnie tak bardzo, że musi przytrzymywać rękoma spodnie spadające do kostek, gdy na chwilę się zagapi. Po kilkunastu próbach udaje mu się zmontować prowizoryczny pasek z łodyg jakiejś rośliny.
Kolejnej nocy, której zgodnie z radą Irakijczyka idą, słyszą skowyt dzikiego zwierzęcia. Sądząc po głosie - do małych nie należy. Manu wciąga rodzinę pod krzak. Nie musi nic mówić, Charlotte i Elise tężeją w przerażeniu. Gdy mała na chwilę zasypia, Elise mówi, że żałuje, że zwierzę nie przyszło ich pożreć. Manu złości się i mówi, żeby nie gadała głupot, ale kilka godzin wcześniej pomyślał dokładnie to samo.
Czarne, czarne wody
O świcie ruszają dalej. A potem nadchodzi najgorsza noc w życiu Manu. Znów idą, a na nogach słania się już nie tylko Elise. Jest bezksiężycowa noc i taka ciemność, że gdy wyciągniesz przed siebie dłoń, jej nie zobaczysz. Raz po raz gałęzie uderzają ich po twarzach, ale już nawet tego nie czują. Nie potrafią policzyć, od ilu dni błąkają się po lesie.
Nagle Manu usuwa się grunt spod stóp i wpada z córką na rękach i z ostatnim plecakiem, który mają do wody. Czuje, że to już koniec, że utoną, a prąd porwie ich dalej i nikt nigdy się o tym nie dowie. Woda sięga mu niemal do ramion, prąd jest silny, a dno tak muliste, że każdy krok to nadludzki wysiłek.
Otrzeźwia go Charlotte - 3-latka cicho kwili, wczepia się w niego z całych sił. Czuje. w jakim tempie bije jej serce, i słyszy jak hiperwentyluje się z przerażenia. Zaczyna iść do przodu przy każdym kroku wydając dźwięki z samego środka, gdzieś głęboko z przepony. Tak brzmi zwierzę, które ostatkiem sił walczy o życie. Jakimś cudem udaje mu się pokonać potok i wyczołgać z dziewczynką na brzeg.
Leży na ziemi i dyszy patrząc w ciemność nad sobą aż przestaje czuć nogi. Czy się cieszy? Może przez chwilę. Niebawem świta - są przemoczeni i nie mają w co się przebrać. Mokre jest wszystko, łącznie z dokumentami i telefonami. Wkrótce zaczynają trząść się z zimna. Jest w końcu koniec września.
Ile dni później uda im się wreszcie przejść przez zieloną granicę? Manu już nie pamięta. Pamięta za to Charlotte nieprzytomną od wysokiej gorączki i Elise trzymającą się za brzuch i bladą z bólu. Wkrótce po przekroczeniu granicy razem z czterema innym osobami zgarnia ich straż graniczna. Trafiają na coś w rodzaju komisariatu i myślą, że to początek końca ich wędrówki.
W nocy mężczyźni w kominiarkach wywlekają wszystkich z budynku i wsadzają do samochodu. Nikt nie wie, co się dzieje. Wkrótce okazuje się, że są wiezieni z powrotem do lasu. Manu płacze, błaga, tłumaczy, że córka ma wysoką gorączkę, że żona nie ma siły, że nie mają jedzenia. Widzi, jak niektórzy funkcjonariusze płaczą i zakrywają twarze, ktoś mówi, że to nie ich wina, że mają swoje rozkazy. W końcu Manu prosi mężczyzn, żeby ich rozstrzelali, że nie wrócą do lasu, nie mają już siły.
I wtedy dzieje się coś dziwnego. Mężczyźni wywlekają pozostałe osoby siłą z auta, a rodzinę Manu wiozą prosto do szpitala. Po trzech dniach Charlotte i Elise dołączą do niego w ośrodku zamkniętym dla uchodźców. Tyle że nadal czują się źle. Ostatnie pieniądze ze swoich 10-letnich oszczędności Manu przeznaczy na dożywienie żony i córki, bo uchodźców karmi się byle czym.
Po kilku miesiącach z ośrodka wyciągną ich aktywiści. Nie ma się jednak z czego cieszyć – udaje im się wyjść, bo u Elisy lekarze diagnozują raka macicy w zaawansowanym stadium. To dlatego nie miała siły.
Kolejne miesiące to koszmar. Wolontariuszom udaje się załatwić dla rodziny tanie mieszkanie w Warszawie, ale Elise leży w szpitalu w Radomiu. Manu nie ma pieniędzy, żeby ją odwiedzać. Chodzi po ścianach i usiłuje zajmować się Charlotte, jak gdyby nigdy nic.
Wreszcie może zadzwonić do rodziny i synów – ale jak mówić o tym wszystkim, co ich spotkało? Jak powiedzieć, że mama może umrzeć, a oni nie będą mieli, jak się z nią pożegnać, bo Manu nie ma za co kupić im biletów do Polski?
Chce jak najszybciej znaleźć pracę, ale trafia na ścianę. Nie zna polskiego, nie wie, jak ratyfikować dyplom. Jednej z wolontariuszek udaje się załatwić mu pracę ochroniarza w muzeum, ale tylko na pół etatu.
Pieniędzy starcza co najwyżej na jedzenie dla niego i córki. Synowie mają pretensje, że ich okłamał. Przecież powiedział, że rozdzielają się tylko na miesiąc, a niebawem minie rok odkąd ich opuścili. Chcieliby wrócić do szkoły, ale nie mogą, bo muszą się ukrywać. Manu milczy. To jego wina. Wyłącznie jego wina.
Czerwiec 2022
Rokowania dla Elise są niezłe, ale wciąż jest na chemii. Osłabiona i zawstydzona brakiem włosów nie lubi wychodzić z mieszkania. Manu zresztą też, jeździ tylko do pracy, chodzi po córkę do przedszkola i na plac zabaw, ale wciąż się rozgląda, całkiem jak gdyby ktoś go śledził.
Gdy kładzie się wieczorem spać i gasi światło, ma wrażenie, że znowu jest w lesie. Psycholożka, z którą miał konsultacje, pokazała mi ćwiczenia oddechowe. Manu też mi je pokazuje.
- Pomagają - pytam?
- Tylko na chwilę. Jeśli nie uda mi się poskładać życia Elise i dzieci, chyba nic mi już nie pomoże.
Marzeń już nie ma. Chciałby tylko mieć dobrą pracę, żeby ściągnąć chłopców i wziąć ślub kościelny z Elise, która odkąd są w Polsce, codziennie modli się po kilka godzin.
Mają tylko cywilny, a Manu myśli, że taki przed Bogiem mógłby ucieszyć Elise. W ogóle robi wszystko, żeby Elise i Charlotte czuły się jak najlepiej. Żartuje, chociaż nie ma na to ochoty. Bawi się z córką, chociaż myślami jest gdzie indziej.
Jego samego już nie ma. Je, ale nie czuje jego smaku. Słyszy piosenkę, którą kiedyś lubił, ale nie sprawia mu radości. Mogłoby jej nie być. Zresztą tak jak jego.
*Manu wciąż boi się represji ze strony rządu Kamerunu, dlatego imiona jego i jego rodziny zostały zmienione, a ich wizerunek nie został upubliczniony
Jeśli ty lub twój znajomy słyszeliście o pracy zgodnej z wykształceniem Manu, napiszcie do mnie na adres: helena.lygas@natemat.pl
Pod tym adresem, Marta - wolontariuszka opiekująca się na co dzień rodziną Manu - zbiera pieniądze, by polecieć do Kamerunu i przywieźć do Polski synów Manu i Charlotte